A A+ A++

Ależ to jest piękny i emocjonujący sezon w PKO BP Ekstraklasie. Na dwie kolejki przed końcem rozgrywek wciąż nie znamy najważniejszego rozstrzygnięcia w kontekście mistrzostwa Polski. W gronie zainteresowanych Lech Poznań i Raków Częstochowa.

Ten pierwszy, jak na polskie warunki, jest gigantem, który co roku mierzy w najwyższe cele, dysponując piękną infrastrukturą oraz zacnym budżetem. Ten drugi na jego tle wygląda niczym piłkarski kopciuszek, który jednak z przytupem, wyważając drzwi, wszedł na salony. Koniec końców liczą się umiejętności na boisku, a te po obu stronach są niezwykle wyrównane.

Rakowowi odcięło prąd – dosłownie i w przenośni

Raków wygrał już bitwę z Lechem w postaci sięgnięcia po Fortuna Puchar Polski – drugi rok z rzędu. To wydarzenie niebagatelne dla każdego klubu, a co dopiero dla takiego, który jeszcze kilka lat temu rywalizował na trzecim poziomie rozgrywkowym w naszym kraju. Dla nieco starszych kibiców RKS-u obecne wydarzenia, sukcesy i splendor są czymś nie do pomyślenia w kontekście niedalekiej przeszłości. Sam Jacek Magiera, który jest wychowankiem Rakowa, przyznawał w wywiadach, że pamięta czasy, gdy w klubie brakowało prądu, a za sukces odnotowano… opłacenie rachunku za elektryczność. Fani spod Jasnej Góry pamiętają malownicze wyjazdy na obrzeża futbolowej Polski, jedynie marząc, aby ich klub zawitał kiedyś na wielkie areny.

Ci młodsi kibice z pewnością nieco inaczej podchodzą do sukcesów Rakowa. Mogą już powoli przyzwyczajać się do nich, nie pamiętając, jak to było kiedyś. 9 kwietnia 2016 roku Raków w rozgrywkach drugiej ligi przegrał u siebie z GKS-em Tychy 1:8… Przewrotnie można powiedzieć, że tym razem zawodnikom odcięło prąd na boisku. Rozgoryczeni kibice zgromadzili się tłumnie przed budynkiem klubowym dając upust swojemu niezadowoleniu. W sali konferencyjnej twarz w dłoniach skrywał załamany drugi trener Krzysztof Kołaczyk, a ówczesny pierwszy trener Przemysław Cecherz przepraszał za kompromitację. Chwilę później został zwolniony, a zastąpił go nikomu nieznany Marek Papszun. W klubie zaczęła się nowa era.

Za sukcesami Rakowa ciężko nadążyć

Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że projekt pod nazwą “Raków” tak szybko rozwija się, że ciężko nadążać z radością z poszczególnych sukcesów. Wszak wieloletnim marzeniem fanów RKS-u był upragniony awans na zaplecze Ekstraklasy. Coś, czego przez kilka sezonów nie udawało się osiągnąć, zostało zrealizowane przez Papszuna w jego drugim sezonie pracy. Chwilę później kolejny awans, półfinał Pucharu Polski, następnie wicemistrzostwo i Puchar Polski, debiut w europejskich pucharach, dorzucony Superpuchar Polski, kolejny Puchar Polski i w perspektywie wicemistrzostwo lub mistrzostwo kraju. I to wszystko w kilka lat. Każdy z tych sukcesów z osobna byłby niesamowicie celebrowany przez fanów RKS-u jeszcze wiele, wiele lat, gdyby nie to, że na horyzoncie pojawiają się następne. Cóż, sympatycy czerwono-niebieskich muszą jakoś to zaakceptować, ale chyba nie narzekają specjalnie z tego powodu.

Ewentualny brak mistrzostwa w Częstochowie nie będzie tragedią, chociaż na pewno spotka się z niedosytem. Klub nadal będzie robił swoje, a powtórka wyniku z poprzedniego sezonu jedynie umocni Raków w hierarchii polskiego futbolu. Z kolei ewentualny triumf spotka się z euforią, jakiej pod Jasną Górą nigdy w aspekcie sportowym nie widzieli – z całym szacunkiem do mistrzostw Polski wywalczonych przez siatkarski AZS czy żużlowego Włókniarza. Mowa jednak o najpopularniejszej dyscyplinie sportowej w kraju i na świecie. A perspektywa gry o fazę grupową Ligi Mistrzów? Czyż nie brzmi to niczym science-fiction w kontekście Rakowa? A jednak.

Słowa, które źle się zestarzały…

W 2011 roku drugoligowy Raków Częstochowa obchodził 90-lecie istnienia klubu. Z tej okazji zorganizowano mecz towarzyski z ówczesnym mistrzem Polski – Wisłą Kraków. Dla piłkarskiej społeczności w Częstochowie było to nie lada wydarzenie. Stadion przy Limanowskiego wypełnił się do ostatniego miejsca. RKS wygrał 1:0, a media mówiły o “sportowym wydarzeniu roku pod Jasną Górą”.

“Jak za czasów, gdy drużyna występowała w ekstraklasie, na stadionie zjawiło się ponad 8 tys. kibiców. To miał być mecz przyjaźni, spodziewano się remisu, ale młodzież Rakowa potrafiła zaskoczyć mistrzów Polski. W 26. min Łukasz Kowalczyk uderzył zza pola karnego, Milan Jovanic wyciągnął się jak struna, ale nie zdołał sięgnąć piłki. Głośne “jeeeest!”, tak jak za czasów kiedy Raków zdobywał gole w ekstraklasie – rozniosło się po całej dzielnicy” – czytamy relację pomeczową z tamtego wydarzenia na czestochowa.gazeta.pl.

I jakże wymowne w kontekście dzisiejszych wydarzeń okazały się słowa ówczesnego trenera mistrzów Polski Roberta Maaskanta. “To wielki prezent od Wisły. Ten mecz pewnie będzie tu pamiętany przez kolejne 90 lat”. Warto dodać, że ówczesnym opiekunem Rakowa był Jerzy Brzęczek, a więc dzisiejszy szkoleniowiec Wisły Kraków.

Minęło ponad 10 lat. Życie bywa niesamowicie przewrotne i ironiczne. Gdyby ktoś wtedy powiedział, że w 2022 roku jeden z tych klubów będzie walczył o podwójną koronę, a drugi najprawdopodobniej będzie rywalizował w pierwszej lidze, ciekawe ile osób pomyślałoby, że… No właśnie. Kibice Wisły czytając powyższe słowa mogą jedynie przetrzeć twarz. Kibice Rakowa mogą natomiast uśmiechnąć się pod nosem, wspominając słowa Maaskanta.

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułCiała dwóch kobiet w spalonym domu w Wyszkowie. Poszukiwany 57-latek
Następny artykułGigantyczne kwoty za transfer Haalanda do City. Premia dla ojca