A A+ A++

Dlaczego?

– Często mylimy przeżywanie emocji z ich wyrażaniem czy odreagowywaniem. Albo myślimy, że występują w czystej postaci jak na slajdach w szkole dla menedżerów. Nic z tego – uczucia pojawiają się często w zestawach, pomieszanych konfiguracjach. W dodatku są przydatne jako informacje, energia, paliwo, gdy uruchamiają się w relacjach z ludźmi. Zdarza się też, że uwidaczniają się w nas z powodu jakiegoś wewnętrznego procesu. Potem niektórzy projektują swoje emocje na innych, czego czasem nie rozumieją. Wskutek tego zamieszania emocjonalnego może ogarniać ich m.in. lęk, połączenie wstydu z zazdrością, a także domieszka gniewu.

Przeżywanie emocji jest więc osiągnięciem rozwojowym. Jeśli przeżywamy je naprawdę, to nie rozładowujemy ich w sposób natychmiastowy, nie podrzucamy ich komuś innemu. A w przypadku naszych czworaczków to szczególnie ważne. One są trudnymi uczuciami.

Ale potrzebnymi?

– Nie ma niepotrzebnych. Ludzie nieraz mówią: „Nie powinieneś czuć gniewu”, „Trzeba wezwać psychologa, żebyś nie czuł wstydu”. Właśnie nie. Pojawianie się emocji jest normalne. Kwestia, czy tworzą bajzel w naszej głowie. Dobrze jest się wtedy zastanowić, jaki rodzaj rozgłośni radiowej odzywa się naszym wnętrzu. Ostatnio z pacjentami nazywamy ją radiem „Gawarit Moskwa”. Czyli propagandą, która nadaje komunikat: „Człowieku, jesteś zły”, „Nawet nie próbuj czegoś robić, bo i tak to schrzanisz”. Niedawno miałam sesję z kimś, kto zmaga się z takimi wewnętrznymi audycjami, co powoli ogarniamy w terapii. Usłyszałam dowcipny komentarz: „No, niestety, złe wieści. Wszystko dobrze”. W tym przypadku wcześniejsze poczucie winy i niezadowolenia z siebie nie było informacją o rzeczywistości, ale budziło się niezależnie od sytuacji. A ta emocja staje się przydatna dopiero, gdy jest odpowiedzią na coś, co dzieje się na zewnątrz. Bo mówi nam: „Narozrabiałaś. Teraz przetraw to, przeproś, napraw, co się da, a przynajmniej wyciągnij wnioski”.

Rzadkie.

– Ale się zdarza. Jeśli ktoś nie zrozumie, że ciągle wpędza siebie w poczucie winy, będzie chodził po świecie i powtarzał: „Ludzie mnie prześladują. Są wredni i życzą mi źle”.

To, co nazywam czasami „dekonstruowaniem emocji”, przyczynia się do tego, że uczucia nie działają w sposób niszczący dla tego, kto je przeżywa. Trzeba rozbroić i zdemontować chorą propagandę i zostawić same emocje. Są nam absolutnie niezbędne, jeśli pojawiają się w odpowiedzi na wydarzenia świata zewnętrznego i nie napędza ich cały pomieszany wewnętrzny bagaż. To jak z bólem – gdybyśmy go nie czuli, trzymalibyśmy rękę w ogniu, aż się spali. Musimy doświadczać bólu i reszty trudnych emocji, bo podpowiadają nam, co jest niebezpieczne. Weźmy za przykład kogoś, kto czuje się ciągle zawstydzony w obecności pewnej osoby. Może dzieje się tak, bo ona ciągle go upokarza? Jeśli to prawda, wstyd daje mu sygnał: „Omijaj tego człowieka”. Nie wszyscy jednak mają w sobie podobny alarm. Wtedy brną i brną w trudną relację. Dlatego namawiam do zajmowania się własnymi uczuciami. Wszystkie z nich są przydatne. Może niekoniecznie do życia, ale rozwoju wiedzy o sobie. One trochę przypominają dzieci, które wymagają od nas szczególnej troski.

A po co im się tak ciągle przyglądać?

– Bo może okazać się, że nie wszyscy dookoła wkurzają nas czy upokarzają. Albo że sami generujemy w sobie gniew, wstyd, lęk czy poczucie winy. Jeśli uświadomimy to sobie, możemy zacząć przebudowę całej wewnętrznej struktury. Dzięki temu, mówiąc naszym radiowym językiem, będą leciały w nas inne audycje. To tak jakby Radio Wolna Europa pojawiło się nagle w totalitarnym państwie.

