A A+ A++

A smak bałandy, tej zupy podawanej wam w stołówce, ale gotowanej z myślą o trzymanych w więziennym chlewie świniach?

– Tego nie da się zapomnieć, podobnie jak więziennego zapachu. Kilka lat temu rozmawiałem w byłym berlińskim więzieniu Stasi z Olgą Romanową [działaczka na rzecz praw człowieka z organizacji Rosja za Kratkami – red.]. I wciąż było jeszcze czuć ten sam więzienny zapach.

Stęchła, stara woń niemytych ciał, dymu papierosowego, najtańszego tytoniu i spranych ubrań masy ludzi upchniętych na bardzo małej przestrzeni.

W „Archipelagu GUŁag” Aleksander Sołżenicyn pisze: „Aresztowanie! Czy warto mówić, że to chwila, która łamie całe twoje życie? Że to piorun, co cię z nóg wali”? Jak było z panem?

– Aresztowanie jest jak uderzenie. Zajmowałem się wtedy biznesem, mieliśmy duże zamówienia, bardzo dużo pracowałem. Kiedy po mnie przyszli, nie miałem pojęcia za co? Choć wcześniej pracowałem w organach śledczych, więc miałem w tym spore doświadczenie, to potrzebowałem 2-3 dni, żeby przetrawić to, co się wydarzyło…

Oskarżono pana o korupcję.

– Najprawdopodobniej byłem najbardziej wygodną ofiarą – wręcz idealnie pasowałem do tego typu zarzutów. Wszystko było wyssane z palca. Śledczy później się zorientowali, jak było naprawdę i winni tego, co mi zarzucono, dostali w końcu swoje wyroki, ale zostałem w więzieniu.

Czytaj też: „W Putinie nie ma cienia człowieka. To postać ulepiona z KGB-istowskich wzorów niczym z plasteliny”

Sołżenicyn cytuje niejakiego Wanię Lewickiego, który w wieku 14 lat powiedział: „Każdy uczciwy człowiek powinien w końcu pójść do więzienia. Teraz siedzi tatuś, a jak dorosnę, to mnie też wsadzą (wsadzili go, jak miał 23 lata)”. W putinowskiej Rosji podobnie jak w Związku Sowieckim każdy może być aresztowany pod byle pretekstem?

– Pamiętam ten fragment. W więzieniu bardzo dużo się czyta. W administracji więziennej pracują ludzie niewykształceni, niezdający sobie nawet sprawy, na co pozwalają, więc w paczkach trafia mnóstwo literatury liberalnej czy wręcz antypaństwowej.

Jeśli zadałby mi pan takie pytanie tuż po moim wyjściu z więzienia w 2016 roku, to odpowiedziałbym, że nie każdego można zamknąć pod byle pretekstem. Teraz uważam, że to nie jest przesada. W Rosji powszechnie wsadza się ludzi za poglądy polityczne. Ale jeśli jeden biznesmen oskarży innego o to, że 10 lat temu wręczył jakąś łapówkę pewnemu urzędnikowi, to oskarżony też może iść za kraty.

Paragrafów przybywa. Od inwazji za „nieprawdziwe informacje” z Ukrainy lub dyskredytację armii rosyjskiej można dostać od kilku do kilkunastu lat.

– Wachlarz jest duży – można dostać karę administracyjną, ale równie dobrze można mieć wytoczoną sprawę kryminalną. Jeśli chodzi o wojnę, jedyną słuszną wersję głosi ministerstwo obrony. Za jakiekolwiek odchyły grożą bardzo surowe kary. Dobrze pamiętam obie wojny w Czeczenii. Podczas pierwszej byłem studentem, w czasie drugiej – śledczym i takie rzeczy były wówczas właściwie nie do wyobrażenia.

Strach przed odsiadką wpływa na aktywność polityczną społeczeństwa?

– Ci, którzy się nie bali, to dalej się nie boją. W protestach przeciwko wojnie brało udział od 60 do 100 tys. osób, czyli jak na Rosję bardzo mało. Masy pozostają obojętne. Ale sytuacja zaczyna się pomału zmieniać, bo jak to się mówi u nas, lodówka wygrywa z telewizorem. W lodówkach zaczyna się robić pustawo.

Wiele zależy od tego, gdzie mieszkasz. U mnie pod Moskwą, na osiedlu klasy średniej, gdzie przeważają domy jednorodzinne, gdybym wywiesił ukraińską flagę, to pewnie nikt by na mnie nie doniósł. Jeśli jednak zrobiłbym to samo w centrum Moskwy, gdzie znajduje się moje biuro, to policja przyszłaby po mnie po pięciu minutach. Podobnie stałoby się, gdybym wywiesił w centrum Moskwy polską flagę. Kiedy opowiadam przyjaciołom, że w Polsce ukazała się właśnie moja książka, to nawet ci wykształceni mówią: „Alosza, uważaj! Polska to wróg, Polacy chcą nas podzielić i zniszczyć”. Ci, którzy wyjeżdżają dziś do Warszawy, uważani są za zdrajców.

