W połowie kwietnia Instytut Badań Rynkowych i Społecznych (IBRiS) przeprowadził wśród Polaków bardzo ciekawą ankietę. Na zlecenie „Rzeczpospolitej” zapytał respondentów o to, jak oceniają oni działania Kościoła w kontekście pomocy dla Ukrainy i pochodzących stamtąd uchodźców wojennych. Wyniki mogą zaskoczyć niejednego. O ile bowiem co trzeci pytany (32,2 proc.) twierdził, że Kościół pomaga, to aż 43 proc. badanych nie odnotowało żadnych takich działań pomocowych. To oczywiście był tylko sondaż. Aby odpowiedzieć sobie na pytanie, jak z tą pomocą Kościoła jest naprawdę, trzeba się nieco napracować i wysilić.
Odświeżający tupot dzieci
Warszawskie Stegny, środek dnia. Na niewielkim parkingu za czerwonoceglanym kościołem NMP Matki Miłosierdzia biega dwójka dzieci. Ich mama właśnie cicho zamyka boczne drzwi murowanego budynku. Przed wejściem na ścianie wisi tabliczka. Trzeba podejść nieco bliżej, aby przeczytać napis: „Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich”. To właśnie tutaj spotykają się osoby, które razem z marianami wspierają nie tylko ubogich powierzonych duszpasterskiej trosce Zgromadzenia Księży Marianów, ale także przez modlitwę wstawiają się za duszami w czyśćcu cierpiącymi.
Placówki marianów rozrzucone są dziś po całym świecie: od małych wiosek w środkowym Kamerunie, przez południowe wyspy Filipin, na Kazachstanie i Argentynie kończąc. Wszędzie tam misjonarze szerzą kult Niepokalanego Poczęcia Maryi, głoszą Dobrą Nowinę, przede wszystkim zaś wspomagają najsłabszych. Tych, o których świat zwyczajnie w życiu zapomniał. Podobnie jak o tej matce z dwójką dzieci biegających w tej chwili po podwórku pod domem prowincji polskiej.
Rodzina przyjechała z Ukrainy. Znaleźli schronienie właśnie tutaj – u marianów. Wszystkie wolne pokoje przeznaczono na potrzeby uchodźców. Z czasem na Stegny przyjechali kolejni. Choćby 80-letnia pani Antonina, która dopiero tutaj dowiedziała się o rosyjskiej rakiecie, która trafiła jej dom. Kobieta nie ma w tej chwili dokąd wracać. Na razie mieszka więc na piętrze nad stowarzyszeniem. Gdyby nie pomoc duchownych, nie miałaby się gdzie podziać.
– Słyszymy czasem z okolic sufitów naszych gabinetów, jak biegają dzieci – przyznaje Michał, redaktor odpowiedzialny „Z Niepokalaną”, kwartalnika wydawanego przez marianów. – Ale nam to zupełnie nie przeszkadza, przeciwnie, to taki powiew świeżości w zawodowych obowiązkach – mówi.
Gdy nie ma już opasek
– Panowie, pomożecie z pakowaniem? – sympatyczny w tonie głos księdza Łukasza dobiega z korytarza stowarzyszenia. – Minutka i idziemy! – słychać gdzieś z pokoju.
Za kilka chwil pod zakonnym garażem gromadzi się kilkuosobowa grupka, w tym także panie. Pomóc chcą wszyscy. I nikomu nie przeszkadza, że zatrudniał się w stowarzyszeniu jako księgowy, grafik komputerowy, specjalista IT czy pracownik biura obsługi klienta. Przez kilka najbliższych godzin będzie po prostu wolontariuszem przepakowującym setki kartonów i paczek. Będzie segregował kupioną odzież termiczną dla służących na froncie ukraińskich żołnierzy. Będzie pakował śpiwory dla uchodźców, którzy potracili swoje domy. Będzie pakował na palety worki z mąką i cukrem. Tak, przez ostatnich kilka tygodni przyklasztorny garaż zdążył już zobaczyć naprawdę wiele produktów.
– Działamy bardzo dynamicznie – wyjaśnia ksiądz Łukasz Wiśniewski MIC, dyrektor Stowarzyszenia Pomocników Mariańskich. – Od początku tej wojny sytuacja na froncie sama z siebie określała nam, jaki charakter ma przyjąć nasza pomoc. Z jednej strony chcieliśmy objąć jej zasięgiem trafiających do Polski uchodźców. Z drugiej pragnęliśmy i nadal pragniemy pomóc wszystkim tym, którzy pozostali na Ukrainie. Zwłaszcza trafiającym na nasze ukraińskie placówki – mówi.
Na Ukrainie (i Białorusi) księża marianie posługują w pięciu miejscach: w Czerniowcach, Chmielnickim, Mohylowie, Gródku Podolskim i w Charkowie. W każdej z tych placówek duchowni pozostają po dziś dzień, nie uciekli przed zagrożeniem. Księża z Charkowa wręcz oddali swój samochód mieszkającym na terenie parafii siostrom zakonnym, aby te mogły bezpiecznie uciec w głąb kraju.
– Na całe szczęście znalazła się pewna parafianka, która uciekając z miasta, zaproponowała mi wypożyczenie swego auta – wspomina z uśmiechem ksiądz Anatolij, proboszcz parafii Świętej Rodziny w Charkowie. – A warto wiedzieć, że samochód bardzo się teraz w Charkowie przydaje. Codziennie razem z księdzem Mikołajem odwiedzamy najbardziej potrzebujących. Chorych, niedołężnych ludzi, którzy zostali uwięzieni w swoich mieszkaniach opuszczonych przez innych domowników. Jeździmy do ludzi mieszkających w metrze. Wszędzie tam, gdzie potrzebna jest pomoc i paczki z pomocą – mówi..
Właśnie te paczki z taką pieczołowitością pakują w tej chwili pracownicy stowarzyszenia.
– Pani Małgorzato, może pani przyjeżdżać. Mamy sześć palet sprzętu – mówi. Widząc, że towar jest już gotowy do załadunku, ksiądz Łukasz wybiera numer na swym telefonie. Po kilkudziesięciu minutach na kościelny parking podjeżdża bus z długą przyczepką, kierowany przez panią Małgorzatę. Kiedyś prowadziła w Charkowie biznes. Teraz, znając to miasto jak własną kieszeń, nie jest w stanie spokojnie siedzieć w domu i czekać. Sama skontaktowała się z marianami i zaoferowała swoją pomoc. Podobnych ludzi jest coraz więcej.
– Nie ma dnia, abym nie otrzymywał jakiegoś telefonu od nieznanego numeru. Przed wojną miałem zwyczaj nieodbierania takich rozmów. Teraz odbieram głównie takie – śmieje się ksiądz Łukasz. – Zgłaszają się kierowcy chcący zawieść zebrane przez nas dary na Ukrainę. Zgłaszają się ludzie mający kontakty do konkretnych hurtowni czy sklepów, gdzie możemy zaopatrzyć się w artykuły, których akurat nie ma już na rynku – mówi.
Takich artykułów, wbrew pozorom, jest coraz więcej. Tylko ksiądz Łukasz wie, ile czasu zajęło mu wydzwanianie w poszukiwaniu hurtowni, w której mógłby się zaopatrzyć np. w kilkaset sztuk specjalistycznych opasek uciskowych typu CAT. To sprzęt, jakiego teraz na froncie bardzo potrzebują, i to zarówno żołnierze, jak i cywile.
– Udało się znaleźć odpowiednią firmę. Zrealizowali całe nasze zamówienie. A paczki trafiły już na front, między innymi do Słowiańska – wyjaśnia duchowny.
Gródek dla bezbronnych
Każdego dnia z mariańskich placówek na Ukrainie polscy księża otrzymują regularne raporty o zwiększających się potrzebach, z jakimi muszą zmierzyć się posługujący na miejscu misjonarze. W stowarzyszeniu starają się reagować możliwie szybko. Stawka jest bardzo wysoka. Gra toczy się wszak o życie, najczęściej to bezbronne.
– Wskutek wojny do naszego Domu Miłosierdzia trafiło bardzo wielu ludzi – tłumaczy ksiądz Wiktor Łutkowski MIC, dyrektor gródeckiej placówki, w której opiekują się starszymi i niedołężnymi. Po chwili zawiesza głos. – Już przed wojną było ciężko. A teraz… – mówi.
Do Gródka zjeżdżają kolejni ludzie. Boją się o swoje bezpieczeństwo. Ich dzieci i wnuki bardzo często są już poza granicami Ukrainy. Oni nie chcą opuszczać ojczyzny. Obawiają się, że bez języka i znajomości po prostu sobie nie poradzą. Część z nich przeżyła już zresztą w swoim długim życiu głód i wojnę.
– Wolontariusze przywożący nam dary z Polski pytają nas często, gdzie się chronimy, gdy wyją syreny – mówi redakcji stacji 7 siostra Adrianna Kiś, posługująca w grodkowskim Domu Miłosierdzia. – Odpowiadam wówczas: «Chronimy się pod płaszcz Boży. Nie mamy innej możliwości» – mówię.
Zdjęcia świeżo wypieczonego chleba
– W wysyłanych przez nas transportach na Ukrainę staramy się nie zapominać o niczym, co w jakikolwiek sposób mogłoby pomóc naszym braciom na wschodzie – tłumaczy ksiądz Łukasz. – I tak, mając wiarygodną informację o problemach zaopatrzeniowych w charkowskich sklepach spożywczych, wysłaliśmy tam zestawy z wypiekaczami do chleba. Wiedzieliśmy bowiem, że wiele wolontariuszek jest gotowych piec chleby na miejscu, mając niezbędne do tego produkty. Zdjęcia ze świeżo wypieczonymi bochenkami już dotarły do naszego stowarzyszenia. Podobnie miała się sytuacja z agregatami prądotwórczymi – mówi.
Do niesionej przez Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich pomocy na Ukrainę włączyły się także inne organizacje kościelne. Niedostępne na europejskim rynku leki i specjalistyczny sprzęt medycznym przysłali Amerykanie. Pomagają też członkowie Związku Weteranów Wojny w Afganistanie na Ukrainie. Dzięki nim z kolei do Sum i Czernihowa trafiły środki opatrunkowe i medyczne.
Pomagają także prywatni darczyńcy. Niedawno pod drzwi stowarzyszenia trafiły dary ze zbiórki, którą samodzielnie zorganizowali parafianie z Nadarzyna. Swoje cegiełki dokładają parafianie z mariańskich placówek w Górze Kalwarii, w Puszczach Mariańskich, w Sulejówku, na warszawskich Stegnach, na Marymoncie i na Pradze. Dzięki mariańskim parafiom oraz domom zakonnym w Polsce i za granicą, wspomnianym wyżej organizacjom oraz wielu darczyńcom prywatnym Pomocnikom Mariańskim udało się wysłać na Ukrainę dary za ponad 1,5 miliona złotych. Część tej kwoty jest także przeznaczana na pomoc uchodźcom znajdującym się już w naszym kraju.
Pomoc na dworzec
– Proszę Księdza, nie mamy już herbaty i kawy… A za kilka chwil na Centralny wjedzie kolejny pociąg z uchodźcami… – mimo późnowieczornej pory ksiądz Łukasz jeszcze nie śpi. Zna ten głos w słuchawce. To jeden z niedawno poznanych wolontariuszy pomagający w punktach recepcyjnych na warszawskich dworcach kolejowych. „Na dworze ziąb. Co my im damy?” – zastanawia się przez chwilę. Ksiądz wykonuje kilka szybkich telefonów, sprawdza też zapasy w garażu, by za chwilę oddzwonić pod wyświetlony na telefonie numer. „Bądź u mnie za pół godziny. Ogarniemy temat – odpowiada.
I rzeczywiście. Mimo późnej pory udaje się zorganizować potrzebne produkty. Szczęśliwy chłopak pakuje zgrzewki herbat do bagażnika samochodu. Wie, że za chwilę zobaczy na dworcowej hali setki wdzięcznych uśmiechów.
“Dziękuję”
– Do Centrum Pomocy Mokotów jeździmy zwykle raz w tygodniu – oznajmia Sylwia, pracująca w Stowarzyszeniu. Spotykam ją w kuchni. Akurat robi sobie przerwę na kawę. Niedawno wróciła z kolejnego transportu. Pomocnicy Mariańscy zawożą do Centrum przede wszystkim środki spożywcze i chemię. Uzupełniają zapasy pieluch. Ostatnio zawieźli także książki, które księża marianie wydali specjalnie z okazji adaptowania się ukraińskich dzieci w polskich szkołach. – Tam w Centrum czeka w kolejkach mnóstwo kobiet z dziećmi na rękach. Wszyscy są uchodźcami wojennymi. Potrzebują wszystkiego – dodaje Sylwia. Widać, że ta wizyta mocno ją poruszyła.
Wychodzę przed budynek stowarzyszenia. Obok siedziba polskiej prowincji marianów. Przed schodami stoi biały bus przystrojony wizerunkami Maryi i Jana Pawła II. Właśnie pod stowarzyszenie przyjechał pan Wołodymyr. Ukrainiec, który od lat mieszka w Polsce. Jedzie na front, szósty już raz. Tym razem do Charkowa. Przyjechał odebrać dary zebrane przez Pomocników Mariańskich. Krótka wymiana zdań z księdzem dyrektorem. Szybki uścisk dłoni. Pora jechać. Tam na wschodzie ktoś czeka na naszą pomoc.
– Niech pan się nie przejmuje tymi sondażami. O Kościele zawsze mówiło się źle. Widocznie tak już musi być – pociesza mnie ksiądz Łukasz, gdy zwierzam mu się z motywacji, jaka przygnała mnie do stowarzyszenia. – Róbmy swoje i nie oczekujmy wdzięczności”.
Gdy opuszczam już gabinet księdza, ten woła mnie jeszcze na chwilę. Chyba coś mu się przypomniało. – Coś panu jeszcze powiem na koniec – duchowny spogląda życzliwie zza zgrabnych okularów. – Jeden z naszych braci posługujących na Ukrainie, gdy tylko mu wysyłam wiadomość, zawsze odpisuje mi jednym słowem – mówi.. – Chyba się domyślam jakim… – odpowiadam. – Tak, chodzi o «dziękuję”. Ten ksiądz potrafi mi wysłać dziesiątki takich krótkich wiadomości. Pod każdą wiadomością ode mnie widzę zawsze to samo: słowo «dziękuję» – stwierdził.
– Czy mówił mu ksiądz o tym, że już nie musi pisać?” – pytam. – Tak, oczywiście. Powiedział mi wtedy, że to jest to, co on chce i może napisać. Bo i tak słowa nie wyrażą jego wdzięczności. Niech pan to też napisze w tym artykule. Choć wszak to znów będą tylko słowa.. – zakończył rozmowę ks. Łukasz.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS