Czy wyraźne od początku czerwca zwiększenie atrakcyjności obligacji skarbowych zmusi je do walki o oszczędności klientów, a więc dalszego podnoszenia oprocentowania lokat?
Lokaty czy obligacje?
Pod koniec maja tylko kilka banków oferuje na 6- i 12 miesięcznych depozytach odsetki w granicach 5,5 – 6 proc. w skali roku, odpowiadające niespełna połowie wskaźnika wzrostu cen detalicznych (CPI). Generalnie zresztą są to oferty dla ograniczonych kwot oszczędności (rzadko powyżej 100 tys. zł), warunkowane zwykle koniecznością otwarcia konta osobistego a w przypadku jego posiadania często nie obejmują już zdeponowanych pieniędzy, tylko tzw. nowych środków.
Wśród ofert „bezwarunkowych” ze świecą natomiast szukać tych z oprocentowaniem powyżej 4-4,5 proc. a przeciętne w całym bankowym peletonie jest wciąż sporo poniżej 4 proc. Jeśli więc uwzględnić konieczny do zapłacenia „podatek Belki”, pochłaniający 19 proc. odsetek, to dochód na rękę z takich lokat oscyluje wokół 3 proc. w skali roku.
Jeśli odnieść to do przeciętnego oprocentowania depozytów sprzed roku (0,15 proc.) czy choćby z początku br. (1,2 – 1,5 proc. brutto), hojność banków wzrosła niepomiernie. Faktycznie jednak są to wciąż mizerne odsetki, w niewielkim stopniu chroniące oszczędności przed inflacją. Tyle, że ogromna większość Polaków nie widzi alternatywy dla trzymania pieniędzy w bankach. Ci, których stać było na zakup mieszkania za gotówkę, już to w większości zrobili, dziś nie jest to już tak pewna lokata oszczędności, zwłaszcza jeśli wymaga to posiłkowania się coraz droższym kredytem. Z kolei inwestowanie w akcje, bezpośrednio czy przez fundusze inwestycyjne, wiąże się przy obecnej dekoniunkturze giełdowej z dużym ryzykiem, raczej nie do zaakceptowania dla przeciętnego „ciułacza”.
Depozyt czy obligacje ?
Alternatywą dla banków nie były też dotąd obligacje skarbowe, choć w założeniu jest to przecież typowy produkt oszczędnościowy. Jednak ich emitent, resort finansów, nie kwapił się zbytnio do uatrakcyjniania ich oferty, nawet przy galopującej od zimy inflacji i kolejnych podwyżkach stóp procentowych przez NBP. Nic dziwnego, że Polacy nie kwapili się specjalnie do ich zakupów.
Co z tego, że rząd chwalił się zeszłorocznym rekordem ich sprzedaży, w sumie za ponad 43 mld zł ? To przecież średnio 3,5 mld zł na miesiąc, kilka razy mniej niż analogiczny wzrost kwoty pieniędzy zdeponowanych w bankach. W tym roku nic się w tym względzie nie zmieniło. W marcu sprzedano obligacji detalicznych za 3,2 mld zł, w kwietniu za niespełna 4 mld zł.
Na majowe dane trzeba jeszcze poczekać, ale nie wydaje się, aby przy średnim oprocentowaniu tych papierów ok. 3 proc. w skali roku – poniżej przeciętnego dla banków – cieszyły się one nadspodziewanym zainteresowaniem.
Teraz może się to zmienić. Resort finansów najwyraźniej poszedł po rozum do głowy i od czerwca radykalnie zwiększył dochodowość obligacji skarbowych. Tych już znanych oraz tych po raz pierwszy wprowadzanych na rynek. Wprawdzie nadal nie ma co marzyć, aby ochroniły oszczędności przed inflacją, jednak ich oprocentowanie wyraźnie już góruje nad proponowanym przez większość banków.
Przyjrzyjmy się niektórym. Nowością w ofercie resortu finansów są obligacje roczne i 2-letnie, z oprocentowaniem zmiennym odpowiadającym stopie referencyjnej NBP i z co miesiąc wypłacanymi odsetkami. W czerwcu bazą dla tych pierwszych będzie więc jej obecny poziom 5,25 proc., oprocentowanie dwuletnich powiększy jeszcze dodatkowa, 0,25 proc. marża. I z każdą podwyżką stóp przez bank centralny ich miesięczne oprocentowanie będzie rosło, niewykluczone więc, że w sierpniu – wrześniu może sięgać 6,5-7 proc., choć dochód zmniejszy rzecz jasna podatek Belki.
Nieco wyższe może się okazać oprocentowanie znanych już oszczędzającym papierów 3- i 4-letnich. W wypadku trzylatek rośnie ono od czerwca do 5,5 proc. w skali roku (obecnie zaledwie 3,1 proc.) a w kolejnych, 6-miesięcznych okresach odsetkowych będzie równe międzybankowej stawce WIBOR 6 M (obecnie ok. 6,7 proc.), z wypłatą odsetek co pół roku. Co rok maja być natomiast wypłacane odsetki od obligacji 4-letnich, których oprocentowanie rośnie od czerwca do 5,5 proc. a w kolejnych okresach będzie wyznaczane na podstawie wskaźnika inflacji, powiększonego o marżę 1 proc. Wygląda to na najlepszą obecnie wśród bezpiecznych lokat „antyinflacyjnych”.
Czy ta poprawa atrakcyjności obligacji skarbowych zmusi banki do kontrreakcji i dalszego podnoszenia oprocentowania depozytów ? Na zbyt wiele liczyć nie można. Zdecydowana większość naszych banków nie potrzebuje kapitału, ma wręcz problem z jego nadmiarem, czyli tzw. nadpłynnością. W dodatku, jak wspomniano, gros pieniędzy ich detalicznych klientów jest na nieoprocentowanych rachunkach bieżących. Ostatnia podwyżka oprocentowania ich lokat niewiele tu zmieniła. Po prostu część tych pieniędzy, kilkadziesiąt mld zł, ulokowana została na depozytach terminowych. I wciąż są w bankach.
Teraz jednak może się zacząć ich odpływ. Gdyby popyt na obligacje skarbowe sięgnął choćby kilkunastu mld zł w skali miesiąca, dla części banków, zwłaszcza tych z najniżej oprocentowanymi depozytami, może to być dzwonek alarmowy. Na zbyt duży odpływ pieniędzy nie mogą sobie pozwolić. Niewykluczone zatem, że już w wakacje większość lokat terminowych będzie dawać 5,5 – 6 proc. odsetek w skali roku. Dobre i to. Oby tylko tempo wzrostu cen znacząco nie przyspieszyło.
Czytaj też: „Mieszkanie bez wkładu własnego”. Państwo pomoże wziąć drogi kredyt. O spłatę martw się sam
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS