A A+ A++

Przynajmniej raz w roku spowiadać się i w czasie Wielkanocy Komunię świętą przyjmować. Tyle przykazanie. Do niedawna skrupulatnie wypełniane przez większość ochrzczonych w Polsce. Ostatnio widać duże zmiany. Na niekorzyść. Ale nie o tym dziś.

Papieska zachęta, by nie ustawać w proszeniu o przebaczenie wydaje się stać w opozycji do przykazania. Bo cóż znaczy „nie ustawać”, jeśli nie czynić to za każdym razem, gdy jest taka potrzeba. Tę oczywiście możemy zdefiniować w dwojaki sposób. Pierwszym jest pojawiająca się w liturgii całego Wielkiego Postu zachęta, by nadchodzące Święta przeżyć czystym sercem i razem z całym Kościołem cieszyć się odpuszczeniem grzechów. Drugim, tu wychodzimy poza przykazanie i liturgię, jest stan, kiedy chrześcijanin „wdepnął” w grzech. Z reguły trwamy w tym stanie czekając na najbliższe święta czy inną parafialna uroczystość. Rodzi się jednak pytanie, czy ten stan „wdepnięcia” jest dla chrześcijanina czymś naturalnym i na dłuższą metę korzystnym. Wychodząc z założenia, że naszym powołaniem jest świętość, czego znakiem jest nałożona na chrzcie świętym biała szata, stan jej zabrudzenia, czyli sprzeniewierzenie się świętości, do naturalnych nie zależy.

Tu dochodzimy do ważnego stwierdzenia. Spowiedź raz w roku to absolutne minimum. O jej częstotliwości powinna decydować potrzeba życia w łasce, pragnienie zjednoczenia z Jezusem w Komunii świętej, a co za tym idzie każda sytuacja, gdy ta życiodajna więź została w jakiś sposób zniszczona czy zaburzona. Na pytanie jak często odpowiadamy: za każdym razem, gdy jest taka potrzeba.

Ale ja – mówi wielu – nie odczuwam takiej potrzeby. Słysząc ten argument wracam myślą do pewnego wydarzenia w moim życiu. Po wypadku, przez miesiąc, musiałem każdego dnia przyjmować dużą dawkę silnego antybiotyku. Po dwóch tygodniach, widząc wchodzącą ze strzykawką pielęgniarkę, dostawałem drgawek nerwowych. Gdybym mógł, pewnie rzucałbym w nią butem. Nie odczuwałem najmniejszej potrzeby przyjmowania lekarstwa. Przeciwnie. Ze spowiedzią bywa podobnie. To, że ktoś „nie odczuwa takiej potrzeby” wcale nie znaczy, że spotkania z miłosierdziem Boga nie potrzebuje. Może co najwyżej znaczyć, że „ugrzązł” na dobre, przyzwyczaił się do życia w ciemności i drażni go odrobina światła.

Jednym z powodów rezygnacji z częstej i systematycznej spowiedzi są powtarzające się grzechy. Dlaczego mam chodzić do spowiedzi, skoro nic się nie zmienia? Myślenie tymi kategoriami jest najlepszym znakiem potrzeby pójścia do spowiedzi. Będzie w niej chodziło nie tylko o odpuszczenie grzechów. Także o duchowe wsparcie, zachętę, być może wspólne ze spowiednikiem rozeznanie dlaczego stoję w miejscu. I to, co najważniejsze, doświadczenie, że „Bóg nie męczy się przebaczaniem”, że gotów jest przebaczać „nawet siedemdziesiąt siedem razy”, bo On widzi we mnie nie grzesznika, ale swój obraz i podobieństwo. Kogoś, kto „został nabyty” Krwią Jego Syna.

Do starca na pustyni przyszedł uczeń. Abba – pytał – ile razy mam spowiadać się z tego samego grzechu? Czy aż sto razy? Sto i dwieście – odparł starzec – i tysiąc, tak długo, aż nasz Pan powtórnie przyjdzie na ziemię.

WIARA.PL
DODANE 28.02.2022
AKTUALIZACJA 06.04.2022

więcej »

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWiosna, wiosna kwiaty nam przyniosła.
Następny artykułReal triumfuje na Stamford Bridge. Hat-trick Benzemy. Fatalny błąd bramkarza Chelsea