fot. Fabio Ferrari / LaPresse
Kiedy wydawało się, że jedenasty etap Giro d’Italia zakończy się nudnym finiszem z peletonu, Dries de Bondt postanowił podgrzać atmosferę i napsuć krwi sprinterom.
Po wycofaniu się Jakuba Mareczko na czwartym odcinku “Corsa Rosa”, zespół Alpecin-Fenix pozostał w wyścigu bez szybkiego zawodnika. Dlatego kolarze belgijskiej ekipy zdecydowali się rozegrać “naleśnika” w niekonwencjonalny sposób. Najpierw spróbowali rozerwać peleton grupą na rantach, ale wiatr na szosach Emilii-Romanii nie był na tyle silny, aby zgubić rywali. 58 kilometrów przed metą solowy rajd rozpoczął Dries De Bondt.
60 kilometrów przed metą tempo siadło. Wszyscy byli dobrze ustawieni, wiatr nie sprzyjał rantom. Byliśmy dobrze ustawieni po lewej stronie, ale nie mieliśmy już bidonów. To było przed zakrętem, wiedziałem, że za zakrętem stoi samochód ekipy z bidonami. Pomyślałem, że trzeba uprzedzić rozwój wydarzeń: wiedziałem, że zmieni się kierunek wiatru, a jeśli spróbowaliby czegoś po tym zakręcie, to ja jechałbym w czołówce na rancie. Powiedziałem sobie “pie*dolę, ruszam”. Również po to, żeby złapać butelkę wody, bo byłem trochę spragniony. Może powiedzą, że to głupia akcja, ale ja naprawdę próbowałem wygrać i niewiele mi zabrakło
– mówił na gorąco w rozmowie z Eurosportem.
30-latek wyrobił sobie ponad minutową przewagę nad peletonem, który do ostatniej chwili czekał z pogonią za samotnym kolarzem. Przewaga zmniejszała się z kilometra na kilometr, ale na liczniku wciąż pozostawało prawie 30 sekund. Belg walczył z całych sił, ale poddał się dopiero 1300 metrów przed metą w Reggio Emilia. Swoim szalonym rajdem zapewnił nam dreszczyk emocji na teoretycznie najnudniejszym etapie całego wyścigu.
Próbowałem jechać spokojnie tak długo, jak to było tylko możliwe, ponieważ wiedziałem, że peleton “zagra” ze mną w tę grę. Wiedziałem, że na ostatnich 10 kilometrach mamy wiatr w plecy, więc kombinowałem, jak zaskoczyć. Zachowałem sporo sił na ostatnie 10 kilometrów, myślę, że to wypaliło. Potem tylko liczyłem na to, że ekipy sprinterskie przekalkulują albo za późno zabiorą się do nadawania tempa, że będą się obawiały, żeby nie zacząć rozprowadzenia zbyt wcześnie. Potrzebne jest szczęście, jeśli nie próbujesz, to nigdy nie wygrasz
– tłumaczył.
Już po przekroczeniu linii mety Belg, mimo wysiłku, pokazał się z “ludzkiej” strony.
De Bondt spędził ponad 50 kilometrów w ucieczce. Przez 15 minut udzielał wywiadów, po czym kierując się w stronę teamowego autobusu… zobaczył grupkę dzieciaków, zrobił nawrót i kolejne kilka minut spędził na robieniu zdjęć/rozdawaniu autografów
– podał na Twitterze brytyjski dziennikarz, Daniel Friebe.
Dries De Bondt to mistrz Belgii z 2020 roku. W peletonie łatwo rozpoznać go przez trójkolorowe paski na rękawach i charakterystyczny, ofensywny styl jazdy. Od 2019 roku związany jest z zespołem kierowanym przez braci Roodhooft, wtedy pod nazwą Corendon-Circus. Wcześniej reprezentował barwy innej belgijskiej drużyny – Verandas Willems.
Obok krajowego czempionatu ma na swoim koncie cztery profesjonalne zwycięstwa. Belg dwukrotnie w karierze wygrał semi-klasyk Halle-Ingooigem (2016, 2019), rozgrywany tradycyjnie kilka dni przed rozpoczęciem Tour de France. Do tego dołożył jeszcze wyścig Memorial Rik van Steenbergen – Kempen Classic (2019) oraz etap Etolie de Besseges (2020).
W Giro d’Italia 30-latek jedzie drugi raz w karierze. W zeszłym roku był częścią sprinterskiego pociągu Tima Merliera, teraz wspomaga Mathieu van der Poela. Dodatkowo sam próbuje swoich sił w licznych ucieczkach i straceńczych szarżach, więc to zapewne nie jest jego ostatnie podejście.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS