Lider PO zaczął od ściany wschodniej i południa, ale do wyborów chce objechać wszystkie regiony, a także – w miarę możliwości – powiaty. Osobiście wybiera miejsca, analizuje wyniki z poprzednich wyborów, sprawdza, gdzie PO poniosła największe straty i co jest do odwojowania. Skupia się na mniejszych miejscowościach, liczących 10-20 tysięcy mieszkańców, bo – w jego ocenie – bez ich głosów Platforma nie wygra. Często wybiera dawne miasta wojewódzkie, jak Krosno, które mają poczucie pogorszenia statusu, jest tam problem z usługami publicznymi i komunikacją, dlatego ludzie wyjeżdżają do większych ośrodków.
– Jeśli przyjedzie taki gość jak ja z Warszawy, Gdańska czy Szczecina i powie, że ma konkretny projekt dla Krosna, to go pogońcie – odpowiada na pytanie były premier. – Krosno ma mieć nie tylko projekt dla Krosna, ale tak jak było na początku naszej rewolucji samorządowej, ma mieć pieniądze do swojej dyspozycji. A PiS wprowadza centralizację wydatków, odebrało autonomię finansową samorządom, a następnie oddaje te pieniądze, ale już znaczone: musicie nas popierać, dostaniecie, ale nie na to, na co chcecie, a i tak będzie mniej, niż mieliście – mówi Tusk. – Krosno jest tylko trochę większe od mojego Sopotu, to są dwa wyjątkowe miasta na mapie Polski, od pierwszych godzin czuję się tutaj jak w domu – komplementuje. – Bardzo zależy mi na tym, by przekonać nie tylko tych, którzy mnie popierają, bardzo się cieszę, że jest ich trochę także w Krośnie, ale także tych, którzy szukają, którzy niedawno skończyli 18 lat. Tutaj, na Podkarpaciu, zobaczcie, ilu ludzi wygrywa wybory przeciwko PiS, dlatego że udało im się zbudować coś na kształt zjednoczonej opozycji – zwraca uwagę lider PO, przypominając sukces prezydenta Rzeszowa, którego poparła cała opozycja.
Czytaj także: Eksperci nie mają złudzeń. Ceny dopiero wystrzelą
***
W minioną środę Tusk wchodzi w tłum w Lubuskiem. Też jest w Krośnie – ale Odrzańskim, 12-tysięcznym miasteczku na zachodzie. Atmosfera piknikowa, świeci słońce, spotkanie zorganizowano na powietrzu, dochodzą kolejne osoby. Lider PO ściska im ręce i się uśmiecha.
– Wczoraj w mediach społecznościowych pan premier napisał: „Wygramy, mam nadzieję tylko, że nie będzie to moja wina” – zagaja prowadzący spotkanie mężczyzna. – Panie premierze, to ja powiem tak: to będzie też wina krośnian.
– Że wygramy wybory! – krzyczy ktoś z tłumu. Tutaj jest łatwiej niż na Podkarpaciu. Od burmistrza Marka Cebuli z Platformy Tusk dostaje skrzynkę z napisem „Wina Tuska”, a w niej butelka regionalnego trunku, którego nazwa nawiązuje do powtarzanych przez polityków PiS kolejnych „win Tuska”. Cebula zdobył w Krośnie Odrzańskim ponad 80 procent głosów w ostatnich wyborach. Według Tuska to oznacza, że – pomimo jasnych poglądów proeuropejskich – potrafi z szacunkiem podchodzić także do ludzi o innych przekonaniach.
– Te identyfikacje polityczne nie są aż tak ważne dla tych, którzy chcą coś zrobić – mówi Tusk, podkreślając znaczenie lokalnej wspólnoty. Szybko przechodzi jednak do bieżących problemów – wojny w Ukrainie i drożyzny. Mówi, że PiS, hojnie rozdając pieniądze, szczególnie swoim, konfliktuje się z Unią Europejską, rezygnując z miliardów euro. – Później mamy inflację 12 proc., zaraz będzie 15 proc., zresztą te prognozy są coraz bardziej pesymistyczne. Widać wyraźnie, że dawać też trzeba umieć, bo inaczej złoto zamienia się w popiół – ocenia lider PO. I przekonuje, że dzisiaj kluczowe jest to, żeby nie uznawać, iż PiS jest wszechmocne.
