– Nie jestem oderwany od rzeczywistości, ale najbardziej mnie boli, że moją kadencję ocenia się przez pryzmat dwóch ostatnich meczów. Nieważne stało się wszystko, co było wcześniej – mówi Jerzy Brzęczek na łamach “Piłki Nożnej”.
Piłka Nożna
WP SportoweFakty
/ Tomasz Kudala
/ Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek
– Czym uwiódł Sousa? Trzeba zapytać uwiedzionych – mówi Jerzy Brzęczek. – Miałem informacje o nim z pierwszej ręki, jako że Kuba [Błaszczykowski – przyp. red.] przez rok pracował z Sousą w Fiorentinie. Wiedziałem, co tam się działo i jak się skończyło. Historia się powtórzyła – dodaje były selekcjoner reprezentacji Polski.
51-latek wciąż ma do Zbigniewa Bońka żal o to, że ten zwolnił go pół roku przed Euro 2020 i powierzył drużynę narodową Paulo Sousie. W obszernej rozmowie z tygodnikiem “Piłka Nożna” Brzęczek broni też swojej wizji prowadzenia reprezentacji i wyników osiąganych przez kadrę za jego kadencji. Zdradza też, że gdyby on zachował się w stosunku do dziennikarzy tak jak Czesław Michniewicz, to “nie wie, co by się z nim stało”.
Zbigniew Mucha, “Piłka Nożna”: Co kosztuje więcej nerwów – próba utrzymania Wisły w Ekstraklasie czy na przykład reprezentacji w grze o Euro i Lidze Narodów?
Jerzy Brzęczek, trener Wisły Kraków, były selekcjoner reprezentacji Polski: Nie da się tego przełożyć jeden do jednego. Jako selekcjoner masz w roku sześć-siedem terminów, kiedy grasz mecze i kiedy dochodzi do weryfikacji twojej pracy. Wówczas każdy interesuje się prowadzoną przez ciebie drużyną, praktycznie cały naród. Nie tylko interesuje, ale wie najlepiej, bo mamy w Polsce miliony selekcjonerów. W każdym razie, i mówiąc już zupełnie serio, kiedy dochodzi do meczu kadry, presja i ubytek nerwów są na pewno większe niż podczas codziennej pracy ligowej, następuje kumulacja emocji. W lidze ten stres rozciągnięty jest na cały rok. Oczywiście, zależy też w jakim klubie pracujesz. Jeśli w wielkim, z określonymi aspiracjami, a takim klubem jest Wisła Kraków i mam to szczęście i satysfakcję w nim pracować, ciśnienie szybko rośnie. Niemniej, nie można tego łatwo i do końca porównywać z drużyną narodową.
Jest pan lepszym trenerem niż w lipcu 2018 roku?
Zdecydowanie. Praca na poziomie międzynarodowym to kompletnie coś innego niż praca w klubie polskiej Ekstraklasy. Sam fakt, że pracujesz z najlepszymi polskimi piłkarzami, do tego zbierasz doświadczenia, masz możliwość z bliska patrzeć choćby na reakcję przeciwników i zachowanie wielkich trenerów, możesz uczestniczyć w spotkaniach, konferencjach z najlepszymi szkoleniowcami na świecie, naradach z najlepszymi polskimi trenerami ligowymi, to wszystko wzbogaca warsztat. Ja osobiście oraz mój sztab dzięki temu mocno się rozwinęliśmy – tu nie mam wątpliwości. Tym bardziej, że możliwości zdobycia doświadczenia i podniesienia kwalifikacji nam nie brakowało. Przypomnę tylko, że jako selekcjoner miałem zaszczyt prowadzić drużynę narodową w 24 meczach, z czego cztery razy graliśmy z Włochami, po dwa razy z Holandią i Portugalią.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: skandal na boisku! Mecz został przerwany
Zestawianie tego z rywalami Paulo Sousy nie ma sensu.
To pan powiedział.
A propos – czym uwiódł nas Sousa?
Trzeba popytać uwiedzionych. Na pewno potrafił zrobić wrażenie. Lubimy ludzi, którzy cytują wielkich Polaków i w dodatku mówią po angielsku. Z ręką na sercu, a mówimy przecież o czysto ludzkich odruchach, kiedy Portugalczyk uciekł zimą do Brazylii, uśmiechnął się pan sam do siebie? Nie. Wie pan kiedy się uśmiechnąłem? Kiedy czytałem komentarze w stylu “Sousa nabił nas w butelkę”.
Czyli pan nie był zdziwiony?
Nie znam go osobiście. Wydaje mi się, że to dobry trener, fachowiec o dużej wiedzy i to bez dwóch zdań. Natomiast miałem informacje o nim z pierwszej ręki, jako że Kuba przez rok pracował z Sousą w Fiorentinie. Wiedziałem, co tam się działo i jak się skończyło. Historia się powtórzyła. Po jego rejteradzie zastanawiałem się bardziej, co myślą i jak oceniają sytuację ci wszyscy komentujący, których tak bardzo zachwycił swoim wizerunkiem – opowieściami o futbolu, o budowaniu cudownej atmosfery, etc.
Następca Sousy, Czesław Michniewicz, ma głośno artykułowany żal, że spotyka bądź spotykał się z hejtem na wielką skalę, hejtem dotyczącym jednak wyłącznie jego przeszłości, tymczasem w pana przypadku przez blisko dwa lata powątpiewano w zawodowe kompetencje. To zupełnie inne historie?
Nie chcę w to wchodzić, ale rzeczywiście, to nieporównywalne sytuacje. Wiem jeszcze, że gdybym tak jak obecny selekcjoner wybuchnął w kierunku dziennikarzy, to… sam nie wiem, co by się ze mną stało w tak zwanej przestrzeni publicznej.
Rozmawiał pan z Michniewiczem przed meczem ze Szwedami?
Nie, pogratulowałem mu serdecznie po spotkaniu, rozmawiałem również z kilkoma zawodnikami, do których udało mi się dodzwonić. Natomiast przed barażem otrzymałem SMS-a, mniejsza z tym od kogo, z pytaniem: jak będzie? Odpowiedziałem krótko: awans.
To był SMS od Michniewicza?
Nie. Prawdą jest, że w Chorzowie rozegraliśmy dobry mecz. Natomiast oceniając obiektywnie musimy pamiętać także o pierwszej połowie, o interwencjach Wojtka Szczęsnego… To zresztą również piękna historia, gdy świetnie broni krytykowany wcześniej Szczęsny, gdy karnego wywalcza Krychowiak, na którego też spadła cała fala krytyki, gdy bramkę zdobywa Zieliński, którego po Szkocji przesadnie również nie chwalono… Cieszyło mnie, że właśnie ta trójka, której rolę i postawę w kadrze ostatnio podważano, zaliczyła taki mecz. Ale to jest właśnie futbol.
Porozmawiamy o pana reprezentacji?
Proszę bardzo.
Bardzo udanie zaczął pan pracę z drużyną narodową – meczem w Bolonii z Włochami. Po drodze było kilka porządnych spotkań – z Austrią na wyjeździe, z Izraelem, Finlandią, z Włochami w Gdańsku, tyle że dwa lata po debiucie był mecz w Reggio Emilia, po którym na pana głowę wylał się wodospad krytyki…
Boli mnie najbardziej, że moją kadencję ocenia się przez pryzmat dwóch ostatnich meczów – w listopadzie 2020 roku, czyli z Włochami i Holandią. Nieważne stało się wszystko, co było wcześniej. Że przeprowadziłem reprezentację przez jeden z najtrudniejszych okresów. Że obejmowałem zespół, który był w dołku mentalnym po rosyjskim mundialu, że musiałem, bazując na starszych zawodnikach, przebudować drużynę, wprowadzić młodą krew, przekonstruować kadrę. Nieważne okazały się zrealizowane wszystkie cele, czyli awans do finałów mistrzostw Europy, i to na dwie kolejki przed końcem eliminacji, oraz utrzymanie w dywizji A Ligi Narodów. Liczyło się tylko wrażenie z dwóch ostatnich meczów.
Nie jestem oderwany od rzeczywistości – zdaję sobie sprawę z błędów, które popełniłem. Czasem dotyczących personaliów bądź taktyki. Pamiętam, że na ten pamiętny mecz z Włochami jechaliśmy jako lider grupy. Wiele osób uwierzyło, że faktycznie możemy wygrać grupowe rozgrywki. OK, to było realne, ale wiara w to, że jesteśmy potęgą równą Włochom lub Holandii była nieuzasadniona. Tymczasem Włosi okazali się lepsi o klasę, a porażka nakręciła nieprzyjemną atmosferę. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że nasze cztery mecze z Italią przypadły na okres, kiedy w drodze po mistrzostwo Europy Włosi budowali swoją serię 37 meczów bez porażki, ustanawiając jakiś niewiarygodny rekord świata. No tak, ale po co o tym wspominać… Po co mówić o Bolonii, bardzo dobrym, zremisowanym meczu w Gdańsku, kiedy Włosi bodaj pierwszy raz od trzydziestu spotkań nie strzelili swojemu przeciwnikowi gola. Albo o przegranym, po bramce w 90. minucie, meczu z nimi w Chorzowie…
Cztery mecze, a tylko w Reggio Emilia nie mieliśmy nic do powiedzenia. A potem wszyscy pytali o taktykę i plan na ten właśnie mecz… Jeśli miesiąc wcześniej w Gdańsku piłkarze grając bardzo przyzwoicie, mądrze, remisują z Włochami, jeśli jest prawidłowo dobrana taktyka, która pozwala z tak dobrym przeciwnikiem rozegrać udany mecz, to nagle w rewanżu trener zapomniał o wszystkim, nie ma pojęcia o niczym, nie wie co zrobić, nie nadaje się? Nie, po prostu czasem tak bywa, że jesteś dużo słabszy, a przeciwnik bardzo mocny. Zapominamy o prawdach obiektywnych.
Na przykład o tym, że Włosi budowali drużynę, która zdobyła w pięknym stylu mistrzostwo Europy?
A Portugalia, z którą walczyliśmy w grupie Ligi Narodów wygrała pierwszą edycję tych rozgrywek.
Myśli pan czasem co by było gdyby nie pandemia?
Jeśli mówimy o pandemii to wracam myślami na przykład do przegranego 0:1 meczu w Amsterdamie. Nie był to nasz dobry występ, ale zebraliśmy się po dziesięciomiesięcznej przerwie spowodowanej właśnie pandemią, po zaledwie jednym treningu tam, a wcześniej czterech dniach zajęć, w których miałem dwie trzecie drużyny. Nie wiesz zatem w jakiej dyspozycji fizycznej jest zespół, na co możemy sobie pozwolić na boisku. Po prostu tego nie wiesz. A jechaliśmy do Holandii, nie do San Marino lub Andory. Z perspektywy czasu wiem jedno: każdy w miarę obiektywny człowiek gdy zacznie się zastanawiać co działo się wokół mojej osoby, to złapie się za głowę.
Gdyby nie pandemia, grałby pan na Euro 2020 i wyszedł z grupy?
Tak się gdzieś wypowiedziałem, natomiast nie mam oczywiście żadnej pewności, że tak by się stało, mogę jedynie podejrzewać, kierować się intuicją. Mieliśmy szansę ogromną, potencjał by pójść dalej, przecież nikt mi nie powie, że jesteśmy słabsi od Słowaków. Selekcjonera Sousę pochwalono za zremisowany mecz z Hiszpanią – faktycznie dobry w naszym wykonaniu, choć pamiętajmy, że rywale nie wykorzystali jedenastki. OK, super, postawiliśmy się Hiszpanii, tyle że awans przegraliśmy nie z Hiszpanami, ale ze Słowacją! To była podstawa, od której należało zacząć. Podobno w zespole była świetna atmosfera i to trener potrafił ją stworzyć. Fajnie. Zauważyłem tylko, że zawsze kiedy mówi się o super atmosferze, to tracimy czujność i potem jest klapa sportowa. Najlepiej nam idzie, gdy nikt na nic nie liczy, podważa się wiarę w reprezentację i trenera, problemy się piętrzą, a o atmosferze w ogóle nie warto wspominać.
Żal?
Oczywiście. To przecież spełnienie marzeń piłkarza i trenera na poziomie reprezentacyjnym – wziąć udział w finałach mistrzostw świata lub Europy. Inna rzecz, że atmosfera wokół mnie i nastawienie do mojej osoby były takie, że gdybyśmy – dajmy na to – zdobyli brązowy medal, a mówiąc precyzyjnie osiągnęli półfinał, to usłyszałbym pytanie: czemu nie złoto?
Ale czy ma pan żal do Zbigniewa Bońka?
Naturalnie. Prezes miał prawo zwolnić zatrudnianego przez siebie pracownika i to zrobił. A ja mam prawo mieć żal, bo uważam, że na to nie zasłużyłem.
A do Roberta Lewandowskiego? O jego milczącą wypowiedź po meczu z Włochami, którą wielu ekspertów odebrało jako gwóźdź do selekcjonerskiej trumny Jerzego Brzęczka?
Nie mam pretensji do Roberta. Rozumiem go. Po meczu jest stres. On jest znakomitym futbolistą światowej klasy i po takim występie drużyny miał prawo być sfrustrowany. Nie oddaliśmy celnego strzału, Robert nie miał z czego żyć, nie było podań wprowadzających Lewego, zespół nie potrafił wykreować mu sytuacji bramkowych. Był zły, to oczywiste. Natomiast klimat wówczas zapanował taki, że wszystko właściwie wykorzystywane było przeciwko mnie, także milczenie kapitana. Pozytywny przekaz nie przedostawał się do opinii publicznej. Łatwiej i popularniej było mi “przyłożyć”. Czy ktoś podkreślał na przykład kto u mnie w reprezentacji debiutował?
Moder, Bielik, Jóźwiak, Szymański, Reca, Walukiewicz…
I jeszcze kilku. Czy ktoś zauważał, że w całych eliminacjach straciliśmy tylko pięć bramek w dziesięciu meczach, w tym cztery ze Słowenią?
Owszem, pisaliśmy o tym w “Piłce Nożnej”, inne media również to podkreślały.
Być może, ale nie był to – nazwijmy to – głośny przekaz dla kibiców. W Lidze Narodów jesienią 2020 roku, w mocnej grupie, straciliśmy sześć goli, ale trzy po karnych, jednego po kornerze, jednego grając w osłabieniu… W meczu z Bośnią i Hercegowiną przegrywaliśmy, ale odwróciliśmy losy rywalizacji. Wie pan kiedy ostatni raz reprezentacja Polski w meczu o punkty wygrała mecz, który przegrywała?
Nie wiem.
W 2007 roku, za trenera Beenhakkera, na stadionie Legii, kiedy zgasło światło, z Kazachstanem. I tak sobie myślę, że gdybym miał zaprzyjaźnionych dziennikarzy na przykład na Twitterze, to może przeczytałbym, że pierwszy raz od kilkunastu lat reprezentacja Polski odwróciła losy meczu grając o punkty. Ale ja nie jestem politykiem, nie interesuje mnie PR, mówię to, co myślę i nie udaję. Nie zabiegałem nigdy o medialną otoczkę. Może dlatego nikt albo mało kto o tym pisał. Lepiej napisać, że awansowaliśmy na Euro ze słabej grupy. Łotwa, Słowenia, Izrael – za nami.
Wyprzedziliśmy również Austrię i Macedonię. Słabi? Austriacy wyszli z grupy już podczas finałów Euro i przegrali w dogrywce z Włochami. Macedonia zakwalifikowała się po barażach na Euro, wygrała w kwalifikacjach mundialu na wyjeździe z Niemcami, a na sam koniec, jak pamiętamy, wyrzuciła Włochów z barażu. No chyba nie była taka słaba ta grupa… Zresztą z tej ponoć słabej grupy wyłoniło się trzech finalistów mistrzostw Europy. Wygrywaliśmy w Wiedniu, towarzysko pokonaliśmy Ukrainę, choć tu obiektywnie przyznaję, że szczęśliwie. Ale rozbiliśmy z kolei 5:1 Finów, którzy miesiąc później ograli Francję w Paryżu grając w podobnym składzie, jak wcześniej z nami.
Jerzy Brzęczek był selekcjonerem reprezentacji Polski w latach 2018-2021
Ale do pana wyników mało kto się przyczepiał, zarzucano jednak dość powszechnie brak zauważanego stylu w grze reprezentacji, także budowanie oblężonej twierdzy…
Bzdura. Ciągle mówimy o stylu, a czy ktoś dokładnie wie, czym jest ten styl? Oblężona twierdza? Na początku byłem otwarty na dyskusje, zawsze jestem otwarty na wymianę argumentów, spory merytoryczne, jednak chamstwa i złośliwości znieść nie mogłem. Chcesz rozmawiać o rozwoju futbolu, ktoś zaś wyciąga ci jedno złośliwe zdanie. Machasz ręką, OK, ale odechciewa ci się. Wówczas, w pewnym sensie, zamknąłem się, to prawda. Natomiast generalnie dążę do tego, że podczas mojej kadencji bardzo oszczędnie wyciągano pozytywne rzeczy, uwypuklano natomiast te gorsze. Czegokolwiek nie dotyczyłaby dyskusja, to niemal zawsze wracało się do ostatniego z czterech meczów z Włochami.
OK, powtórzę, może nie z wszystkimi wyborami personalnymi wówczas trafiłem, choć uważam, że taka konfrontacja dała bardzo wiele Sebastianowi Szymańskiemu czy Kubie Moderowi, bo taki był właśnie pomysł, by w trudnym momencie, gdy presja jest ogromna, żeby w takich warunkach mogli się sprawdzić. Kontuzjowany był Krystian Bielik, więc nie mogłem z niego skorzystać. I ta właśnie trójka w niedawnym meczu ze Szwecją wyróżniała się na boisku. Mówiąc krótko – nie powinno być tak, że ten jeden mecz, z absolutnie silną Italią, ma być znakiem rozpoznawczym mojej kadencji.
Przypomnę tylko tak na marginesie, że w tym samym czasie, kilka dni później, Niemcy przegrali różnicą sześciu goli z Hiszpanami… Nawiasem mówiąc jak często wracano w Polsce do porażki 0:4 drużyny Adama Nawałki w Kopenhadze?
Na pewno rzadziej niż do meczu z Włochami.
Dziennikarze mają wielką siłę, chodzi o to, by byli obiektywni. Często jednak przechył w jedną lub drugą stronę zależny jest od sympatii lub antypatii.
Przez ostatnie lata nie żył pan na księżycu, spotykał z ludźmi, bywał na meczach. W relacjach face to face spotykał się pan zapewne z różnymi reakcjami?
Wyłącznie sympatii. OK, może jest tak, że prosto w twarz, nie zza klawiatury komputera czy smartfona, trudniej coś komuś powiedzieć, natomiast odbierałem mnóstwo wyrazów ludzkiej życzliwości. I nie czułem, że dzieje się tak na zasadzie pocieszenia, poklepania po plecach. Podróżując pociągami, w hotelach, na ulicy spotykałem się wręcz z docenieniem mojej pracy. Ludzie nie rozumieli do końca decyzji Zbigniewa Bońka o moim zwolnieniu.
Swoją drogą to trochę niedorzeczne, że w ciągu niespełna czterech lat, od jednego mundialu do drugiego mieliśmy w sumie czterech selekcjonerów…
Czymś się jednak musimy wyróżniać.
Na kolejnej stronie przeczytasz, dlaczego Jerzy Brzęczek podjął się straceńczej misji ratowania Wisły Kraków przed spadkiem z PKO Ekstraklasy. Były selekcjoner mówi też, co zrobi, jeśli nie uda mu się utrzymać Białej Gwiazdy w elicie.
Zgłoś błąd
WP SportoweFaktyZbigniew Boniek
Piłka nożna
Polska
Czesław Michniewicz
Jerzy Brzęczek
Paulo Sousa
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Komentarze (4)