A A+ A++

To przypadek sprawił, że znalazła się w szeregach niepodległościowej partyzantki. Nigdy do nikogo nie strzelała, przeciwnie – ocalała życie nawet milicjantom. A mimo to stała się jedną z najmłodszych ofiar komunistycznego systemu. Danuta Siedzik „Inka” zginęła w 1946 r. w wieku 17 lat. Strzałem z pistoletu zabił ją oficer nadzorujący egzekucję.

Nawet w kontekście niełatwych losów Polaków w pierwszej połowie ubiegłego wieku, historia rodziny Siedzików wypada wyjątkowo ponuro. Jej głowa, Wacław Siedzik, trafiał na Sybir nie raz, lecz dwa razy. Najpierw spiskował jeszcze pod zaborami i w mroźnym klimacie syberyjskiej tajgi spędził trzynaście lat. Dokładnie tyle samo udało mu się przeżyć w wyzwolonej już Polsce, po czym w 1940 r. podzielił losy kilkuset tysięcy innych Polaków i ponownie został wywieziony na Wschód. Tym razem jednak na krócej. Uwolniony na mocy układu Sikorski–Majski w połowie następnego roku wstąpił do armii gen. Andersa, wkrótce jednak po wydostaniu się wraz z nią z Rosji zmarł z wyczerpania i chorób w Teheranie.

Pozostawiona w Polsce rodzina nie miała o tym najmniejszego pojęcia. Eugenia Siedzik wraz z trzema córkami tylko bardzo dziwnym zbiegiem okoliczności nie podzieliły losów Wacława – bo w kolejnych partiach wygnano gdzieś na stepy Kazachstanu rodziny wywiezionych wcześniej mężczyzn. Kobiety, a właściwie kobieta i dziewczynki, zamieszkały wraz z babcią w Olechówce nieopodal Narewki na Podlasiu. Najpierw do konspiracji trafiła matka i jest całkiem prawdopodobne, że nie przeżyła męża. Bardzo szybko została schwytana, na chwilę osadzona w więzieniu w Białymstoku, i po brutalnym śledztwie rozstrzelana gdzieś w otaczających miasto lasach. Niemcy wykazali się tu wyjątkową perfidią – zmasakrowaną Eugenię przed rozstrzelaniem wyleczono z ran w więziennym szpitalu, by umierała przytomna.

Właśnie w szpitalu po raz ostatni widziały matkę jej trzy córki: Irena, Danuta i Wiesława. Ta pierwsza była zbyt mała, by w pełni rozumieć wydarzenia. Najstarsza Wiesława i jedenastoletnia wówczas Danuta, wbrew prośbom matki i pilnowaniu ich przez babcię, postanowiły w jakiś sposób włączyć się w walkę przeciwko Niemcom. Na miarę swoich sił – były w końcu tylko małymi dziewczynkami.

Narodziny „Inki”

Z pewnością przez starszą Wiesię zgłosiły gotowość do pomocy lokalnej siatce Armii Krajowej i podobno istotnie wykonywały drobniejsze prace kurierskie, pomagały w opatrywaniu ran. Nikt oczywiście nawet nie pomyślał o braniu ich na jakiekolwiek poważniejsze akcje. Okupację niemiecką udało się dziewczynkom przeżyć bez dramatycznych doświadczeń. Był to dla ich obu czas dorastania – kiedy w 1944 r. tereny te po raz kolejny zajęli Rosjanie, Danusia była już właściwie szesnastoletnią Danutą Siedzik. Pozbawiona rodziców, musiała pomyśleć o utrzymaniu – formalnie w Olechówce wojna się skończyła. W tym akurat momencie dziewczyna w jej wieku mogła całkiem łatwo uwierzyć, że Armia Czerwona tylko przechodzi przez Polskę, by dotrzeć do Berlina. Podjęła więc pracę kancelistki w nadleśnictwie Narewka i szykowała się do wejścia w dorosłe życie. Kiedy rozpoczynał się rok 1945 nawet nie przyszło jej do głowy, że wojna wciąż trwa, a ona sama wkrótce pozbędzie się swojego nazwiska i zostanie „Inką”.

O tym, że nią zostanie zadecydował przypadek. W czerwcu tego roku została aresztowana wraz z innymi pracownikami nadleśnictwa przez białostocką bezpiekę. Jakie były tego powody? Cóż, partyzantka często znajdowała oparcie wśród leśników – znających doskonale podległe im tereny, mogące zapewnić schronienie czy w miarę bezpieczne bazy wypadowe. I dla Niemców, i dla Rosjan leśnicy stanowili bardzo podejrzaną grupę zawodową, dlatego właśnie ich pięć lat wcześniej wywożono na Sybir jako pierwszych, wraz z żołnierzami i strażą graniczną. W momencie aresztowania jej los nie był jednak przesądzony. Po przesłuchaniu mogła zostać zwolniona. Mogła też dostać jakiś niewielki wyrok, a potem wyjść na wolność. Nie wszyscy aresztowani ginęli przecież w katowniach. Historia potoczyła się jednak inaczej. Transport wiozący leśników do Białegostoku został zaatakowany przez partyzantkę. W zamieszaniu, podczas wymiany ognia, część z nich uciekła do lasu. W tym momencie nie mieli już odwrotu. Danuta Siedzik stała się „Inką”.

W partyzantce

Wspomnienia przedstawiają ją jako osobę bardzo energiczną, szybko podejmującą decyzję i odważną. Nigdy jednak nie zamierzała walczyć z bronią w ręku – zabijać nie chciała nawet wrogów i wiele wskazywało, że nie będzie takiej konieczności. Po ucieczce z transportu znalazła się w 5. Wileńskiej Brygadzie AK mjr. Zygmunta Szendzielorza „Łupaszki” – ta zaś wkrótce została rozformowana. „Inka” otrzymała fałszywą tożsamość, nazywała się odtąd Obuchowicz, i ponownie podjęła pracę w leśnictwie, choć tym razem na Warmii, w Miłomłynie nieopodal Ostródy. Żołnierze „Łupaszki” pozostawali jednak w kontakcie, kiedy więc major w 1946 r. postanowił wznowić działalność partyzancką na Pomorzu, „Inka” dołączyła do jego oddziału.

Nie wiadomo, w ilu konkretnie uczestniczyła akcjach, były ich bowiem setki. Rozbrajano posterunki milicji, dokonywano sabotażu sprzętu sowieckiego, głośnym echem odbiły się akcje dywersyjne na niezwykle ważnej magistrali kolejowej Katowice–Gdynia. „Inka” zaskakiwała wytrzymałością fizyczną i odwagą, ale chyba najbardziej – ofiarnością. Wspomnienia i zeznania świadków potwierdzają, że udzielała pomocy nie tylko kolegom, ale w miarę możliwości także milicjantom – choćby w ten sposób, że zostawiała im materiały opatrunkowe. Kolegów to dziwiło, ale nie protestowali. Wszystko to jednak nie trwało długo. W lipcu 1946 r. „Inka” została wysłana do Gdańska po zakup lekarstw, środków medycznych oraz map. Zdjęła mundur, założyła zdobytą gdzieś letnią sukienkę – na ulicach Gdańska nie wyróżniała się niczym na tle setek innych młodych dziewczyn. Gdyby nie zdrada, może i przeszłaby niezauważona. Aresztowano ją w konspiracyjnym mieszkaniu sióstr Mikołajewskich i natychmiast przewieziono do więzienia przy ul. Kurkowej, gdzie umieszczono w V pawilonie jako więźnia specjalnego. Wiedziano, że jest „od Łupaszki” i to zapewne przesądziło o jej losie, choć chyba nie zdawano sobie sprawy, jak skromną pełniła funkcję.

Niecelny pluton

Świadczą o tym wysuwane przeciwko niej zarzuty. Siedemnastoletnia sanitariuszka miała zdaniem śledczych wydać np. rozkaz rozstrzelania dwóch funkcjonariuszy UB podczas akcji w Tulicach pod Sztumem. Jak na ironię, to właśnie podczas tej akcji „Inka” z całą pewnością dała środki opatrunkowe rannymi milicjantom, być może ratując im życie.

Czy śledztwo było brutalne? Nie znamy szczegółów. Ostatnia widziała „Inkę”, aresztowana wraz nią, jedna z sióstr Mikołajewskich. Było to po tygodniu śledztwa i kobieta nie wspominała o żadnych widocznych obrażeniach, choć nie oznacza to, że nie było niewidocznych. Zachowały się za to wspomnienia o torturach psychicznych. Jedna ze strażniczek przyznawała, że „Inka” bywała rozbierana do naga, że zamykano ją w pomieszczeniu z żonami milicjantów zabitych w akcjach „Łupaszki”. Jeśli silono się na tak „subtelne” sposoby wymuszania zeznań, jest możliwe, że nie zastosowano w jej przypadku poważniejszej przemocy fizycznej. Zresztą wszystko potoczyło się bardzo szybko. Już 31 lipca 1946 r. prokurator podpisał akt oskarżenia, cztery dni później odbyła się rozprawa w trybie doraźnym i zapadł wyrok śmierci. „Inka” miała zostać rozstrzelana, choć nie miała wówczas jeszcze ukończonych osiemnastu lat. Nie przeszkadzał wiek dziewczyny, nie przeszkadzały też zeznania jednego ze świadków, jedynego, który nie potwierdził zeznań kolegów i zaprzeczył, że „Inka” do kogokolwiek strzelała. „Dziewczyna występowała w grupie żołnierzy podziemia […] jako sanitariuszka, z torbą czerwonego krzyża” – zeznawał milicjant Mieczysław Mazur. Wszyscy inni kłamali, do czego przyznali się na początku lat 90. XX w.

„Inka” przyjęła wyrok spokojnie, nie prosiła o ułaskawienie. Spokojnie oczekiwała też na egzekucję, którą wyznaczono na 28 sierpnia. Nie wysilono się nawet, by odczekać jeszcze tydzień, gdyż wtedy zdążyłaby ukończyć osiemnaście lat. Tego dnia, nieco po godzinie 6:15 rano, dziesięciu żołnierzy plutonu egzekucyjnego na komendę otworzyło w jej stronę ogień. Ale żaden dziwnym zbiegiem okoliczności nie trafił. Strzałem z pistoletu zabił „Inkę” oficer nadzorujący egzekucję.

Cykl powstał dzięki LINK 4 – POLSKIEJ FIRMIE UBEZPIECZENIOWEJ

Wojciech Lada

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPodpisanie umowy na budowę ciągu komunikacyjnego wraz z infrastrukturą towarzyszącą w miejscowości Stawki
Następny artykułNowoczesne pergole tarasowe