A A+ A++

Piotr Nowakowski ma w dorobku m.in. dwa tytuły mistrza świata oraz cztery medale mistrzostw Europy i pod tym względem nie może się z nim równać żaden ze współczesnych polskich siatkarzy. Kibice jeszcze do niedawna myśleli, że powalczy on na przełomie sierpnia i września o trzecie złoto podczas czempionatu globu, ale popularny “Cichy Pit” zakończył występy w reprezentacji, co ogłosił w połowie kwietnia. Prawie 35-letniemu środkowemu, który w drużynie narodowej zadebiutował w 2008 roku, pozostaje poczucie niedosytu związane z igrzyskami – o olimpijskie podium walczył bez powodzenia trzykrotnie.

Zobacz wideo
W Polsce szykuje się siatkarskie święto. Premier ogłosił, że nasz kraj przejmie organizację mistrzostw świata zamiast Rosji

Agnieszka Niedziałek: Kiedy po raz pierwszy pomyślał pan, że pora już pożegnać się z kadrą?

Piotr Nowakowski: Kończący się sezon ligowy pokazał, że z moim zdrowiem nie jest jakoś super. Ta decyzja kiełkowała w mojej głowie już wcześniej, ale teraz mocno urosła. Znałem więc tak naprawdę odpowiedź wcześniej, ale odkładałem ją jak najdłużej mogłem. Teraz, kiedy musiałem ją podjąć, to powiedziałem trenerowi Nikoli Grbicowi, jak wygląda moja sytuacja i przyjął to do wiadomości.

Nie próbował przekonywać do zmiany zdania?

– Nie. Wcześniej przedstawił mi swój pomysł na kadrę – na trenowanie, rozgrywanie meczów i wyjazdy. Tym samym utwierdził mnie tylko w przekonaniu, że mimo wszystko pora już odpocząć od gry w drużynie narodowej. I to nie na chwilę, ale już definitywnie. Co prawda “nigdy nie mów nigdy”, ale wydaje mi się, że już wystarczy.

Ostatnio karierę wznowił po dwóch latach przerwy Marcin Możdżonek. Co prawda bardziej w formie krótkiej przygody w III lidze, ale zawsze.

– Myślę, że każdego z nas na sportowej emeryturze będzie ciągnęło, by podbijać piłkę w gronie przyjaciół czy znajomych, tak dla zabicia wolnego czasu. Oczywiście, zależy kto jak sobie poukłada życie, ale podejrzewam, że po zawodowym graniu w siatkówkę ten późniejszy nadmiar czasu potrafi być dla niektórych przytłaczający i trzeba to sobie jakoś uzupełnić.

Przed podjęciem ostatecznej decyzji o zakończeniu gry w kadrze sporządził pan listę “za i przeciw”?

– Rachunek sumienia został zrobiony. Rozmawiałem z żoną i omówiliśmy, czego będzie bardziej szkoda, czego mniej, co jest ważniejsze – dla nas i dla mnie. Ale jak mówiłem, decyzja i tak już podjęta była wcześniej. Rozmawialiśmy bardziej o tym, jak to teraz będzie. Kiedy – że tak powiem – zapadł wyrok i potem przyszedł czas powołań, to poczułem pewną ulgę. Już wcześniej zacząłem się do tego przygotowywać, więc spadł mi kamień z serca, że klamka zapadła i można ten etap oddzielić grubą kreską. Moja żona zaś trochę się rozkleiła, przeżyła to bardziej emocjonalnie niż ja.

Próbowała nakłaniać pana do dalszej gry w kadrze czy wręcz przeciwnie?

– Troszkę zachęcała, ale też trochę dawała sygnał, że jednak wolałaby mieć mnie już w domu. Tak samo rozkładały się głosy innych – rodziny i znajomych. Część mówiła, że może bym spróbował, a część, że to dobry moment, by dać sobie już spokój. Że zdrowie jest tylko jedno i ono jest najważniejsze. I za tym głosem poszedłem.

Obecne kłopoty zdrowotne to coś, co już wcześniej dawało się panu we znaki czy nowe przypadłości?

– Generalnie teraz wszystko już strzyka i boli. Te najgorsze problemy, które miałem kiedyś – odpukać – nie wracają, ale pojawiają się nowe. Teraz dość mocno mi doskwierają kłopoty z barkiem, ale też mam troszkę pozasiatkarskich przypadłości, z którymi chciałbym się na spokojnie uporać. Myślę, że jest odpowiednia pora na to.

W przypadku barku wystarczy przerwa czy grozi panu zabieg?

 – Ciężko na razie odpowiedzieć. Wolałbym uniknąć go, aczkolwiek jeżeli będzie potrzeba interwencji, to będziemy działać. Pod tym względem rezygnacja z kadry pozwoli mi przygotować się do kolejnego sezonu ligowego, który również będzie wymagający.

Wracając do listy “za i przeciw”, czy po stronie plusów kontynuacji gry w drużynie narodowej była możliwość pracy z Grbicem?