Co jest gorsze: areszty śledcze, etap, czyli transport, czy odsiadka w kolonii karnej?

– Najgorszy jest karcer. Trudno znieść zamknięcie w tak małym pomieszczeniu z tylko zimną wodą. W areszcie śledczym też jest ciężko, bo człowiek jest niepewny swego losu. W kolonii karnej wiesz już mniej więcej, co cię czeka. Możesz też częściej przebywać na powietrzu na spacerniaku albo idąc do pracy.

Pisze pan, że do karceru można trafić za byle przewinienie.

– Niezwykle poważnym wykroczeniem jest wynoszenie chleba ze stołówki. Nawet za kawałek skórki znaleziony w kieszeni dostaje się bardzo surowe kary.

Chodzi o to, by ludzie nie dojadali czy żeby ich upokorzyć?

– Nikt tego nie wie. Regulaminy więzienne nie mają sensu i na tym polega ich siła. Chodzi o to, żeby nikt, ani skazani, ani nawet służba więzienna, nie wiedział, czemu służą niezliczone nakazy i zakazy.

W kolonii karnej wszystko, nawet pracę urządzeń AGD, reguluje grafik?

– Dziś sam się z tego śmieję, ale nie było mi wcale do śmiechu. Trzeba było np. stworzyć grafik pracy lodówki, żeby pokazać go w razie kontroli. Zgodnie z nim dwa dni w tygodniu lodówka miała być wyłączona, ale gdyby trzeba było ją rzeczywiście wyłączać np. w środy czy piątki, ludzie byliby potwornie niezadowoleni. W więzieniu lodówka jest generatorem buntów. I to najpoważniejszym.

Czytaj też: „To jest jedyny wybór: albo Rosja dozna wielkiej klęski, albo czeka nas kolejna wojna”

Czy w tym systemie nie chodzi czasem o to, by człowieka psychicznie zgwałcić, czyli jak to się mówi w więziennym slangu „przecwelować”?

– Kolonia karna to deprywacja w czystej postaci. Chodzi o to, by więzień zrozumiał, iż jest pozbawiony absolutnie wszystkiego, nie ma prawa do żadnej prywatności, nie może mieć nic swojego…

Jak pan sobie z tym radził?

– Z zamknięciem możesz poradzić sobie tylko wtedy, kiedy zajmujesz się rutyną dnia codziennego. Nie możesz myśleć o tym, czy i kiedy wyjdziesz. Jest dokładnie tak jak pisał znany austriacki psychiatra i psychoterapeuta Viktor Frankl [autor słynnej książki „Człowiek w poszukiwaniu sensu” opisującej jego traumatyczne doświadczenia z obozów koncentracyjnych – red.]: „Pierwsi złamali się ci, którzy wierzyli, że wszystko prędko się skończy. Potem ci, którzy nie wierzyli, że to kiedykolwiek się skończy. Przeżyli ci, którzy skupili się na swoich sprawach, nie oczekując na to, co jeszcze może się wydarzyć”.

Siedział pan trzy lata w kolonii karnej IK-13 w Niżnym Tagile. To ciężki łagier? Gorszy niż IK-2 w Pokorowie, gdzie od ponad roku zamknięty jest Aleksiej Nawalny?

– W obu jest podobnie – obowiązuje zaostrzony rygor. Dosłownie wszystko trzeba robić zgodnie z regulaminem. Nawalny siedzi w specjalnym bloku więziennym. Nie oznacza to, że go tam biją czy torturują, ale każdy jego krok jest pod totalną kontrolą. Żeby wytrwać w tak ciężkich warunkach, trzeba mieć kolosalną siłę ducha tak jak Aleksiej.

Dzisiejsze więzienia nie są tak straszne jak łagry w latach 30. czy 40., które znamy m.in. z Sołżenicyna. Tortury, które mają obecnie miejsce w aresztach śledczych czy więzieniach, z roku na rok stają się jednak coraz bardziej okrutne.

Od czasów odsiadki Sołżenicyna czy Szałamowa zmieniło się tylko to, że więźniowie w Rosji nie umierają z głodu czy zimna, ale system nadal nastawiony jest na złamanie człowieka?

– Cele systemu nigdy się nie zmieniły. Jeśli chodzi o głód, to ci, którzy żywią się tylko bałandą, zapadają na zdrowiu, chudną, wypadają im zęby – słowem balansują na granicy życia i śmierci. Umrzeć z głodu im nie dadzą, bo byłby skandal, a skandale władzom więziennym nie są potrzebne. Ci, którzy nie dostają pomocy z zewnątrz, muszą kombinować. Jeśli potrafią rysować czy malować, to w zamian za jedzenie wykonują obrazy dla współwięźniów. Znam prawników, którzy w więzieniu pisali podania czy skargi i za to dostawali kawę czy papierosy. A za papierosy można kupić wszystko.

Co jest najbardziej charakterystyczną cechą współczesnego GUŁagu?

– Totalna korupcja.

Więźniowie są zmuszani do pracy na korzyść lokalnych biznesmenów zaprzyjaźnionych z władzami więziennymi…

– Więzienia w Rosji to jest wielki biznes. O skali problemu mówi stosunkowo duża liczba oskarżeń wobec naczelników kolonii karnych czerpiących korzyści z niewolniczej pracy więźniów. Ci, którzy oskarżają naczelników, też mają swoje ciemne interesy. Jeśli chodzi o mnie, to miałem szczęście, bo mój fach nie był interesujący dla kierownictwa – rękami nic nie potrafię zrobić.

Zaintrygowały mnie ostatnie słowa opowiadania „Padre”: „Od każdego zona bierze w całości”. Co miał pan na myśli?

– Jakkolwiek będziesz próbował unikać odpowiedzialności za złe uczynki w więzieniu, to karma i tak cię dopadnie. To dobrze widać na przykładzie tzw. kozłów, czyli tych zeków, którzy przy pomocy kijów od mopów gwałcą współwięźniów.

Gwałcisz to zostaniesz zgwałcony?

– Może niekoniecznie zgwałcony, ale spotka cię coś równie strasznego. Dla takich ludzi zona nie kończy się w momencie wyjścia z kolonii. Często dopadają ich na wolności dawni współwięźniowie, a nawet jeśli ich nikt nie dopadnie, to będą się tego bali do końca życia, nawet jeśli wyjadą na drugi koniec kraju. W Rosji łatwo się dowiesz, jak kto się zachowywał w kolonii karnej.

Rosja przesiąknięta jest kulturą więzienną, włącznie z językiem.

– Wystarczy posłuchać szefa MSZ – przecież to grypsera! Co ciekawe, więzienny slang upodobali sobie ci, którzy nigdy nie trafili za kraty. W kolonii karnej nie musisz wcale używać więziennych określeń. Potrafię się poruszać na wszystkich płaszczyznach tego języka, ale w więzieniu nie posługiwałem się grypserą. Powiem więcej, jeśli w więzieniu ktoś zacząłby nagle mówić tak jak Margarita Simonian [czołowa propagandzistka Kremla, szefowa Russia Today – red.] albo Władimir Sołowiow [prezenter kanału Rossija 1 i Rossija 24 – red.], to na bank od razu trafiłby do mycia klozetów. W Rosji trzeźwą ocenę rzeczywistości mają tylko więźniowie, a nie ludzie na wolności. Nigdy na własne oczy nie widziałem, żeby więzień uderzył współwięźnia. Z każdego ciosu czy policzka w więzieniu trzeba się bowiem wytłumaczyć. Jeśli więc musisz kogoś stłuc, to powinieneś mieć mocne uzasadnienie. Simonian i Sołowiow musieliby się tego nauczyć.

Jednym słowem w Rosji wszystko jest na opak: wojna to pokój, nienawiść to miłość, a ludzi z zasadami spotkasz nie na wolności, tylko w więzieniu…

– (śmiech) Rosja to Orwell w czystej postaci. Po „Człowieku, który siedział” napisałem „Sfumato”, dystopijny dyptyk o Rosji. Zapowiedziałem w nim upadek reżimu w roku 2023! (śmiech). Dwa lata temu wydawcy twierdzili, że to czyste political fiction, ale dziś czytelnicy pytają: Aleksieju, jak to zgadłeś?

Tłumaczyła Polina Justova

Aleksiej Fiediarow był kierownikiem działu śledczego w prokuraturze i szefem zespołu prawnego w dużej korporacji budowlanej. Aresztowano go w 2013 roku za rzekome wręczenie łapówki. Kieruje dziś działem prawnym fundacji charytatywnej Rus’ Sidiaszczaja wspierającej więźniów. Tom jego więziennych opowiadań „Człowiek, który siedział” ukazał się właśnie nakładem Wydawnictwa Czarne.

Czytaj więcej: Ławrow jest spadkobiercą ZSRR. Jeśli Putin upadnie, pójdzie na dno razem z nim

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułProp Dylan – wywiad: więź z Promoe (Looptroop), DJ Premier, PMD, Apollo Brown
Następny artykułProsty sposób na zachlapane lusterka w trasie! #101_Gadżetów