A A+ A++

Garri Kasparow, szachowy arcymistrz i legenda tej dyscypliny, zwykle podczas gry zdejmował zegarek i kładł go obok szachownicy. Gdy zakładał go z powrotem, przeciwnikom zaczynały pocić się ręce. To był znak, że przechodzi do ofensywy i partia już długo nie potrwa, więc powoli można się zbierać. Najpierw zegarek, później marynarka, mat i do domu. To zapinanie zegarka obrosło legendą. Przyjęło się mówić, że Kasparow nie wygrywa dając mata lub zmuszając przeciwnika do poddania, ale zakładając zegarek, bo to znaczy, że wszystko już zaplanował, przeliczył i jest pewny swego. 

Zobacz wideo
Wisła nad przepaścią. Brzęczek: Jakbym nie był optymistą, to musiałbym zrezygnować z pracy

Real Madryt robi to samo. Nie musi grać lepiej od swoich rywali, ale w każdym meczu Ligi Mistrzów w końcu zakłada zegarek. Wtedy potężnieje i przeraża. Dostaje skrzydeł i fruwa nad boiskiem. Na chwilę każdy z jego piłkarzy wydaje się o głowę większy. Rywale z najwyższej półki, ocierający się w swoim fachu o perfekcję, zaczynają popełniać proste błędy. Nagle Gianluigi Donnarumma z PSG panikuje, Edouard Mendy z Chelsea oddaje piłkę Karimowi Benzemie i zostawia pustą bramkę, a Ruben Dias z Manchesteru City fauluje w swoim polu karnym. Gdy w meczach Realu nad boiskiem zaczyna unosić się magia, wszystko może się zdarzyć. Mogą nawet paść dwa gole, chociaż do końca meczu pozostaje raptem pięć minut, a obrońca Realu dopiero co wybijał piłkę z bramki. 

Większe wrażenie od nóg piłkarzy Realu robią ich głowy

Tłumacząc sukcesy w piłce nożnej zwykle zwraca się uwagę na wyśmienitego trenera, świetnego napastnika, mądry pomysł na dany mecz czy rozsądne zarządzanie całym klubem. Mentalność i przygotowanie psychologiczne są dodatkiem, wspominanym niejako przy okazji. Ale w przypadku Realu wychodzą na pierwszy plan. Najpierw mówi się o nieprawdopodobnej wręcz odporności na stres, wierze w sukces, pewności siebie i wytrzymywaniu ciśnienia w najbardziej newralgicznych momentach, a dopiero później dochodzi się do fantastycznego Karima Benzemy, niezmordowanego Luki Modricia czy odrodzonego Daniego Carvajala. Daleko w kolejce do chwalenia stoją trener Carlo Ancelotti i Antonio Pintus, spec od przygotowania fizycznego. Większe wrażenie od nóg piłkarzy Realu robią ich głowy. 

Nie byli w półfinałowym dwumeczu lepsi od Manchesteru City. Nie mieli silniejszej i szerszej kadry. Nie mieli też bardziej biegłego w taktyce trenera. W rewanżu musieli gonić wynik, ale nie atakowali zachłannie. Grali tak, jakby wierzyli, że finał Ligi Mistrzów jest im przeznaczony, więc w końcu ta piłka raz i drugi wpadnie do bramki. Mieli drużynę, która nikogo się nie boi, która nigdy nie pęka i nawet przez ułamek sekundy nie przestaje w siebie wierzyć.

Nawet jak przegrywa 0:3 z Chelsea w rewanżu, to strzela dwa gole i dzięki przewadze z pierwszego spotkania, awansuje. Przegrywa w dwumeczu z Manchesterem City 3:5, ale rzutem na taśmę – w 84 sekundy – strzela dwa gole, w dogrywce dokłada trzeciego i z wynikiem 6:5 melduje się w finale. Gdy Real wygląda na martwego, jest najgroźniejszy. 

“Co się wydarzyło? Jedno słowo: Real Madryt” 

Podobno historia nie gra, DNA klubów to wyświechtany frazes, a trybuny – według lubianego przez trenerów powiedzonka – nigdy nie strzeliły gola. Ale przyjeżdża na Santiago Bernabeu Manchester City, tak taktycznie poukładany, z tyloma gwiazdami w składzie, z przewagą jednego gola i po półtorej godzinie się rozpada. Później ani Guardiola, ani Ancelotti nie potrafią tego rozsądnie wytłumaczyć. Najbardziej przekonująco brzmi po meczu Thibaut Courtois, bramkarz Realu. – Co się wydarzyło? Dwa słowa: Real Madryt. Myślę, że ta ekipa i ten klub są zdolni do wszystkiego. Wierzyliśmy do samego końca. Ferland Mendy wykonał kluczową obronę na linii, potem ja. Kiedy strzeliliśmy gola na 1:1, to nie chcę mówić, że piłkarze Manchesteru City się obs*ali, ale dobrze wiedzieli, co może się wydarzyć. Po trafieniu na 2:1, Manchester City był już martwy, a my wiedzieliśmy w dogrywce, że jesteśmy lepsi.

Ale kataloński dziennik “Mundo Deportivo” poucza: “Nie próbuj tego tłumaczyć, bo nie ma wytłumaczenia dla dokonań Realu w Lidze Mistrzów”. Dla klubu z Madrytu finał z Liverpoolem będzie 17. w historii i szansą na 14. puchar. Ale znów – jak w 1/8 z PSG, ćwierćfinale z Chelsea i półfinale z Manchesterem City – nie będzie faworytem. I znów – jak we wszystkich tych meczach – w którymś momencie założy zegarek. A wtedy do mata zostanie już tylko parę ruchów. 

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułUnieważnienie konkursu ofert w zakresie edukacji włączającej dla dzieci w wieku przedszkolnym
Następny artykułMurale Gdyni