A A+ A++

Kiedy się urodziła, lekarze kazali rodzicom się z nią pożegnać. Przeżyła, ale nie mówi, niedowidzi, ma padaczkę i porażenie mózgowe. Chociaż dziś Adrianna Wasążnik jest już pełnoletnia, okoliczności błędów popełnionych przy jej porodzie nadal nie wyjaśniono. Sąd w Radomiu od 12 lat prowadzi w tej sprawie postępowanie. I chociaż państwo Wasążnikowie udowodnili już, że proces prowadzony jest przewlekle, za co dostali nawet od Skarbu Państwa odszkodowanie, wyrok nadal nie zapadł. – Mamy poczucie, że sąd robi wszystko, żebyśmy nie doczekali rozstrzygnięcia. Ada i my – mówią rodzice niepełnosprawnej dziewczynki. I opowiadają Interii o 12 latach procesu o sprawiedliwość.

Odliczali dni do porodu, ciesząc się, że już niedługo będą trzymać w ramionach swoją ukochaną córkę. Adrianna Wasążnik miała przyjść na świat 1 marca 2004 roku. Ale miesiąc wcześniej, 7 lutego, jej mama nagle przestała czuć ruchy dziecka.

– Natychmiast pojechaliśmy do szpitala w Grójcu, na dyżurze był akurat lekarz, który prowadził moją ciążę. Powiedział po badaniu, że nie czuję ruchów, bo dziecko śpi i że mam iść do domu. I, że jak następnego dnia będę się źle czuć, to żeby wrócić – opowiada Aneta Wasążnik, mama Adrianny.

Wróciła. Bo czuła, że coś jest nie tak. 

Cięcie cesarskie po 80 minutach. “Proszę się pożegnać z córką”

Następnego dnia w szpitalu pani Anecie zrobiono KTG. 

– Coś im się nie podobało, więc lekarz zbadał mnie ginekologicznie. Jak wyjął ręce, miał je całe we krwi. I powiedział: szykujemy się do cesarki. Ale to nie było biegiem, że “na już”. Nie było pośpiechu. Ogolili mnie, pytali czy żółtaczkę miałam, narzekali, że żyły mam ciężkie do wkłucia – wspomina pani Aneta.

Cięcie cesarskie zrobiono po 80 minutach od decyzji o operacji. Nie było pierwszego krzyku. Była za to reanimacja. Dziewczynka urodziła się w ciężkiej zamartwicy, z niewydolnością krążeniowo-oddechową. Dostała 1 punkt w skali Apgar. Na 10 możliwych.

– Dowiedziałam się co z małą, jak mnie wybudzili. Wywozili ją właśnie na Niekłańską do Warszawy. Nie mogłam jej nawet dotknąć, widziałam tylko jej rączkę… – pani Aneta zaczyna płakać. Mimo upływu czasu, tamte obrazy i emocje są w niej wciąż żywe. – W Warszawie powiedzieli nam, żebyśmy się z nią pożegnali. Adzie nie dawano żadnych szans. Ale przeżyła – mama ociera łzy i uśmiecha się do córki.

Nie wiadomo, czy Ada wie o czym opowiadają właśnie jej rodzice. Cierpi na mózgowe porażenie dziecięce, lekooporną padaczkę, ma opóźnienie rozwoju, nie mówi, niedosłyszy i niedowidzi. Rodzice dziewczynki są przekonani, że to skutki zaniedbania lekarzy i zbyt późnej decyzji o cesarce.

W poszukiwaniu sprawiedliwości. Proces, który trwa od 12 lat

Wasążnikowie nie od razu idą ze szpitalem do sądu.

– Wszyscy nam mówili, żeby założyć sprawę, ale my zajęliśmy się przede wszystkim ratowaniem życia córki. Dopiero po trzech latach złożyliśmy pozew przeciwko szpitalowi w Grójcu, starostwu, które szpital prowadzi i ubezpieczycielowi. Domagaliśmy się pół miliona złotych odszkodowania, zadośćuczynienia i renty dla Ady – tłumaczy pan Adrian.

Powództwo zostało przez sąd oddalone. Ale lubelska apelacja nakazała ponowne rozpatrzenie sprawy. W 2010 roku przed Sądem Okręgowym w Radomiu rusza proces o odszkodowanie. I trwa do dziś.

Wyrok nie zapadł od 12 lat. Sąd robi wszystko, żeby przeciągnąć w czasie sprawę. Do jednego biegłego wysyła akta sześć razy, pytając o to samo: czy wózek był potrzeby, a czy siedzisko jest niezbędne. Kwestionuje zasadność zakupu maty bąbelkowej. Ja bym wszystkie te sprzęty oddał, żeby tylko Ada była zdrowa – denerwuje się pan Adrian.

Wasążnikowie mają tylko Adę. To wokół niej kręci się cały ich świat. 

– Ada nie mówi, ale my ją rozumiemy. Jak nie ma napadów padaczki to się rozwija, ale przez ataki cofa się w rozwoju. Rehabilitowaliśmy ją jak tylko mogliśmy, braliśmy kredyty. Nosiłem ją na ręku, na każdym kroku pomagałem. Mówili, zostaw, już ciężka jest, ale jak ja bym ją wtedy zostawił, to ona byłaby leżąca, a chodzi – dodaje tata Ady. Kiedy mówi o sukcesach córki, twarz mu łagodnieje.

Odszkodowanie za przewlekłość postępowania. “A sąd dalej swoje”

Po 11 latach procesu rodzice Ady poskarżyli się na prowadzący sprawę sąd do wyższej instancji. Skutecznie.

– Sąd Apelacyjny w Lublinie w listopadzie 2021 roku stwierdził, że doszło w tej sprawie do przewlekłości postępowania. Wytknął prowadzącemu postępowanie sądowi z Radomia, że nie można prowadzić sprawy w ten sposób, że jak pozwany ma jakiekolwiek zastrzeżenia, to za każdym razem wysyła się akta do biegłego w celu uzupełnienia opinii – mówi mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz, pełnomocnik państwa Wasążników. 

W związku ze stwierdzoną przewlekłością postępowania skarb państwa wypłacił rodzicom Ady 7,5 tys. zł.

– Myśleliśmy, że to postanowienie z Lublina spowoduje, że sprawa ruszy. Ale nie. Dalej to samo – rozkłada ręce pani Aneta.

– Sąd Okręgowy w Radomiu chyba nie doczytał w czym tkwi stwierdzona przewlekłość postępowania, bo jak akta wróciły z Lublina, znów wysłał je do rehabilitanta z tym samym zapytaniem. Siódmy raz. Rehabilitant tym razem się zdenerwował i oddał akta bez wydania opinii. Powiedział, że w tym zakresie wielokrotnie się już wypowiadał – podkreśla mec. Maria Wentlandt-Walkiewicz.

– To jest jakaś gra na zwłokę. Nie wiem jak to inaczej nazwać. Lublin im mówi, że źle to prowadzą, a oni dalej swoje – denerwuje się pan Adrian.

Rozmowę przerywa napad padaczki Ady.

– Tak wygląda nasze życie – podsumowuje pan Adrian, kiedy razem z żoną udaje mu się opanować sytua … czytaj dalej

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZełenski wprowadza surowe prawo. Odpowiedzialność karna za ujawnianie pewnych danych
Następny artykułZwycięstwo Furii po dłuższej przerwie w ringu