W emocjach ważne są proporcje. Dobrze, żeby w większości przypadków nie były zbyt gwałtowne. Niektórzy są przecież tak drażliwi, że nie można powiedzieć słowa, bo czują się zawstydzeni. Albo z powodu wysokiego poziomu lęku boją się już nawet ptaka przelatującego im nad głową.

Problem jednak w tym, że uczucia same w sobie są często nadmiarem. Obfitość to ich drugie imię. Destabilizują nasz mózg i są niczym lawiny hormonalne. Bardzo chcemy na nie zareagować, ale przeżywanie polega właśnie na… nicnierobieniu. Chodzi o to, żeby emocje ułożyły się w nas. Przecież gdybyśmy podążali za każdą z nich, na ulicy rzucalibyśmy się na wszystkich, którzy nam się podobają. Albo rozwodzilibyśmy się cztery razy dziennie, okładali pałkami po głowach. A co z osobami, które w nerwach mówią innym: „Zabiję cię!”? Proszę pana, więzienia by nie wytrzymały!

Dlatego proponuję każdemu dorosłemu stworzyć w głowie pokój, w którym może spokojnie posiedzieć z własnymi emocjami i dogadać się z nimi. To oczywiście wymaga siły, dojrzałości. Bo trudno zatrzymać lawinę uczuć, która próbuje się do niego wedrzeć.

Niektórych jednak ona porywa. Wkurzy ich szef i od razu lecą mu wygarnąć.

– A nie byłoby tego kłopotu, gdyby usiedli w swoim wewnętrznym pokoju i zastanowili się nad gniewem. Wtedy przypomnieliby sobie o własnym kredycie hipotecznym, po czym doszli do wniosku: „Nie muszę wybuchać. Wystarczy, że kulturalnie zwrócę szefowi uwagę”.

Teraz rozumiem, dlaczego przed rozmową powiedziała pani, że czworaczki nie są naszymi przeciwnikami.

– Traktujemy je wrogo, żeby uprościć życie. W związku z tym dzielimy świat na dobry i zły. To nas uspokaja, ale trochę zniekształca ogląd rzeczywistości. Bo przeżywanie gniewu, lęku, wstydu czy poczucia winny to nie walka między stroną jasną a ciemną. Doświadczanie tych uczuć w pojedynkę, zwłaszcza w nasilonej postaci, może być oczywiście trudne. Stąd w psychoanalizie funkcjonuje mądre powiedzenie, które brzmi: „Do pomyślenia niektórych myśli i przeżycia niektórych emocji potrzeba co najmniej dwóch umysłów”.

A reagowanie pod wpływem naszych czterech uczuć może być niebezpieczne?

– Nie tylko niebezpieczne, ale i zabójcze. Już sam wstyd może prowadzić do zabójstw i samobójstw. Niektórzy przeżywają go tak silnie, że chcą usunąć osobę, która ich upokorzyła, albo po prostu siebie. A poczucie winy? Bywa tak dręczące, że wpędza ludzi w depresję. Lęk? Nieraz prowadzi do zachowań głupich. Dlatego jeśli brakuje nam namysłu nad tymi uczuciami, mogą przerodzić się w destrukcyjną energię.

Część osób próbuje radzić sobie z nimi w inny sposób – podrzucają je komuś. Niby chcą uprościć sobie życie, a w rzeczywistości komplikują je jeszcze bardziej. Ludzie są bardzo przemyślni w żonglowaniu tym kukułczym jajem. Czują lęk? No to robią tak, żeby czuł go ktoś inny. To dzieje się poza ich świadomym oglądem.

Miałem takiego znajomego. Był agresywny wobec innych, choć bardzo się ich bał.

– Skoro wzbudzał w nich lęk, czuł się z niego zwolniony. To częsta reakcja osób zranionych, zdradzonych. Wybierają metodę klin klinem. Uwodzą i zostawiają. Wtedy inni czują to, czego oni czuć nie chcą. Nie zamierzam oceniać tych osób, ale chciałabym zaznaczyć, że wskutek podobnych zachowań stają się coraz bardziej odcięte od emocji. Jednorazowy wyskok jeszcze nie będzie problemem. Gorzej, jeśli się powtórzy. Wtedy ci ludzie zaczną nawykowo przerzucać winę na innych: „To nie ja zrobiłem, tylko oni!”.

Być może w ich przypadku nie chodzi jednak tylko o poczucie zranienia. To uczucie mógł przysłonić jeden z naszych czworaczków, na przykład wstyd albo lęk. Nie trzeba się od razu obwiniać, że się go nie rozpoznało. Na tym polega rozwój emocjonalny: dopuszczamy do siebie jak najszerszą gamę emocji, ale bez oceny i utraty równowagi.

Na przykład u mnie doszło ostatnio do pewnego pomieszania uczuć. Gdy wybuchła wojna, nie wiedziałam, co się dzieje w mojej głowie. Byłam fizjologicznie zdestabilizowana. Przez tydzień miałam problemy ze snem. Bolały mnie mięśnie. Na początku czułam gniew. Ale po paru dniach przyjrzałam się mu i zauważyłam też strach. Obie emocje wkrótce zaczęły się powoli wyrównywać. Strach osłabiał gniew, a gniew strach. Było to dla mnie naprawdę odkrywcze.

Jak zareagowała pani na te uczucia?

– Poczekałam, aż poukładają się we mnie. Inaczej z powodu gniewu pobiegłabym na strzelnicę i uczyła się strzelać. A strach mógłby mnie sparaliżować. Gdy obie emocje trochę we mnie poleżakowały, poszłam na zajęcia seminaryjne i powiedziałam studentom: „Nie nakręcajmy się lękiem, tylko działajmy. To jedyne, co teraz możemy zrobić. Przecież uczymy się, jak pomagać ludziom. Oni nas potrzebują. Róbmy więc swoje”. W ten sposób przełożyłam lęk i gniew na działanie, co bardzo mi pomogło. To było najsensowniejsze rozwiązanie. Mogłam oczywiście pojechać na Dworzec Centralny i tam pomagać. Ale powiem szczerze, że niewielki byłby ze mnie tam pożytek. Raczej wykorzystam swój potencjał do pracy z pacjentami, studentami i do przygotowywania tłumaczeń kolejnych książek, z których mogą skorzystać inni terapeuci.

Niektórzy czują się winni, przyznając się do podobnych rzeczy.

– Ostatnio jedna ze znajomych chciała zacząć wolontariat dla uchodźców. Wybiłam jej z głowy ten pomysł. Nie była przygotowana. Po jednym dniu pracy rozpadłaby się. I zaraz mielibyśmy kolejną straumatyzowaną osobę.

Ludzi czasem tak dręczy poczucie winy, że zapominają o zasadzie samolotowej. Czyli najpierw maseczka sobie, potem dziecku. Gdy chcą odpocząć, wstydzą się do tego przyznać. Mówią: „Jak możemy wrócić do ciepłego łóżka, kiedy uchodźcy śpią na betonowej posadzce dworca?”. Otóż pomagający mogą, a nawet mają obowiązek pójść do domu i przespać się. W ich przypadku wstyd i poczucie winy są nieadekwatne względem tej sytuacji. Nie powinni traktować odpoczynku jak fanaberii.

Od lat powtarzam podobne rzeczy młodym terapeutom. Jeśli urlop jest dla nich kaprysem albo luksusem, popracują góra pięć lat. I co wtedy? Ich pacjenci stracą specjalistów, których potrzebują. A pamiętajmy, że w tym zawodzie odpowiadamy czasem nawet za ludzkie życie. Dlatego niech emocje podpowiadają nam, ale bez przesady. W szczególności powinniśmy uważać właśnie na poczucie winy. Ono potrafi doprowadzić człowieka do wypalenia.

Mam wrażenie, że uwielbiamy się w nie wpędzać.

– A wie pan, jakie są dwie zdrowe reakcje na tę emocję? Pierwsza: naprawić, choć nie zawsze się da. Druga: wyciągnąć wnioski. I optymalnie byłoby potem sprawę zamknąć. Nie zawsze jest to proste, ale przynajmniej starajmy się nad tym ciągle nie rozmyślać. W przeciwnym razie będziemy pielęgnować winę, a ona zacznie bezsensownie zużywać naszą psychiczną energię. Tak jak u części moich znajomych, którzy pomagają uchodźcom na granicy z Ukrainą i ciągle powtarzają: „Mogliśmy to, mogliśmy tamto”. „Na poczuciu winy daleko nie zajedziecie – ostrzegam ich. – Skoro wasi podopieczni bezpiecznie dotarli do ośrodka, nie warto dręczyć się tym, że nie wszystko przebiegło tak idealnie, jak byście chcieli”.

