A A+ A++

A jaka to perspektywa?

Najbliższą chirurgię dziecięcą czy OIOM dla dzieci mam 70 km dalej. Nie jest tak jak w dużych miastach, że wszystko mamy na miejscu, pediatryczne oddziały specjalistyczne podzielone na różne profesje. Pracuje się tu w trochę inny sposób. Kiedy tworzyłam profil w mediach społecznościowych, moim zamysłem było tylko edukowanie w kwestiach pediatrii, ale z czasem okazało się, że ludzie, również medycy, chętnie dowiadują się, jak wygląda nasza powiatowa medycyna. A ironiczny opis „najmniej potrzebny człowiek internetu” wziął się stąd, że – jak mogliśmy zobaczyć w pandemii – na temat medycyny każdy ma coś do powiedzenia.

Dlaczego wybrałaś taki zawód?

Zawsze chciałam mieć taki zawód, żebym miała poczucie, że pomagam ludziom, i żebym mogła wrócić po studiach na Podkarpacie. Mało osób tu wracało po studiach lekarskich. A tu przecież wciąż rodzą się i mieszkają dzieci wymagające profesjonalnej opieki. Wydawało mi się też, że ten zawód jest moralnie łatwy. Dziś już tak nie uważam. Wychodziłam z założenia, iż jest on może trudny, jeśli chodzi o wiedzę, ale moralnie prosty – bo przecież pomagasz ludziom. Wtedy nie wiedziałam, że to się nie zawsze udaje, bo cały system jest niewydolny.

W jednym ze swoich postów na Instagramie napisałaś, że nie chcesz „zdrowiem i kosztem rodziny łatać w nieskończoność niedoborów systemu”.

Problem niedoboru kadrowego i niewydolności systemu ochrony zdrowia dotyczy całej Polski. Nie da się, żebyśmy jako personel – mówię o wszystkich medykach – w nieskończoność swoimi siłami łatali dziury systemowe. Bardzo wielu medyków pracuje stanowczo za dużo, żeby ta praca była bezpieczna zarówno dla pacjentów, jak i dla nich samych.

Co przez to rozumiesz?

Jeśli ktoś chce pracować np. 300 godzin w miesiącu, to system mu na to pozwala, bo są ogromne niedobory kadrowe. Lekarz będzie pracował, ile chce, i nikt go nie powstrzyma. Z drugiej strony jesteśmy w pewien sposób przymuszani do większej ilości pracy, dyżury w szpitalach trzeba przecież obstawić. Nie da się zrobić tak, że wszyscy o godz. 15 idą do domu, a pacjenci zostają bez opieki. Praca medyków to praca całodobowa i liczymy się z tym, wybierając nasze zawody. Ale w ramach specjalizacji bywam w różnych szpitalach na terenie województwa i są oddziały, gdzie 30 dyżurów obstawiają trzy osoby. Nie chcą tyle pracować, ale nie mają innego wyjścia. Jeśli dyżury nie będą obstawione, dany oddział może zostać zamknięty. Jeśli zostanie zamknięty np. oddział noworodkowy, to w konsekwencji zostanie zamknięta część położnicza lub ewentualnie personel pediatrii zostanie przymuszony do obstawiania również oddziału noworodkowego, a praca na dwóch takich oddziałach jednocześnie nie jest bezpiecznym rozwiązaniem dla pacjentów. Wówczas w danym szpitalu kobiety już nie będą mogły rodzić, będą musiały szukać innego na naszym terenie – czasem kilkadziesiąt kilometrów dalej. I to jest taki system naczyń połączonych.

Czyli diagnoza jest prosta: nasz system ochrony zdrowia jest chory.

W ostatnich latach kilkoro znajomych, dobrych medyków, zrezygnowało z pracy w publicznej ochronie zdrowia, bo nie wytrzymali emocjonalnego nacisku związanego ze zwiększaniem liczby godzin pracy. Jak nie weźmi … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułHanna Zdanowska. Liderka zielonych zmian
Następny artykułPowinniśmy się przygotować, że przyszły system ochrony zdrowia będzie nas nagradzał albo karał za nasze codzienne zachowanie