– Jest tak mocny, jak jego konkurenci są słabi. To nie 90 procent Polaków chce dzisiaj głosować na partię Kaczyńskiego, popiera ją 30-35 procent. To znaczy, że 65 procent musi pójść po rozum do głowy. Dlatego mówię do tych państwa, którzy podzielają mój niepokój wynikający z rządów PiS: spokojnie, to tylko PiS, ich naprawdę można pokonać. I ja mam na to dowody z czasów, zanim pojechałem do Brukseli – mówi Tusk, nawiązując do zwycięstw wyborczych Platformy sprzed lat. – Nie trzeba ukraść mediów publicznych, nie trzeba fałszować wyborów, wystarczy uwierzyć we własne siły i zrozumieć, że PiS to nie jest demon, tylko dość skorumpowana, niebezpieczna dla nas władza. Trzeba się dobrze zorganizować, umieć pogodzić różne nurty, pójść do wyborów i wygrać. Będziemy mogli wtedy powiedzieć: „spokojnie, to było tylko PiS” – podkreśla Tusk. Ludzie biją brawo. Mikrofon bierze mężczyzna w granatowym garniturze: – Panie premierze, jak pogodzić transfery socjalne z ograniczaniem inflacji?
– To jest kluczowe pytanie, co zrobić, żeby to nie najubożsi płacili za drożyznę, a jednocześnie unikać tych rzeczy, które tę inflację mogą jeszcze zwiększyć – mówi Tusk. Przypomina, że gdy rządziła PO, Polska najlepiej w Europie przeszła przez kryzys finansowy 2008 roku. – Wszyscy się śmiali z tej zielonej wyspy, ale cała Unia Europejska była przez pięć lat pod kreską, a Polska wyprzedziła Unię o kilkadziesiąt pozycji, jeśli chodzi o odporność finansową. Nie mogę się na to zgodzić, że ci, którzy rządzą, obiecują ludziom złote góry i robią bardzo kosztowne błędy, które doprowadziły nas do tej drożyzny. Pytanie brzmi, jak się zachować, żeby nie udawać Balcerowicza, bo ja chcę pomóc ludziom, a nie zabierać, a równocześnie nie podsycać pożaru – mówi Tusk.
– Balcerowicz musi wrócić – słychać z sali.
– Ja bym był ostrożny z takimi hasłami, bo uważam, że metody, jakie zastosowano w 1989 roku, dały podstawy do bardzo szybkiego rozwoju, ale pozostawiły dużo złej pamięci u ludzi. Natomiast jeśli chodzi o samą inflację, to ja bym nie proponował żadnych drastycznych decyzji, raczej szukałbym drogi zabezpieczenia ludzi. Ja wiem, że PiS da 13. i 14. emeryturę, ale co znaczy, że ono daje? To nie są ich pieniądze. Ja chcę, żeby emeryci dostali drugą waloryzację, bo to jest zapisane w ustawach. To jest prawo każdej emerytki i każdego emeryta w Polsce, że emerytury rosną o taki procent, o jaki rosną ceny – przypomina lider KO.
Czytaj także: Donald Tusk: Wygramy kolejne wybory. Wiem, co trzeba zrobić
I tłumaczy, że aby inflacja nie rosła i nie pompowano pustego pieniądza na rynek, trzeba pomagać ludziom, wykorzystując te środki, które państwo zarabia na inflacji. – Tylko w ostatnim półroczu zyski firm energetycznych z podwyżek cen wyniosły 17 miliardów złotych. Później się dowiadujemy, że premier Morawiecki na swoją kancelarię potrzebuje ponad 800 milionów złotych rocznie, a gdy ja odchodziłem ze stanowiska premiera, to było ponad 100 milionów. Władza dała sobie 60-procentowe podwyżki, a nauczycielom 4 procent. Oni mają władzę i nie są biedni, a umowni nauczyciele nie mają władzy, zarabiają trzy tysiące i dostają 4 procent podwyżki – kontynuuje Tusk. – Od czasów Urbana i Rakowskiego wiemy, że „rząd się zawsze wyżywi” i zawsze znajdzie środki dla siebie. Dlatego my proponujemy wprowadzenie dla obywateli obligacji, których oprocentowanie będzie równe inflacji. Żeby była lepsza sytuacja finansowa, usuńmy Glapińskiego, przywróćmy niezależność NBP, zmieńmy tę władzę i podejmijmy te kilka pierwszych decyzji dotyczących naszego życia tu i teraz – kończy Tusk.
***
Według polityków PO po dwóch latach COVID-19, gdy życie toczyło się na pół gwizdka, jest ogromne zapotrzebowanie na bezpośredni kontakt z politykami. Dlatego Tusk, mając niewielki wpływ na to, co rząd robi w sprawie wojny w Ukrainie, postanowił wyruszyć w Polskę i skupić się na drugim – obok bezpieczeństwa – temacie, którym żyją dziś Polacy: drożyźnie.
– PiS stało się partią tłustych kotów. Oni są jak na znanym zdjęciu premiera sprzed kilku dni – winko, osiem świeczek, ładna altanka. Kaczyński czy Morawiecki nie odważyliby się dziś pojechać na targ rozmawiać z ludźmi – mówi mi wiceszef PO Tomasz Siemoniak. – Tusk wchodzi na to pole i jest bardzo dobrze przyjmowany, zresztą zawsze słynął z empatii, umiejętności rozmawiania z ludźmi. I to widać teraz, bo ludzie znajdują się w dramatycznej sytuacji z powodu drożyzny – podkreśla mój rozmówca. Przewiduje, że drożyzna będzie głównym motywem kampanii wyborczej, bo jest szokująca.
– W pokoleniu, które pamięta transformację gospodarczą, wracają wspomnienia gonitwy za pracą, niepewności. Z kolei trzydziestoparolatkowie są zszokowani, bo nie wiedzą, co z wakacjami, czy pojadą nad morze, bo ceny poszły w górę o 30-40 procent. Mieli poczucie, że sytuacja w Polsce poprawiała się przez ostatnie 15 lat i jeśli ktoś pracował, na coraz więcej było go stać. Teraz to się załamuje i oni nie wiedzą, co się wydarzy jutro. Tym bardziej że ekonomiści przestrzegają, że inflacja będzie odczuwalna jeszcze co najmniej przez dwa lata – mówi Siemoniak.
W PO panuje przekonanie, że Polacy nie uwierzyli w propagandę PiS o „putinflacji”, czyli o tym, że drożyznę spowodowała wojna w Ukrainie. Ludzie pamiętają, że inflacja zaczęła się jeszcze przed wojną – w lutym wyniosła ponad 9 procent – choć prezes NBP Adam Glapiński przez wiele miesięcy zapewniał, że inflacji „nie ma i nie będzie”. Wzrost cen powoduje, że społeczeństwo ubożeje, co daje szansę opozycji na przejęcie władzy w kraju.
– PiS udało się w ostatnich latach wywołać u ludzi przekonanie, że to jest zasługa rządu, że im się lepiej żyje. A przecież wzrost gospodarczy mieliśmy od 2010 roku. Wtedy zaczęło spadać bezrobocie, dzięki pieniądzom z Unii i koniunkturze na świecie udało się rozpędzić inwestycje i ludzie mogli poczuć się bardziej stabilnie – mówi rzecznik PO Jan Grabiec. – Tymczasem wiele osób uznało, zwłaszcza że PiS prowadziło „politykę godnościową”, że co nam tu będzie Zachód mówił, co mamy robić, skoro my jesteśmy lepsi od Zachodu. To działało przez kilka lat, ale rosnące ceny powodują, że przestaje działać i teraz PiS trudno uciec od tego, że ludziom żyje się gorzej – dodaje.
Na spotkania z Tuskiem przychodzą drobni przedsiębiorcy i pracownicy budżetówki, nauczyciele, którzy narzekają, że ich sytuacja jest dramatyczna, bo rosnące ceny powodują, że nie mają za co żyć. PO chce się odwołać do inteligencji, ludzi wykształconych, z aspiracjami, którzy nie widzą dla siebie perspektyw przy obecnej władzy, bo PiS się z nimi nie liczy, nie uważając ich za swoich wyborców.
Stąd wziął się pomysł 20-procentowych podwyżek dla sfery budżetowej, które zaproponował Tusk. Propozycję tę skrytykował szybko Leszek Balcerowicz, mówiąc, że opozycja powinna najpierw wskazać, skąd wziąć na to pieniądze.
Według polityków PO podwyżki w budżetówce kosztowałyby około 30 miliardów złotych rocznie, a pieniądze powinny pochodzić z rosnących wpływów do budżetu państwa z VAT, które powoduje inflacja.
– Sfera budżetowa jest szczególnie pokrzywdzona, bo jej dochody są względnie sztywne. Pracodawca nie ma możliwości dania podwyżki urzędnikom czy nauczycielom – mówi Siemoniak. – Z badań wynika, że ci ludzie czują się pokrzywdzeni rządami PiS. Były czystki w urzędach, niekompetentni nominaci PiS, strajk nauczycieli, minister Czarnek… To są te grupy wielusettysięczne, z rodzinami, które mają z pewnością wiele powodów do niezadowolenia z rządów PiS – dodaje.
***
Według Jana Grabca wojna w Ukrainie, a wcześniej pandemia, spowodowały, że podziały na lewicę, prawicę, PiS i anty-PiS się zatarły. Dlatego Platforma promuje pomysł utworzenia na wybory jednej opozycyjnej listy.
– Liczy się to, czy ktoś ma pomysł na to, jak poprawić sytuację w kraju. Tutaj Donald Tusk ma atuty – był premierem i szefem Rady Europejskiej, ma kontakty na świecie. A ludzie mają dziś większą potrzebę stabilności niż rewolucji – przekonuje Grabiec.
Według ostatniego sondażu Ipsos dla OKO.press wspólna lista opozycji mogłaby liczyć nawet na 50 proc. głosów. PiS zdobyłoby 30 proc., a Konfederacja 12 proc., więc partia Kaczyńskiego nie mogłaby rządzić nawet w koalicji.
Jednak na razie mniejsze partie opozycyjne niechętnie odnoszą się do wspólnej listy i grają na poprawę własnych notowań. PSL, Hołownia i Lewica obawiają się wchłonięcia przez Platformę. Poza tym ich liderzy nie chcą rezygnować ze swoich ambicji na rzecz Tuska. Lider PO, który początkowo powtarzał, że nie wrócił do Polski dla stanowisk, teraz otwarcie mówi, że chce być premierem.
– Kiedy twierdził, że jego żadne urzędy nie interesują, to było źle odbierane przez wyborców. Ludzie na spotkaniach mówili, że to pachnie Kaczyńskim, rządzeniem z tylnego siedzenia – opowiada współpracownik lidera PO. – Dlatego teraz Tusk mówi, że chciałby porządzić 400 dni, naprawić instytucje, zrobić porządki, a później oddać władzę młodszym. To go „dekonfliktuje” z Trzaskowskim, który ma ambicje prezydenckie – dodaje mój rozmówca.
Część osób w partiach opozycyjnych uważa, że Tusk z jego sporym negatywnym elektoratem może być obciążeniem dla opozycji. Dlatego w roli kandydata na premiera chętniej widziano by Rafała Trzaskowskiego, Władysława Kosiniaka-Kamysza albo Szymona Hołownię. Jednak w otoczeniu Tuska panuje przekonanie, że elektorat negatywny Tuska owszem byłby przeszkodą, gdyby kandydował on na prezydenta, bo w wyborach prezydenckich trzeba zdobyć ponad 50 procent głosów, ale w parlamentarnych wystarczy 40 procent.
– Tusk musi zmobilizować naszych wyborców i przekonać milion wahających się, którzy nie wiedzą, czy iść na wybory i na kogo głosować. On będzie nabierał wagi na tle Kaczyńskiego i Morawieckiego, którzy się zużyli. Tępa propaganda TVP, że jest pomocnikiem Putina, może trafić najwyżej do twardego elektoratu PiS – mówi jeden z doradców lidera PO. – Tusk daje nadzieję na to, że będą znowu pieniądze z Unii, że będziemy w gronie decyzyjnym UE. Trzaskowski z tego punktu widzenia jest zbyt lekkim politykiem, może popularnym w Warszawie, gdzie kojarzy się ze ścieżkami rowerowymi, ale z rozwiązywaniem problemów gospodarczych czy poprawą sytuacji w kraju się nie kojarzy – zaznacza mój rozmówca.
W najbliższym gronie Tuska, do którego należą Igor Ostachowicz, jego doradca z czasów premierowania, były szef MSWiA Bartłomiej Sienkiewicz, Tomasz Siemoniak, Jan Grabiec i posłanka Izabela Leszczyna, panuje przekonanie, że o ile nie wydarzy się coś nadzwyczajnego, Tusk i PO będą powoli zyskiwać do wyborów.
– Dla młodych ludzi bagaż Tuska czy „wina Tuska” to są odległe czasy. Co z tego, że kiedyś mówił o ciepłej wodzie w kranie, skoro teraz ciepła woda podrożała – argumentuje współpracownik byłego premiera. Tusk zresztą mocno odwołuje się do młodych. W mediach społecznościowych publikuje zdjęcia z maratonu, pokazuje, że jest witalny, podkreślając kontrast wobec starszego zaledwie o osiem lat Kaczyńskiego. Z badań PO wynika, że dla wyborców z grupy wiekowej 18-35 lat 2005 rok, od którego zaczęło się starcie Polski liberalnej z Polską solidarną, jest prehistorią. Oni żyją drożyzną i rosnącym poczuciem niepewności.
Czytaj też: Krystyna Janda: Na to wszystko, co dzieje się dookoła, nie ma słów. Skończyły się środki wyrazu
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS