Hitowe starcia w Premier League często podsumowuje się powiedzonkiem: „z dużej chmury mały deszcz”. Ale dzisiaj z pewnością go nie użyjemy. Piłkarze Manchesteru City i Liverpoolu urządzili bowiem na Etihad Stadium fenomenalny, trzymający w napięciu spektakl. Ostatecznie zakończony podziałem punktów, a zatem rywalizacja o mistrzostwo kraju wciąż pozostaje otwarta.
Manchester City – Liverpool. Przewaga „Obywateli”
Pierwsza połowa? Uczta.
Być może dlatego, że gospodarzom bardzo szybko udało się otworzyć wynik. Już w 5. minucie spotkania na listę strzelców wpisał się Kevin De Bruyne, który skorzystał, po pierwsze, na szczęśliwym rykoszecie, a po drugie – na biernej, nieco ospałej postawie środkowych pomocników The Reds. Podopieczni Juergena Kloppa nie przycisnęli Belga, nie nałożyli na niego odpowiednio mocnej presji przed własną szesnastką, no i słono za to gapiostwo zapłacili. Przyjęli na szczękę potężny cios. Aczkolwiek wydaje nam się, że nawet i bez szybko zdobytego przez City gola obejrzelibyśmy dzisiaj wyśmienite spotkanie. Zawodnicy obu ekip wyszli bowiem na boisko z ewidentną wolą zgarnięcia trzech punktów – bez kalkulacji, bez kunktatorstwa, bez gry na przeczekanie. Liczyła się dla nich tylko pełna pula.
Tak czy owak, to „Obywatele” ekspresowo napoczęli konkurentów w wyścigu po mistrzostwo Anglii i mogło się wydawać, że dzięki temu ułożą sobie mecz. Przejmą pełną kontrolą nad boiskowymi wydarzeniami. Co się zresztą poniekąd sprawdziło, gdyż przed przerwą drużyna Pepa Guardioli prezentowała się generalnie znacznie lepiej. Jednak Liverpool dynamicznymi kontratakami co i rusz przypominał gospodarzom, że muszą mieć się też na baczności w tyłach. No i już w 13. minucie przyjezdni skarcili Manchester za kiepską organizację w defensywie. Znakomitą zespołową akcję golem spuentował Diogo Jota.
Trzeba jednak oddać The Citizens, że straconą bramkę potraktowali jak wypadek przy pracy, absolutnie nie pozwolili się wybić z rytmu. Wciąż naciskali, wciąż mieli przewagę, wciąż zagrażali bramce strzeżonej przez Alissona. I doczekali się powrotu na prowadzenie. Na dziesięć minut przed końcem pierwszej połowy Gabriel Jesus wykorzystał genialne – tak, nie ma w tym określeniu przesady – dogranie Joao Cancelo i wpisał się na listę strzelców.
Ten sam Jesus, którego niewielu spodziewało się zobaczyć w wyjściowym składzie City.
Manchester City – Liverpool. Riposta gości
Nie ma wątpliwości – Manchester zasłużenie schodził na przerwę z jednobramkową przewagą. Ba, ekipa Guardioli spokojnie mogła się pokusić o jeszcze bardziej okazały dorobek bramkowy. Liverpool przede wszystkim nie przekonywał w środku pola – Fabinho, Henderson i Thiago nie nadążali za swoimi oponentami, przegrywali walkę o tę strefę boiska. Błędy w defensywie popełniał też Alexander-Arnold, choćby przy bramce na 1:2. Jeśli komuś się jednak wydawało, że w drugiej połowie gospodarze po prostu dobiją The Reds, to srodze się ten ktoś przeliczył. Dość powiedzieć, że Liverpool potrzebował… minuty, by raz jeszcze doprowadzić do wyrównania. Tym razem doskonałym przeglądem pola popisał się Mohamed Salah, a do siatki trafił Sadio Mane.
Obaj wcześniej zanotowali kilka fatalnych zagrań. I obaj udowodnili, że wystarczy im ułamek sekundy, by odwrócić przebieg meczu.
O ile pierwszy ze straconych goli nie wpłynął na postawę City, tak trafienie na 2:2 wyraźnie skonfundowało mistrzów Anglii. Liverpool natomiast nabrał wiatru w żagle i niewiele brakowało, by wyszedł na prowadzenie. Ale gospodarze po paru minutach otrząsnęli się z szoku. Do tego stopnia, że w 63. minucie raz jeszcze skierowali piłkę do bramki Alissona. VAR anulował jednak trafienie Raheema Sterlinga, gdyż reprezentant Anglii minimalnie spalił.
W końcowej fazie meczu tempo gry nieco spadło, lecz naciskamy tutaj na słowo „nieco”. Jedni i drudzy wciąż szukali szans, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. Blisko byli choćby Mohamed Salah czy Riyad Mahrez. No ale wynik nie uległ już zmianie.
Skończyło się zatem podziałem punktów i niewątpliwie jest to sprawiedliwy rezultat. Premier League uchodzi za najmocniejszą ligę świata, ale piłkarze Manchesteru City oraz Liverpoolu dowiedli swoim dzisiejszym występem, że aktualnie znajdują się o półkę wyżej od konkurencji na krajowym podwórku. „Obywatele” pozostają na pierwszym miejscu w stawce z jednym punktem przewagi nad podopiecznymi Juergena Kloppa. I zupełnie nas nie zdziwi, jeśli ani jedni, ani drudzy do samego końca ligowych zmagań nie potkną się już ani razu. Mówimy o zespołach grających na kosmicznie wysokim poziomie. Na Old Trafford, Stamford Bridge czy Emirates Stadium mogą tylko siedzieć i podziwiać. I marzyć o wzniesieniu się na ten pułap na dłużej, niż kilka tygodni czy miesięcy.
MANCHESTER CITY – LIVERPOOL FC 2:2 (2:1)
(K. De Bruyne 5′, G. Jesus 36′ – D. Jota 13′, S. Mane 46′)
CZYTAJ WIĘCEJ O ANGIELSKIM FUTBOLU:
fot. NewsPix.pl
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS