A A+ A++

Jaki był zatem prawdziwy cel Kaczyńskiego? I czy faktycznie prezes PiS poniósł porażkę na najważniejszym dla niego politycznym froncie, jakim jest polska polityka wewnętrzna?

„Tchórzliwy Zachód” nie ma prawa rozliczać lidera „jagiellońskiej Polski”

Jarosław Kaczyński przedstawił się w Kijowie jako reprezentant demokratycznego Zachodu. Wręcz bardziej odważny i twardy w bronieniu zachodnich wartości, niż „zbyt miękki” Biden czy „kunktatorscy” Francuzi i Niemcy. Podczas gdy oni „trzęśli portkami”, Kaczyński złożył Ukraińcom (rzekomo w imieniu NATO i Unii Europejskiej, choć ani liderzy NATO, ani liderzy Unii nic o tym nie wiedzieli), ofertę wysłania na Ukrainę „pokojowej misji NATO, która jednak będzie w stanie także się obronić, gdyż będzie też osłonięta przez odpowiednie siły zbrojne”.

Propozycja Kaczyńskiego nie tylko nie była konsultowana z NATO czy UE, ale wyraźnie przekraczała wyznaczoną zarówno przez Unię, jak też przez Sojusz czerwoną linię, jaką jest wysyłanie na Ukrainę NATO-wskich oddziałów. Jeszcze przed wizytą Kaczyńskiego w Kijowie, Joe Biden, Antony Blinken i Jens Stoltenberg wielokrotnie powtarzali, że wysłanie na Ukrainę żołnierzy NATO (a więc także i polskich) oznaczałoby ich bezpośrednie starcie z Rosjanami i groziło wybuchem trzeciej wojny światowej. Dzień po wizycie Kaczyńskiego w Kijowie powtórzył to szef Rady Europejskiej Charles Michel. Później były publiczne złośliwości Orbána. A w finale zdystansowanie się wobec propozycji Kaczyńskiego przez Zełenskiego, który zrozumiał, że prezes PiS próbuje użyć Ukrainę w politycznej grze, która Ukraińcom nie musi się wcale opłacać.

To jednak nie oni, ale polska opinia publiczna była adresatem złożonej w Kijowie propozycji. Kaczyński umie ujeżdżać imaginarium polskości. Smoleńska martyrologia dała mu władzę, wyprawa kijowska ma jego władzę utrwalić na wieki. Jarosław Kaczyński w ogóle nie pojechał bowiem do Kijowa, aby pomóc Ukraińcom. On tam pojechał wyłącznie po to, by zebrać polityczny kapitał i symboliczną legitymację potrzebne mu do dalszej długoletniej wojny przeciwko Zachodowi.

Gdyby faktycznie traktował swoją propozycję wysłania na Ukrainę NATO-wskich (a więc i polskich) żołnierzy poważnie, można by go uważać za samobójcę i człowieka nieroztropnego. Tak postąpiłby Lech Kaczyński. Jednak Jarosław Kaczyński nie jest swoim bratem. Jemu chodziło wyłącznie o to, aby „w imieniu Zachodu” przedstawić „odważną ofertę”, której Zachód nie zrealizuje. Czy zatem taki „tchórzliwy Zachód” (Unia Europejska, administracja Bidena) będzie miał później prawo pytać go o praworządność, o niezawisłość sądów, o prawa człowieka i procedury demokratyczne w rządzonym przez niego kraju?

Kaczyński potraktował Ukrainę z takim samym instrumentalnym cynizmem, z jakim wcześniej potraktował Polskę (nasze długofalowe geopolityczne interesy w Unii Europejskiej, które bez chwili wahania poświęcił na ołtarzu osobistej władzy), jak wcześniej potraktował polski Kościół (i samo chrześcijaństwo), jak wcześniej potraktował kwestię aborcji i praw polskich kobiet. A nawet jak potraktował i politycznie zużył śmierć własnego brata w Smoleńsku. Podkręcając lub wygaszając rozważania na temat „zamachu” (tuż po wyprawie kijowskiej Kaczyński znów „podgrzał” temat Smoleńska), w zależności od tego, czy były mu one potrzebne czy też przeszkadzały w kolejnych kampaniach wyborczych i politycznych ustawkach.

„Twórzcie o sobie mity…”

Jeden z najbardziej znanych aforyzmów Stanisława Jerzego Leca brzmi: „Twórzcie o sobie mity, bogowie nie zaczynali inaczej”. Jarosław Kaczyński, z tej złośliwej i będącej raczej ostrzeżeniem uwagi, uczynił swoją kluczową (i jak na razie morderczo skuteczną) polityczną metodę.

Wyprawa do Tibilisi z 2008 roku, w czasie której Lech Kaczyński, mając na pokładzie kilku innych przywódców państw należących do NATO, kazał lądować na zamkniętym lotnisku w stolicy Gruzji, ogłoszonym strefą walk, gdzie każdy samolot mógł zostać zestrzelony, szczęśliwie nie doszła do skutku. Podczas tamtego lotu polski pilot wojskowy odmówił wykonania rozkazu, wybrał inne lotnisko, za co był później nękany i niszczony zawodowo przez Lecha Kaczyńskiego i mianowanego przez niego dowódcę wojsk lotniczych generała Andrzeja Błasika. Grupa liderów państw NATO ocalała, w dodatku nie została zabita w samolocie zestrzelonym przez rosyjskie Migi, co rozpoczęłoby już wówczas kryzys pomiędzy Rosją i NATO o niewyobrażalnej skali. Kryzys, w którym najważniejszym „państwem frontowym” byłaby Polska.

Jednak właśnie wtedy rozpoczęto budowanie mitu, który został później „dopracowany” po tragedii w Smoleńsku. Wedle tego mitu, próba lądowania Tupolewem z grupą przywódców państw NATO z naszego regionu, na zamkniętym lotnisku w strefie walk, była próbą przypomnienia przez Lecha Kaczyńskiego o imperialnej, „jagiellońskiej” misji Polski jako tradycyjnego lidera całego regionu przeciwstawiającego się Rosji. Jak powtarzali później Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz i inni politycy PiS oraz liderzy prawicowej opinii publicznej, karą za tę „grę ponad potencjał Polski” (jako kraju średniej wielkości o średnich zasobach) miało być „zamordowanie” Lecha Kaczyńskiego przez Rosjan w Smoleńsku.

Polityczny kapitał w kraju celem wizyty w Kijowie?

Jarosław Kaczyński, składając w Kijowie propozycję, której z nikim nie konsultował, bo nie miał zamiaru wprowadzać jej w życie, postanowił ponownie odwołać się do „jagiellońskiego mitu” Polski, jako przynajmniej potencjalnego regionalnego imperium. Imperium budowanego jako alternatywa dla Unii Europejskiej, gromadzącego kraje Europy Wschodniej, „które chętnie oddadzą się pod opiekę Polski” (myślenie życzeniowe, nie mające pokrycia w praktyce, gdyż szczególnie od czasu, kiedy pomiędzy rządem PiS i Unią Europejską wybuchł polityczny konflikt, Czechy, Słowacja czy kraje bałtyckie wybrały Brukselę, podczas gdy Orbán wybrał Moskwę).

Kaczyński uznał przy tym, że niewiele ryzykuje, skoro nawet wychodząc przed NATO-wski szereg jest przez NATO-wskich żołnierzy i sprzęt przed Rosjanami broniony. Nawet pokazując, że Zachód nie dorósł do jagiellońskiego mitu, będzie przez ten Zachód osłaniany i finansowany. Zatem nie ponosi żadnego ryzyka, a zyski – w polityce krajowej, gdzie mity zdecydowanie popłacają – będą ogromne. Już są ogromne.

Czytaj więcej: Jak opozycja może wygrać z PiS? „Dążenie do stworzenia jednej listy może się skończyć powstaniem czterech”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułInformacje dla obywateli Ukrainy, którzy chcą pracować w Polsce
Następny artykułAugustów wesprze Rodzinne Ogrody Działkowe