Moje prywatne studium nad antropozofią posuwa się do przodu (acz, cytując Różewicza, “powoli, powoli”, bo skądinąd znam aż za dobrze magię olśnień błyskawicznych — i błyskawicznych identyfikacji…), i tak się złożyło, że niedawno zupełnie wpadły mi w ręce dzieła takiego spośród jej wybitniejszych przedstawicieli, które akurat mogę czytać w oryginale, mianowicie: Owena Barfielda. Kim Owen Barfield był i o czym pisał, to by można długo opowiadać, na co nie mamy tutaj czasu — to, na co mamy wszakże czas, to powiedzieć, że spośród owego nieskończonego niemal mnóstwa, które się w nim zamykało i wyrażało, był Barfield filozofem i jak mało kto znakomicie pisał o zjawisku, jakie w terminologii antropozoficznej nazywa się “myśleniem imaginatywnym”. Ponieważ rzecz jest ważna, o nim dzisiaj słów kilka.
Czym-że jest myślenie imaginatywne? Na pewno jednym z najważniejszych pojęć słownika antropozoficznego. Jeśli chodzi jednak o definicję, trudno na to pytanie odpowiedzieć w sposób jasny i jednoznaczny. Jak zauważa Barfield, Rudolf Steiner, obawiając się wciągnięcia swoich wywodów w różnorakie konteksty, z którymi nie chciał mieć wiele wspólnego, unikał “suchych” definicji i programowo posługiwał się językiem, który wymagał od odbiorcy znacznego wysiłku w odbiorze (zresztą nie jest to bez związku z kwestią myślenia imaginatywnego, ale o tym niżej). Tym niemniej, opierając się na porozrzucanych tu i ówdzie po gigantycznym dorobku autora “Prawdy i nauki” sugestiach, tudzież cennych uwagach Barfielda zawartych w “The Romanticism Comes of Age” oraz na przykład “The Rediscovery of Meaning and Other Essays”, można sformułować rzecz jak następuje. Otóż myślenie imaginatywne, to po prostu myślenie, które posługuje się obrazami — ale nie jako ilustracją czy narzędziem propedeutycznym, tylko chodzi raczej o, jak gdyby, myślenie “w” obrazach, myślenie, którego skutecznym i realnym — no właśnie; nie tyle medium, co raczej skuteczną i realną SUBSTANCJĄ, są właśnie obrazy. Ale nie takie (zaznaczmy), jakie pojawiają się wtedy, kiedy sobie coś po prostu wyobrażamy. Chodzi o coś innego — i znacznie bardziej tajemniczego.
Spróbujmy wyjaśnić rzecz na przykładzie, zresztą — w praktyce zdarza się to częściej, niż nam się wydaje. Weźmy normalną sytuację z codzienności. Siedzimy sobie w tramwaju, patrzymy na przewijający się za oknem, miejski krajobraz. Nasza myśl szybuje sobie — no, gdzieś (tam, gdzie zazwyczaj szybują myśli, kiedy mają trochę wolnego czasu). W pewnym momencie, uderza nas, nie wiadomo skąd, nagłe olśnienie — przeszywająca świadomość: oto jestem realną częścią całego kosmosu. To, co pode mną, ta mała planeta, na której się znalazłem, to mój fizyczny dom — ale mój duch sięga jeszcze dalej, aż do granic wszechświata, w których to granicach mam swoje jedno, niepowtarzalne miejsce i jakoś, nawet jako tylko ciało, pozostaję związany ze WSZYSTKIM, co w nim istnieje. To treść owego olśnienia, przetłumaczona na słowa, ale chodzi o to, że pierwotnie odsłania się ona bez słów — ale właśnie w jakimś obrazie: dziwnym, właściwie niemożliwym do opisania, i sprawiającym, że człowieka przejmują w momencie przemożne uczucia, że budzi się jego wola, że przez ciało fizyczne zaczyna iść jakiś jak gdyby dziwny “prąd” — słowem, w obrazie, który “aktywuje” naraz całego człowieka. To właśnie poznanie imaginatywne, inne od poznania tylko intelektualnego, ponieważ w odróżnieniu od tego drugiego, jego podmiotem nie jest jedynie rozum, ale — jak powiedzieliśmy — cały człowiek (dlatego też, gdyby nie błędne skojarzenia, które by to mogło wywołać, można by je nazwać “egzystencjalnym”).
Poznanie imaginatywne odgrywa w antropozofii rolę fundamentalną — z tego względu, iż, w epistemologii Steinera, stanowi ono pierwszy i najłatwiejszy krok na drodze myślenia znoszącego różnicę między podmiotem a przedmiotem. Poznanie rozumowe, pojęciowe, ściśle racjonalne (właściwe duszy intelektualnej) opiera się na tym podziale — w pewnym sensie stanowi jego “eksploatację”. Poznanie imaginatywne natomiast, pozwala ten podział przezwyciężyć, jest bowiem w pewnym sensie powrotem do źródła, do tej wspólnej podstawy, z której wywodzą się tak podmiot, jak i przedmiot — jest tak samo pewnym “momentem” świata, jak wszystkie inne zachodzące w nim procesy, o czym świadczy jego “egzystencjalny” charakter. W nim, świat rzeczywiście daje się poznającemu, ogarnia go, odsłania się przed nim niejako “z własnej woli” — nie jest bierny, ale czynny. Dlatego też poznanie owo dociera do tego, co w nim najbardziej wewnętrzne — do duchowej istoty rzeczywistości.
Z tego też względu, jego rozwój stanowi (w optyce antropozoficznej) nieodzowny warunek wyjścia z kryzysu, w jakim znajdowała się, i znajduje się obecnie Europa. Jak zauważa bowiem Barfield, dominacja myślenia racjonalistycznego, czysto pojęciowego, choć stanowiła konieczny krok na drodze do pełnej samoświadomości jednostki, na dłuższą metę ma konsekwencje bardzo niebezpieczne. Ludzkie rozumowane, ujmowane i realnie zresztą doświadczane jako czysto zewnętrzne wobec swego przedmiotu, coraz bardziej i bardziej zaczyna uświadamiać sobie ową zewnętrzność — aż do momentu, w którym widzi siebie jako wyłącznie “słowa, słowa, słowa” (to odniesienie do “Hamleta” czyni zresztą Barfield rozmyślnie, ale to inna kwestia), czysto werbalną spekulację pozbawioną realnego znaczenia, przy pomocy której wszystko można obalić i wszystkiego dowieść. Niespotykane w historii możliwości manipulowania naturą zbiegają się, paradoksalnie, z poczuciem całkowitej niemożności jej poznania, całkowitą alienacją od niej ludzkiego podmiotu. Poznanie imaginatywne, jako pozwalające dokładnie ową alienację przekroczyć, może posłużyć jako punkt wyjścia do budowy czegoś nowego, nowej jakości kulturowej, opartej nie na abstrakcji, ale realnej wspólnocie doświadczenia.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS