A A+ A++

Minęło tyle lat, ale organizatorzy oscarowej ceremonii niewiele się nauczyli. Stanowisko dla tłumacza języka migowego przygotowano obok Kotsura, a nie naprzeciwko niego, trzeba było też naprędce zorganizować stojak na mikrofon, do którego mógłby mówić i jednocześnie migać. Choć też trzeba przyznać, że na język migowy przekładano wszystkie wywiady z laureatami, nie tylko te z ekipą filmu „CODA”.

– Co cię najbardziej satysfakcjonuje w związku z tym filmem? – pytamy rozpromienionego aktora. – Że nareszcie jako osoba głucha mogłem kląć na ekranie! Za każdym razem, gdy oglądam europejski film z angielskimi napisami albo amerykański z transkrypcją dla niedosłyszących, widzę sporo bluzgów. Brakuje ich tylko w filmach o naszej społeczności. Mam już tego dość – śmieje się. – Pokazuje się nas jako ludzi świętych, pokornie przyjmujących to, co zsyła nam los. Wcale tacy nie jesteśmy! Umiemy się wkurzyć i siarczyście zakląć, dokładnie tak jak wy – dodaje.

W filmie Siân Heder bluzgów nie brakuje. Są też różne niezręczne sytuacje, które spotykają osoby głuche. Choćby wtedy, gdy nie słysząc oznak obecności innych ludzi, uprawiają seks. Jednak bohaterowie – grany przez Kotsura rybak Frank Rossi i jego żona Jackie, w którą wciela się Marlee Matlin – nic sobie z tego nie robią. To przecież nie ich problem, że inni słyszą, jak baraszkują w łóżku.

Troy Kotsur


Troy Kotsur

Fot.: LUIS ALBERTO RODRIGUEZ / NIEZAREJESTROWANY

Groźne dźwięki

– Nie chcieliśmy robić filmu, który będzie się litował nad bohaterami – zapewnia reżyserka Siân Heder. – Walczyliśmy, by być jak najbliżej prawdy, więc musieliśmy uciekać od lukru i udawania. Dlatego nie wchodziło w grę, byśmy zatrudnili słyszących aktorów do roli głuchych bohaterów – dodaje.

Dlaczego tak bardzo zależało jej na autentyczności? – Choć wychowałam się w rodzinie słyszących, to z bohaterką mojego filmu łączy mnie życie pomiędzy wykluczającymi się kulturami. Moi rodzice to imigranci. Ojciec uciekł z Węgier podczas węgierskiej rewolucji – opowiada. – Tata nigdy nie wyzbył się uchodźczej mentalności. Najchętniej trzymałby nas cały czas pod kloszem, wszystko chciał zawsze robić razem, żebyśmy tylko się nie rozdzielali – wspomina. Ona chciała wrastać w kulturę Ameryki, a ojciec wciąż żył tym, co zostawił w Węgrzech, licząc, że córka będzie mu w tym towarzyszyć.

W filmie pomiędzy światami żyje z kolei nastoletnia Ruby (Emilia Jones), tytułowa CODA (to określenie osoby słyszącej, której rodzice są głusi). Twórcy pokazują, co to oznacza dla bohaterki i jej bliskich – to wybawienie, bo może tłumaczyć słyszących i migających, ale i brzemię, gdy żyje się na prowincji w Massachusetts. – Czy kiedy się urodziłam, to chciałaś, żebym była głucha? – pyta Rubi matkę. – Chciałam, bo bałam się, że jeśli okaże się, że słyszysz, to nie będę umiała cię chronić przed dźwiękami – słyszy w odpowiedzi.

I rzeczywiście: w filmie „CODA” najgroźniejsze okazują się dźwięki, które ranią Ruby, ale nie jej rodziców. Tak jest, gdy otoczenie się z nich naśmiewa, a tylko ona to słyszy. Widzimy też, jakim wyzwaniem była dla niej nauka mowy, gdy nie miała w domu nikogo, na kim mogłaby się wzorować. W efekcie w szkole wypowiadała słowa z dziwnym akcentem, za co wytykano ją palcami. W tej historii istotne jest też to, że rodziców Ruby interesuje niemal wyłącznie połów ryb, a ją ciągnie w stronę muzyki, której matka z ojcem nie są w stanie usłyszeć.

Zabawny, dziwny, szalony

Głuchy Troy Kotsur, podobnie jak jego filmowy bohater, też ma słyszącą córkę, która z kolei komponuje muzykę. – Nie wie, że często staję za nią, gdy gra, choć nie słyszę wydobywających się z jej instrumentów dźwięków. Ale gdy dotykam strun gitary po tym, jak nimi szarpała, czuję, jak wibrują, i wyobrażam sobie, jak to może brzmieć – opowiada aktor.

Ekranową Ruby do rozwijania swojej pasji zachęca nauczyciel, podobny do anglisty, który zachęcał Siân Heder, by zajęła się sztuką. – Chciałam oddać hołd takim ludziom jak on czy mój profesor od teatru. To dzięki nim się tutaj dzisiaj spotykamy – mówi reżyserka, która obiecała sobie, że sama też będzie dawać szanse ludziom chcącym rozwijać swoje pasje i walczyć o nich. Jedną z takich walk stoczyła o Troya Kotsura.

Dystrybutorzy kręcili nosem na film, w którym w główną rolę nie wciela się gwiazda. Nie ma przecież głuchych celebrytów, którzy przyciągnęliby publiczność do kina. A Troy Kotsur wcześniej znany był jedynie widowni teatralnej. To właśnie na scenie w adaptacji sztuki Edwarda Albee „At Home at the Zoo” zobaczyła go Heder. – On po prostu roznosił scenę swoją energią. Był zabawny, ciekawy, dziwny, przystojny, szalony i wyluzowany jednocześnie. Pomyślałem: „Ten facet ma absolutnie wszystko, by zostać gwiazdą filmową”. Ale wtedy przez myśl mi nie przeszło, że to dzięki mojemu filmowi się nią stanie – śmieje się.

Producenci – m.in. Philippe Rousselet, odpowiadający również za powstanie francuskiego oryginału filmu „Rozumiemy się bez słów” – przystali na warunki Siân Heder, co oznaczało, że budżet produkcji był skromny. Dlatego ekipa musiała radzić sobie z różnymi podbramkowymi sytuacjami. Tak było podczas kręcenia sceny, w której straż wodna ściga łódkę bohaterów niesłyszących sygnałów ani wezwań wysyłanych przez strażników.

W mundurowych wcielili się prawdziwi strażnicy. Jeden z nich zgłosił się nawet na ochotnika, by wykonać kaskaderską akrobację. Miał przeskoczyć z jednej płynącej łodzi na drugą, gdy się ze sobą zderzają. I tak się stało, tylko że przy zderzeniu przy okazji zbiły się szyby w łodzi strażników. – Nie mogłam w to uwierzyć. Pierwsze ujęcie, a my mamy tak poważne uszkodzenie, niemożliwe do naprawienia. Byłam załamana – opowiada nam Heder. – Na szczęście nasz koordynator do scen wodnych zareagował natychmiast. Wziął jakiś ciężki przedmiot i bez namysłu potłukł pozostałe okna w łodzi – dodaje. Pomysł był dobry – oglądając „CODA”, nie macie szans zauważyć, że w którejś z łodzi brakuje szyb.

Dostrzeżecie za to wyrazistych bohaterów, niespotykane na dużym ekranie problemy i trochę lukru, który momentami niepotrzebnie pcha ten film obyczajowy w stronę komedii romantycznej. Ale to nie zaszkodziło temu skromnemu filmowi, który najpierw zauroczył widzów festiwalowych. Zaczęło się na festiwalu Sundance, gdzie obraz miał premierę w 2021 roku i zgarnął trzy nagrody – w tym dla najlepszej fabuły amerykańskiej i od publiczności. Na tej samej imprezie film kupił gigant przemysłu rozrywkowego – Apple. A rok później doszło do pierwszej sytuacji w historii, kiedy Oscara dla najlepszego filmu zgarnął nie producent kinowy, ale właściciel platformy streamingowej.

Twórcy filmu „CODA” podczas ceremonii rozdania Oscarów, Los Angeles, 27 marca 2022 r.


Twórcy filmu „CODA” podczas ceremonii rozdania Oscarów, Los Angeles, 27 marca 2022 r.

Fot.: Michael Baker/A.M.P.A.S. / NIEZAREJESTROWANY

– Gdy okazało się, że zakwalifikowali nas do konkursu głównego Sundance, nie posiadaliśmy się z radości. Dla nas to już było niesamowite osiągnięcie. To, co działo się potem, nadal brzmi jak sen – opowiada nam producent Patrick Wachsberger, który ma prawo nie dowierzać w to, co się dzieje. Pięć lat wcześniej też stanął na scenie Dolby Theatre i odbierał Oscara dla najlepszego filmu jako producent „La La Land”. Tylko że chwilę później okazało się, że doszło do pomyłki i rzeczywistym zwycięzcą w tej kategorii jest „Moonlight”.

– Co zadecydowało o sukcesie „CODA”? – pytamy Siân Heder. – Zbyt długo opowiadaliśmy o tych samych ludziach. Nasz film jest dowodem na to, że walka o wykluczonych ma sens, bo publiczność na te historie odpowiada. Dlatego będziemy dalej je kręcić – zapewnia.

Film „CODA” można oglądać na AppleTV+

Czytaj też: Olivia Colman: „Konieczność zabiegania o dobry wygląd jest dla mnie poniżająca”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykuł„Rządy putinowskie ograły Watykan Franciszka”
Następny artykułZiarno zła