– Nie, raczej zupełnie nie robiło mi różnicy, kto będzie teraz trenerem. Może gdyby dotychczasowy utrzymał się na stanowisku, to bym myślał troszkę inaczej, ale żadna nowa osoba mojego zdania by nie zmieniła.

Ale Vital Heynen mógłby?

– Nie wykluczam takiej opcji, aczkolwiek nie mówię też, że na pewno by tak się stało. Może byłoby troszkę inaczej, bo już wiem, jak się z nim współpracuje i jak wygląda cała ta otoczka. Ale teraz możemy tylko gdybać.

Kontynuując gdybanie  – gdyby wcześniej było wiadomo, że Polska zostanie współorganizatorem mistrzostw świata, to mogłoby odroczyć pana decyzję? Byłaby ładna klamra…

– Byłaby, aczkolwiek raczej nie zmieniłoby to mojej decyzji, gdyż nie oszukałbym mojego organizmu i zdrowia. Mógłbym pojechać na zgrupowanie i się strasznie męczyć oraz prawdopodobnie odpaść gdzieś po drodze, mówiąc potocznie. Wolę się tego już nie podejmować. Zwłaszcza że nasze zaplecze na środku siatki jest naprawdę duże. Pojawiają się też nowe nazwiska, więc jestem o to spokojny. Myślę, że o inne pozycje musimy się troszkę bardziej martwić. Ale mam nadzieję, że nowy trener to wszystko poukłada według swojej wizji i drużyna – trochę w innym zestawieniu, z nowymi częściami – ale dalej będzie działała jak dobrze naoliwiona maszyna.

Bartosz Kurek, pański wieloletni współlokator z pokoju podczas wyjazdów kadry, nie ma pretensji, że go pan zostawia?

Nie. Po rozmowach z trenerem omawialiśmy z Bartkiem nasze wizje przyszłości i mówiłem mu, że moja będzie raczej na “nie”. On i tak do czasu ogłoszenia ostatecznej decyzji miał nadzieję, że jednak ten najcichszy pokój hotelowy na świecie przetrwa, ale niestety, będzie musiał sobie znaleźć nowego partnera. Liczę, że sam wytrwa tak długo, jak będzie chciał. Jest zdrowym koniem, więc pod względem fizycznym da sobie radę. Mam nadzieję, że pod względem psychicznym będę mógł go jakoś zawsze wspierać, choćby na odległość i będzie ok.

Igrzyska w Tokio ułatwiły panu decyzję czy utrudniły?

– Nie wiem, czy miały jakiś większy wpływ na to, prawdę mówiąc. Ogromnie szkoda, że tym razem się nie udało. Byliśmy bardzo napompowani na ten sukces. Nie udało się, ale widocznie tak już miało być i niektórym z nas nie jest pisane być medalistą olimpijskim. Co prawda Paryż już za dwa lata, ale na moim koncie już 35 lat i ciężko byłoby mi dotrwać do tej imprezy. A jeszcze utrzymać odpowiedni poziom, żeby godnie się tam zaprezentować, to już byłoby ogromnie trudno. Więc jak mówiłem, Tokio nie miało zbytnio znaczenia, chociaż może gdybyśmy zdobyli tam ten upragniony medal, to większa część chłopaków mogłaby podziękować i powiedzieć, że już im wystarczy. Ale to znów tylko gdybanie.

Rozmawiał pan przed ogłoszeniem swojej decyzji z pozostałymi kolegami, którzy w ostatnich tygodniach również pożegnali się z reprezentacją?

– Tak. Z nimi oraz z tymi, którzy grają dalej. Znałem ich sytuację i opinię. Każdy zna swój organizm i jeżeli w dalszym ciągu ma iskrę…Choć ją też byśmy mieli, ale inne aspekty sprawiają, że ona troszkę gaśnie. Mój mózg też oczywiście by chciał tam być i zdobywać dalej medale z tymi chłopakami, ale jest jeszcze kwestia ciała i serducha, które chciało już zostać z rodziną.

Policzył pan wreszcie wszystkie swoje medale z ważnych imprez? Bo jeszcze niedawno powoływał się pan przy tym na wpisy internautów.

– Jest ich 11 lub 12. Nie liczyłem, ale to chyba też nie problem – można sprawdzić na Wikipedii. Nie przywiązuję do tego jakiejś wagi. Było trochę tych sukcesów, które na pewno zostają w pamięci i będą cieszyły. Są po nich pamiątki w postaci medali, które raczej gdzieś tam są w szafie schowane. Na wierzchu są tylko te dwa złote z mistrzostw świata, najcenniejsze dla mnie. Ten za mistrzostwo Europy nie był zbyt urodziwy, nie ma się czym chwalić. Czasem na szczeblu krajowym dawali lepsze. Najważniejsze są jednak wspomnienia, które zostają z nami – w głowie i na zdjęciach lub w filmach.

Czuje się pan spełniony?

 – Nie do końca. Zabrakło tego upragnionego medalu olimpijskiego, ale jak mówiłem – nie był mi pisany. Miałem trzy próby i za każdym razem skończyło się na tym nieszczęsnym ćwierćfinale.

Przegranie którego z nich najbardziej boli?

– Najmniej tego w Rio de Janeiro, bo i tak nie byłem wtedy w jakiejś świetnej dyspozycji, a i nasza drużyna nie grała wówczas jakoś świetnie. Najbardziej wspominam teraz ten ostatni z Francją, gdzie przynajmniej powalczyliśmy, był tie-break. Wcześniej to się kończyło o wiele szybciej. Z łezką w oku wspominam też Londyn, gdzie przegraliśmy – tak jak w Tokio – z późniejszymi mistrzami olimpijskimi. Troszkę szkoda, ale przetrwaliśmy to wszyscy, przepłakaliśmy to, co trzeba było przepłakać i cieszymy się z tego, co mamy.

Długo pan płakał? Tuż po ostatnim meczu ubiegłorocznych mistrzostwach Europy nie chciał pan w ogóle wracać do tego, co wydarzyło się w stolicy Japonii.

– Wtedy to był wciąż jeszcze dość świeży temat. Potem przyszły rozgrywki klubowe i jakoś się to wszystko rozeszło po kościach. Tych pytań było coraz mniej, więc naturalnie się to zabliźniało. Teraz już nie mam z tym problemu.

Łatwo się będzie odnaleźć, gdy 10 maja w Spale rozpocznie się zgrupowanie reprezentacji, a pana tam nie będzie?

– Będzie jakiś problem, aczkolwiek do końca maja mamy zapewnione zajęcia przez klub. Mam też z rodziną zaplanowane pewne rzeczy, które chcielibyśmy zrealizować. Czy się uda – zobaczymy. Jak wstanę 1 czerwca i będę tak w stu procentach wolny, to zobaczymy, czy nagle nie zachce mi się robić czegoś zupełnie innego. Żyjemy w tak niespokojnych czasach, że trudno cokolwiek planować. Mamy więc przygotowane punkty, a okaże się, ile ich zgromadzimy. Oby więcej niż w tym sezonie w lidze.

 Wśród tych punktów jest oglądanie w telewizji lub z trybun meczów kadry?

– W telewizji na pewno, jeśli będą o normalnej porze. Turniej Ligi Narodów będzie w Gdańsku, więc może wtedy wybierzemy się do hali, jeśli nie będzie kolidowało to z naszymi innymi planami.

Wspomniał pan o zakończonym w piątek sezonie klubowym. Po trzech latach z rzędu na podium Projekt Warszawa zajął teraz dopiero dziewiąte miejsce. Głównie przez kłopoty zdrowotne czy coś innego się to tego przyczyniło?

– Mnie – poza COVID-19, który męczył wszystkich – trapiły też inne dolegliwości, które nie pozwalały skoncentrować się w pełni na treningach czy meczach. Do tego niewyleczona jeszcze w stu procentach kontuzja barku sprawiła, że poziom mojej gry był daleki od tego, co chciałbym prezentować. Daleki nawet od średniego poziomu, który czasem prezentowałem.

Ten sezon kompletnie nam nie wyszedł. Rzadko kiedy mieliśmy okazję trenować w pełnym składzie, później rzadko kiedy mieliśmy okazję ćwiczyć w miarę normalnie w hali. Można szukać dużo wytłumaczeń i wymówek… Pierwsza runda wyglądała całkiem nieźle w naszym wykonaniu, potem zaczęło się to sypać. Nie wiem do końca, co może być tego powodem, ale na pewno rzeczy, które wymieniłem, przyczyniły się do tego. Skończyło się brakiem awansu do fazy play-off. Wszyscy jesteśmy rozczarowani, zawiedzeni, smutni, źli na siebie. Trzeba będzie przełknąć kolejną gorzką pigułkę i – mam nadzieję – z optymistycznym nastawieniem spojrzeć na kolejny sezon.

Z tyłu głowy pojawia się powoli myśl o sportowej emeryturze czy odkłada to pan na później?

– Od czasu do czasu myślę o tym. Chciałbym grać jak najdłużej na poziomie, który by mnie zadowalał, ale ile będzie to trwało, to się okaże.

Ma pan poczucie, że wybrał dobry moment na rozstanie z reprezentacją właśnie pod względem formy, którą prezentował w ostatnim występie w jej barwach?

– Tak, te mistrzostwa Europy wyszły mi całkiem nieźle i jestem zadowolony. Nie grałem może w pełnym wymiarze meczowym, ale jak widać zmiany z Mateuszem Bieńkiem wyszły bardzo fajnie. Co prawda znów przegraliśmy w półfinale ze Słowenią, ale mimo wszystko ze swojej gry i postawy mogę być zadowolony. Żegnam się z kadrą w poczuciu, że poziom, jaki prezentowałem, do końca był całkiem niezły.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułElon Musk nie chce rozmawiać z Billem Gatesem o filantropii. Ma pretensje o akcje Tesli
Następny artykułNaukowcy uważają, że w końcu rozwiązali zagadkę opuszczenia Grenlandii przez wikingów