– Do niedawna zatrudniałem prawie 20 pracowników, w większości z Ukrainy. W końcu lutego ośmiu z nich pojechało walczyć, czterech się zastanawia, ale pewnie też wyjadą. Rozumiem ich, ale sezon budowlany na dobre rusza, a w okolicy nikogo już nie znajdę. Nie wiem, co mam robić – załamuje ręce Grzegorz, budowlaniec z Mińska Mazowieckiego.
Za to w branży gastronomicznej zacierają ręce. – Ledwie przetrwałam pandemię, potem wciąż brakowało mi pracowników. Niedawno wywiesiłam ogłoszenie po ukraińsku i już mam pracownice do kuchni i kelnerki, dogadujące się po polsku. Mogę odetchnąć – mówi Joanna, właścicielka restauracji na krakowskim Kazimierzu.
W ciągu kilku tygodni rynek pracy w wielu branżach zmienił się diametralnie.
Paraliż z braku mężczyzn
Szacuje się, że od początku wojny Polskę mogło opuścić nawet 100 tys. obywateli Ukrainy, w ogromnej większości mężczyzn. Dużo, jednak to mniej niż jedna dziesiąta pracujących u nas Ukraińców, których liczbę resort rodziny i polityki społecznej szacował pod koniec zeszłego roku na ok. 2,1 mln, w tym ponad 800 tys. kobiet. Odpływ pracowników w niektórych branżach doprowadził do potężnych perturbacji.
Na przykład w budownictwie, przed wojną w tej branży pracowało niemal 400 tys. mężczyzn z Ukrainy, najwięcej murarzy, betoniarzy, spawaczy i zbrojarzy. Stanowili niemal 30 proc. zatrudnionych, a w niektórych firmach, jak ta Grzegorza z Mińska Mazowieckiego, byli w większości. – Z placów budowy, z zakładów pracy odchodzą pracownicy, których nie da się szybko zastąpić – twierdzi Rafał Baniak, prezes Pracodawców RP.
W niektórych branżach to nie lada wyzwanie, np. w transporcie, logistyce czy magazynowaniu, gdzie mężczyźni z Ukrainy stanowili ponad jedną trzecią pracowników. Najbardziej odczuwalny jest jednak ich deficyt w transporcie, gdzie i tak przynajmniej od roku, brakowało kilkudziesięciu tysięcy kierowców ciężarówek. A tych z Ukrainy było z górą 100 tys., pracujących dla firm kurierskich i w transporcie międzynarodowym.
Maciej Wroński, prezes organizacji Transport i Logistyka Polska, zrzeszającej największych graczy na tym rynku, ocenia, że Polskę opuściło 20-30 proc. kierowców z tego kraju. Niektórzy eksperci mówią nawet o jednej trzeciej. – Straciłem podwójnie, bo nie tylko ponad połowę ukraińskich kierowców, ale i rynek, na którym się koncentrowałem, bo przecież handel z Ukrainą praktycznie zamarł. Ale od kolegów z firm spedycyjnych, którzy wozili towar do Włoch, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii, też słyszę, że ubytek kierowców z Ukrainy zmusza ich do rezygnacji z części zleceń – mówi Krzysztof Grad, właściciel firmy transportowej z Rzeszowa.
Spore problemy mogą też mieć firmy przetwórstwa rolnego, w których 15-20 proc. zatrudnionych stanowili Ukraińcy, a także branża ochrony i centra dystrybucyjne. Z ankiety przeprowadzonej przez Business Center Club wynika, że co piąty pracodawca odnotował już odpływ ukraińskich pracowników. I ten exodus się nasila.
Lawina ofert
Dlatego nasz rynek pracy tak bardzo liczy na ukraińskie kobiety, które przed wojną stanowiły z grubsza jedną trzecią przybywających do Polski z tego kraju, a teraz to niemal tylko one poszukują u nas pracy. A około miliona z prawie 1,8 mln przybyłych do tej pory uchodźczyń jest w wieku aktywności zawodowej, z czego zapewne przynajmniej połowa wejdzie na rynek pracy.
Ich domeną, poza usługami sprzątania i opieki nad dziećmi, pozostanie handel, gastronomia, rolnictwo. Jednak coraz więcej przedsiębiorstw odczuwających niedobory pracowników adaptuje do potrzeb kobiet stanowiska pracy zdominowane dotąd przez mężczyzn. Mowa o firmach z sektora motoryzacji czy przetwórstwa przemysłowego, jak i o centrach dystrybucji i magazynach, które oferują np. paniom, po krótkim szkoleniu, pracę na wózkach widłowych.
Furtkę na nasz rynek pracy otworzyli uchodźczyniom najpierw przedsiębiorcy, zanim jeszcze parlament przegłosował specustawę. Przyjęto w niej zasadę, że zarejestrowane przekroczenie granicy polskiej w okresie trwania wojny daje im prawo do legalnego pobytu przez 18 miesięcy, z możliwością przedłużenia tego czasu. Prawo umożliwia nadanie numeru PESEL i radykalnie upraszcza procedury zatrudnienia. Pracodawca będzie miał tylko obowiązek zgłoszenia w ciągu siedmiu dni podjęcia pracy przez cudzoziemca do powiatowego urzędu pracy.
Na początku marca na popularnym portalu pracuj.pl było ponad 7 tys. ofert pracy, z czego ok. 1,5 tys. w samej Warszawie. Jeszcze więcej ofert, od razu tłumaczonych na ukraiński, pracodawcy zgłaszali do urzędów pracy w dużych miastach. W stolicy już po tygodniu było ich kilka tysięcy. W innych urzędach podobnie – setki ofert głównie z gastronomii, hotelarstwa, a także z pracą dla kosmetyczek czy fryzjerek.
Po uchwaleniu specustawy ruszyła prawdziwa lawina ofert. W gdańskim urzędzie pracy twierdzą, że mają dla cudzoziemców propozycje pracy w 85 zawodach.
Prym wiedzie handel. Sieć Biedronka, w której pracuje już ponad 1,8 tys. obywateli Ukrainy, deklaruje chęć przyjęcia kolejnych setek. Gotowość zatrudniania Ukrainek ogłosiła także sieć Żabka, uruchamiając własną, internetową platformę z ofertami pracy. Specjalne oferty rekrutacyjne po ukraińsku przygotował też Lidl, który w tym roku zamierza utworzyć ok. 1,5 tys. miejsc pracy, zapewniając też pracownikom z Ukrainy bezpłatną naukę polskiego. Z podobną ofertą wychodzi Kaufland.
Wiele miejsc pracy będzie w rolnictwie, z ogrodnictwem i sadownictwem. – Ciągle brakuje nam rąk do pracy, już teraz moglibyśmy zatrudnić kilkanaście osób w szklarniach. Za kilka tygodni, gdy zaczną się prace przy truskawkach i pomidorach, będziemy potrzebować kilkudziesięciu – zapowiada właściciel dużego gospodarstwa i sadu pod Grójcem.
– W tym roku po raz pierwszy od lat gastronomia i hotelarstwo nie powinny narzekać w sezonie na brak rąk do pracy – twierdzi Krzysztof Inglot, ekspert ds. rynku pracy z Personnel Service. A także prezes firmy kosmetycznej Inglot, która też oferuje pracę Ukrainkom.
Czymś nowym są coraz liczniejsze oferty pracy w ochronie zdrowia. I nie chodzi tylko o pielęgniarki czy salowe. Poszukiwani są lekarze – neurolodzy, geriatrzy czy psychiatrzy. Szefowie placówek medycznych liczą, że w pierwszym okresie osoby z Ukrainy będą je wspierać w obsłudze obywateli tego kraju. Z czasem, po opanowaniu języka polskiego, którego naukę placówki chcą opłacać, zaczną leczyć wszystkich pacjentów.