A może jest nam trudno odpuścić, bo nie potrafimy nazwać swoich uczuć?

– Rzeczywiście, niektórzy nie rozpoznają ich. Wtedy potrzebują rozmowy z drugą osobą albo przestrzeni na zastanowienie się. Rozumiem jednak, z czego się to bierze. Uczucia mieszają się, są blisko siebie. Nie mówię już tylko o naszych czworaczkach, ale też ich kuzynach. Niestety, pomiatamy nimi, jakby byli z gorszych rodzin, choć są ich dziesiątki. Proszę zobaczyć, ile kuzynostwa ma gniew. Jego bliskimi są m.in. przykrość, smutek, rozczarowanie, irytacja.

Dopiero gdy przyjrzymy się wszystkim tym emocjom, przestaną być intensywne. Jeśli pobędziemy z nimi, zobaczymy, że tu mamy wpływ na coś, a tam możemy postawić komuś granicę. To ważny moment, bo zatrudniamy w nim rozum.

Część pacjentów, która nie potrafi nazwać swoich uczuć, obwinia się z tego powodu. Zwracam im jednak uwagę na to, że niełatwo myśli się na sali sądowej. W tym momencie warto przypomnieć metaforę pokoju w głowie, o której wspomniałam na początku. Niech on nie będzie salą sądową, tylko wykładową. Albo laboratorium. Bo to przestrzenie pozwalające myśleć, przeżywać, uczyć się.

Trudno zbudować taki pokój?

– On nie jest nam dany od samego początku. Na starcie przypomina pokoik dziesięć na dziesięć centymetrów. Nie mieścimy się w nim ani my, ani uczucia. To dlatego, że emocji uczymy się z doświadczenia. Musimy je przeżyć, a nie przeczytać o nich w książkach. Powiększenie naszego pomieszczenia wymaga więc wysiłku. Jeśli czujemy, że jego rozbudowa idzie nam opornie, możemy poprosić o pomoc drugą osobę. Niekoniecznie terapeutę. Czasem wystarczy rozmowa z przyjacielem. Bo on nie ocenia, tylko słucha.

Obawiam się, że inni będą chcieli wtargnąć do tego pomieszczenia.

– Pamiętajmy, że drzwi do niego otwieramy tylko my. Jeśli ktoś chciałby złożyć nam odwiedziny, to wyłącznie za zaproszeniem. W przeciwnym razie zrobi bajzel w tym pokoju. Zniszczy przestrzeń, która jest osobista, i powie: „Pfff, a co ty masz za problemy? Każdy by sobie z nimi poradził”.

Niestety, razem z nieproszonymi gośćmi wkrada się ocena. A to problem, bo wielu ludzi uważa przeżywanie emocji, okazywanie ich za irracjonalne. Jeśli ktoś reaguje wobec nich gniewem, czują się urażeni i nazywają go nielogicznym. A ja powiedziałabym, że co racjonalne, to racjonalne. I że emocjami rządzi zupełnie inna logika – emocjonalność.

Co ważne, potrzebujemy obu tych światów. Napuszczanie ich na siebie to wywoływanie wojny w głowie. Jeśli pacjenci przychodzą z nią do terapeuty, jego zadaniem jest być kimś w rodzaju ONZ. On ma wprowadzić spokój do tego ukrytego pokoju. Inaczej ludzie będą w wiecznej walce z uczuciami.

Czytaj więcej: „Przestań się mazać”, „Zachowujesz się żałośnie”. To najgroźniejsza strategia reagowania na smutek

Danuta Golec – psycholożka, psychoterapeutka psychoanalityczna. Członkini Polskiego Towarzystwa Psychoterapii Psychoanalitycznej, niegdyś jego prezeska. Superwizorka i terapeutka szkoleniowa. Założyła Oficynę Ingenium, w której wydaje literaturę psychoanalityczną

Łukasz Pilip – reporter. Laureat Festiwalu Wrażliwego w kategorii twórca szczególnie wrażliwy i Nagrody Dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Autor książki „Podwórko bez trzepaka”, współautor książki „Porwany. 82 dni w rękach piratów”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułW Częstochowie: Kolejne miejskie działki na sprzedaż. Przetargi pod koniec czerwca
Następny artykułStare Tłoki zapraszają