A A+ A++

Teraz Biden spędza w Polsce dwa dni. Je pizzę ze stacjonującymi w Polsce amerykańskimi żołnierzami, spotyka się z wolontariuszami z organizacji pozarządowych, odwiedza uchodźców z Ukrainy na Stadionie Narodowym, rozmawia z Andrzejem Dudą w Pałacu Prezydenckim. Na koniec wizyty wygłasza mocne, pełne odniesień do polskiej historii przemówienie na dziedzińcu Zamku Królewskiego. Tak jakby Polska i jej prezydent należeli do najbardziej ścisłych sojuszników Białego Domu.

Wojna w Ukrainie i przetasowania na światowej szachownicy

PiS-owskie media będą starały się przedstawić te dwa dni Bidena w Polsce jako wielki sukces swojej polityki. Dowód, że wbrew głosom z opozycji, Polska PiS wcale nie jest izolowana w świecie, że się liczy, zasiadając przy stoliku, gdzie podejmowane są kluczowe decyzje. Sprawa wygląda jednak nieco inaczej. Biden nie przyjechał do Warszawy dlatego, że nagle przekonał się do jakości prezydentury Andrzeja Dudy, ale dlatego, że wraz z atakiem Putina na Ukrainę na globalnej szachownicy doszło do radykalnego przetasowania – trudno właściwie powiedzieć, czy po tym, jak Putin kopnął w stolik, jakaś szachownica ciągle na nim stoi.

W efekcie Polska stała się państwem niemalże frontowym w nowym, dzielącym świat konflikcie między obozem demokratycznym i autokratycznym. A na pewno państwem, które obok Ukrainy najbardziej odczuwa skutki wojny, choćby w postaci kryzysu uchodźczego. Także od jakości naszego państwa, samorządu, społeczeństwa obywatelskiego zależy to, jak toczył się będzie ten konflikt. Gdyby Polska nie była w stanie sobie poradzić z napływem uchodźców z Ukrainy i przytłoczona ich liczbą zamknęła granicę, strategiczna pozycja Rosji byłaby dziś o wiele silniejsza.

Jest więc oczywiste, że Amerykanie rozmawiają z Polską, niezależnie od tego, kto akurat dziś nią rządzi. Choć widać, że Waszyngton w obozie rządowym wybiera sobie postaci bardziej pragmatyczne, umiarkowane, w miarę zdystansowane od ideologicznych obsesji PiS. Stąd – nie jest to tylko kwestia protokołu – tak intensywne rozmowy Bidena z prezydentem Dudą. Poza Dudą amerykański przywódca spotkał się jeszcze z premierem Morawieckim, ministrami obrony i spraw zagranicznych oraz z prezydentem Warszawy, Rafałem Trzaskowskim. Nie było spotkania z wicepremierem ds. bezpieczeństwa i liderem PiS Jarosławem Kaczyńskim, choć Amerykanie doskonale wiedzą, że to on podejmuje wszystkie kluczowe decyzje w kraju.

Czeka nas długa wojna

Kluczowym punktem wizyty Bidena była mowa, jaką wygłosił na dziedzińcu Zamku Królewskiego w Warszawie. Transmitowały ją na żywo nie tylko polskie, ale i amerykańskie telewizje. Biden wybrał Warszawę, by przed całym światem zdefiniować stawki konfliktu między zachodnimi demokracjami liberalnymi a Rosją i wspierającymi ją autokracjami. Amerykański prezydent jasno powiedział: konflikt jest nieunikniony, dzielą nas bowiem najbardziej podstawowe wartości. Demokracje chcą budować porządek światowy oparty o prawo międzynarodowe, prawa człowieka, negocjacje, umowy i instytucje; autokracje chcą świata opartego o prawo siły i prawo silniejszego.

Prezydent Biden mówił językiem odwołującym się do najlepszych tradycji amerykańskiego idealizmu w stosunkach międzynarodowych, do nurtu uosabianego przez takie postaci, jak prezydent Thomas Woodrow Wilson. Ten idealistyczny język Bidena radykalnie odróżniał się w sobotę od cynicznego, transakcyjnego języka, jakim o globalnej pozycji Stanów i relacji Waszyngtonu z sojusznikami mówił prezydent Trump.

Biden nie obiecywał, że będzie łatwo, przestrzegał, że konflikt będzie długi i trudny. Nawet jeśli działania militarne zostaną na jakiś czas przerwane w Ukrainie, to trzeba nastawić się na perspektywę lat, a nawet dekad. Wojna będzie toczyć się na wielu frontach, nie tylko militarnym, Biden wskazał m.in. na strategiczne znaczenie bezpieczeństwa energetycznego, niezależności Europy od rosyjskich paliw kopalnych.

Jednocześnie zaczął i zakończył swoją przemowę od słów „nie lękajcie się”. Z jednej strony skierowane były one do wszystkich narodów na całym świecie obawiających się tego, co robi Putin. Z drugiej specyficznie do Polaków, rozpoznających od razu cytat z Jana Pawła II. Polski papież nie był jedynym obecnym w przemówieniu Bidena odniesieniem do polskiej historii. Padające nie tylko na dziedzińcu Zamku Królewskiego zapewnienia, że Artykuł 5. Traktatu Północnoatlantyckiego jest „święty”, a Polska nie zostanie sama, także wyraźnie miały odpowiadać na nasze historyczne traumy. Widać, że autorzy mów Bidena odrobili lekcje z polskiej historii.

Gdy Biden mówił o autokratach, którzy występują przeciw rządom prawa, wolności czy samym faktom mogliśmy mieć poczucie, że mówi też o naszych rządzących. Takich odniesień do wewnętrznej sytuacji w Polsce było w trakcie wizyty prezydenta więcej. Np., gdy po rozmowie z Dudą w Pałacu Prezydenckim, Biden mówił o znaczeniu wolnych mediów. Tymczasem jeszcze niedawno PiS próbowało przyciąć tę wolność przy pomocy „lex TVN”.

Wszystko to można odczytać jako sygnał, że choć agresja Rosji na Ukrainę zbliża Warszawę i Waszyngton, to ten drugi nie przestanie naciskać na to, by polski obóz władzy nie naruszał pewnych podstawowych demokratycznych standardów.

Najciekawsze było chyba to, co Biden mówił do Rosjan. Starał się nawiązać z nimi kontakt ponad głowami Putina i jego kliki. Apelował do humanitarnych odruchów i pragnienia wolności zwykłych Rosjan. Zadeklarował nawet w pewnym momencie, że Putin musi oddać władzę. Natychmiast zareagował na to rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który stwierdził, że to nie Biały Dom będzie decydował, kto rządzi w Rosji. Służby prasowe amerykańskiego prezydenta wydały natychmiast komunikat, że Bidenowi chodziło nie o władzę Putina w Rosji, ale nad sąsiadami. Przeciwnicy Putina w rosyjskiej elicie mogą to jednak zrozumieć inaczej.

Konkrety musimy dopiero wypracować

Pojawiają się już komentarze, wyrażające rozczarowanie tym, że Biden nie przedstawił żadnych konkretów, czy to dla Polski czy dla Ukrainy. Faktycznie, nie zmienia się filozofia pomagania Ukrainie, nieprzekraczalną granicą ciągle pozostaje bezpośrednie amerykański zaangażowanie wojskowe. Nie pojawiły się też zobowiązania dotyczące wzmocnienia militarnej obecności NATO i Stanów w Polsce przekraczające to, co w czwartek ogłoszono przy okazji szczytu Sojuszu w Brukseli.

Choć takie deklaracje nie padły, to przed Polską otwiera się okno, by negocjować z Waszyngtonem konkrety, jakich pół roku temu nie mogliśmy realistycznie oczekiwać. Np. stałą amerykańską bazę wojskową w Polsce. Od jakości naszej polityki będzie zależało, czy potrafimy tę szansę wykorzystać.

Nie chodzi tu tylko o jakość dyplomacji. Spór, jak wielokrotnie mówił dziś Biden, toczy się o pewne wartości, przekładające się na instytucje i praktykę polityczną. Polska, by w pełni skorzystać na nowym zbliżeniu ze Stanami, powinna zrobić też porządek we własnym domu: na początek zakończyć spór z UE o praworządność i podjąć działania na rzecz jej przywrócenia. Skończyć z kreującą alternatywną rzeczywistość propagandą w mediach publicznych. Wreszcie zająć się realną pracą na rzecz niezależności energetycznej Polski – co oznacza poważne myślenie o atomie i czystej energii. Czy obecny obóz władzy zrozumie, że sytuacja jest wyjątkowa i trzeba zerwać ze swoimi ideologicznymi uprzedzaniami; czy trzymając się ich zmarnuje szanse, jaką daje wojenne zbliżenie z Ameryką Bidena?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTanzańczyk i Etiopka wygrali 16. Półmaraton Warszawski
Następny artykułPogodomy se po ślonsku. Toplanie kukłow i sztalowanie wekerow