Recepta na wakaty?
Ukrainek chętnych do pracy nie zabraknie. Duża część z nich już otrząsa się z traumy i szuka zatrudnienia. Karolina Szleszyńska z agencji Gremi Personal twierdzi, że jeszcze przed uchwaleniem specustawy było po 500 telefonów dziennie z zapytaniami o oferty. Teraz to już prawdziwy szturm na rynek pracy. Zdaniem Krzysztofa Inglota liczba starających się o pracę Ukrainek będzie przynajmniej 10 razy większa niż przed pandemią.
Pytanie, na ile uzdrowi to nasz rynek pracy? Moment wydaje się optymalny. Zapotrzebowanie na pracowników jest ogromne, bezrobocie w Polsce utrzymuje się na rekordowo niskim poziomie. W lutym, według GUS, wynosiło 5,5 proc., ale dane Eurostatu, uwzględniające aktywnie poszukujących pracy, mówią o ledwie 2,8 proc. To jeden z najniższych wskaźników w UE, ponad dwa razy niższy od średniej unijnej (6,2 proc.).
Niedobór pracowników ma u nas coraz bardziej strukturalny charakter. Starzejemy się jako społeczeństwo, niż demograficzny też robi swoje. Więcej osób odchodzi z rynku pracy niż nań wchodzi, ujemne saldo to ok. 150 tys. osób rocznie. W dodatku spada aktywność zawodowa Polaków, w grupie między 50. a 64. rokiem życia pracuje tylko co trzeci, co jest jednym z najniższych wskaźników w UE.
W końcu 2021 r. było ok. 150 tys. wakatów, wynika z danych GUS. – Oficjalna liczba nie oddaje prawdziwych potrzeb. Myślę, że realna liczba dostępnych od ręki miejsc pracy jest dwukrotnie wyższa – twierdzi Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP. A niektórzy eksperci twierdzą, że faktyczna liczba wakatów to 500-600 tysięcy.
Teoretycznie liczba imigrantek pokrywa te potrzeby z nadwyżką. Jednak tylko pozornie. Największe zapotrzebowanie na pracowników zgłasza budownictwo – na wagę złota są betoniarze, cieśle, dekarze, zbrojarze, monterzy czy brukarze – oraz przemysł (operatorzy obrabiarek, elektromechanicy, ślusarze) i wreszcie transport. Tu miejsc pracy dla kobiet jest jak na lekarstwo. Przybywające z Ukrainy uchodźczynie nie zasilą też wielu innych branż odczuwających brak pracowników – sektora IT, energetyki, w tym odnawialnej, finansów, bankowości, ubezpieczeń czy księgowości.
Wprawdzie wiele imigrantek ma specjalistyczne wykształcenie, ale pokonanie bariery językowej, nostryfikowanie dyplomów, poznanie technologii i procedur zajmie im sporo czasu. W perspektywie miesięcy ich domeną pozostaną raczej prostsze prace.
W dodatku nie wiadomo, ile z nich pozostanie u nas na stałe, bo wiele uchodźczyń traktuje nasz kraj jako przystanek w drodze do bogatszych krajów. A państwa UE wprowadziły właśnie specjalne procedury dla imigrantów z Ukrainy, z legalnym pobytem, prawem do pracy, edukacji i służby zdrowia. Na razie na rok, jednak z możliwością przedłużenia na trzy lata.
Warto zrobić wszystko, aby jak najwięcej tych kobiet zachęcić do pozostania w Polsce, a w przyszłości przyciągnąć także ich mężów czy braci. Potrzebne jest przyspieszenie i uproszczenie nostryfikacji dyplomów, bezpłatna nauka języka, dostęp do szkoleń czy zagwarantowaniu żłobków i przedszkoli dla dzieci. A także ułatwienia w przenoszeniu się do mniejszych miast. Bo przecież praca czeka na imigrantów nie tylko w wielkich aglomeracjach.
Czytaj więcej: Jak Ukraińcy zmienią Polskę?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS