Coraz częściej po każdym konkursie PŚ w skokach narciarskich, zamiast od razu analizować tenże konkurs od początku do końca, w pierwszym odruchu przychodzi zastanowić się nad czymś zupełnie innym. Nad tym mianowicie, jak można pozwalać na te wszystkie hece, które co tydzień wyprawia FIS. Rękami swoich wysokich funkcjonariuszy, mam na myśli.
Wysocy funkcjonariusze sekcji skokowej FIS wymyślali w tym sezonie już różne rzeczy. Najciekawszy i, wydawałoby się nie do przebicia, był brak dyskwalifikacji i przyznanie medalu olimpijskiego zawodnikowi, który startował w kombinezonie, do którego mógłby włożyć jeszcze wszystkich pozostałych kolegów z drużyny. Przy jednoczesnym dyskwalifikowaniu skoczków innych nacji startujących w strojach znacznie bardziej przylegających do powierzchni ich ciała niż w przypadku rzeczonego osobnika.
W Oberstdorfie pojawił się jednak pomysł FIS, który śmiało można nazwać jeśli nie lepszym, to przynajmniej godnym tego poprzedniego. Otóż panowie jurorzy, najprawdopodobniej w zależności od tego, co który wyrzucił w kości (musi grali w nie podczas konkursu na boku), nakazywali co chwilę zmianę belki. Czy trzeba było, czy nie, oczywiście. Nie będę tego rozwijał, ale spuentuję tak. Chyba faktycznie trzeba się będzie zastanowić, czy w nowym sezonie poświęcać swój wolny czas sportowi, w którym większość decyzji zapada przy zielonym stoliku. Albo pod nim nawet.
A jeżeli chodzi o same zawody na bawarskim mamucie, to trzeba powiedzieć, że się, mimo tych wszystkich sędziowskich zabiegów, trochę fajnego działo. Poniżej to, co mi się rzuciło się na oczy najbardziej. Przy czym zaczynam od maluczkich.
Kilian Merkl na jubileuszowo, bo po raz piąty, zawalił w sobotę kwalifikacje. Na 6 pucharowych podejść. Miałby ich na koncie, tych zawalonych, o jedno więcej, ale tyłek uratował mu wtedy (notabene też w Oberstdorfie, tylko po drugiej stronie miasta) Klimek Murańka, u którego tuż przed zeszłorocznym T4S wykryto nibywirusa. Jak się okazało, że go jednak nie wykryto, to anulowano kwalifikacje i wszyscy mogli startować w konkursie. Tym sposobem Kilian Merkl, który w nich przepadł, jak się okazało – nie przepadł. I dlatego w ostatni piątek mógł obchodzić (a raczej oblatać) swój mały jubileusz.
Czesi to do Pucharu Świata biorą chyba już tylko z łapanki. Koudelka nie chce, Polaska sczyściło definitywnie, co oznajmił był, nie czekając do końca sezonu, zaraz po Oslo, no to kogo weźmiemy? Oczywiście Koziska, bo ten jeszcze przynajmniej narty zakłada, i pierwszego z brzegu juniora, co to jeszcze nie wie jakie w PŚ zbieramy baty. To niech się dowie. Tak to chyba u nich ostatnio wygląda. A wyniki wyglądają identycznie. A propos jeża, to Cestmir Kozisek okazję do świętowania miał i w piątek, i w niedzielę. Przy czym w niedzielę znacznie większą. W piątek piąty raz nie przeszedł eliminacji (ale nie tak jak Merkl w karierze, tylko w sezonie, notabene w piątym starcie), a w niedzielę zrobił to po raz 50-ty w karierze. Wyrazy współczucia.
Po raz 30-ty z kolei eliminacji nie przeszedł w piątek Szwajcar Andreas Schuler. Była to w tym momencie liczba 10-krotnie większa od liczby jego punktowań w całej karierze. W niedzielę te proporcje się zmieniły. Na niekorzyść Helweta niestety. Dołożył do pieca, skutkiem czego mało chlubna okrągłość zniknęła, ale nie jestem przekonany, że Helwet jest z tego powodu zadowolony.
Piątkowy jubileusz Francuza Valentina Fouberta był trzy razy skromniejszy od jubileuszu skoczka ze Szwajcarii czemu dziwić się akurat nie można, bo kontaktów z pucharem miał ponad trzy razy mniej. Przy czym w tym sezonie jego statystyki są tak beznadziejne, że można przewidywać, że w niezbyt odległej przyszłości, jeśli mu tylko ktoś pozwoli na występy w PŚ, Schulera przegoni. A to będzie, jakby na sprawę nie patrzeć, wyczyn. Mało jest bowiem takich. W niedzielę Faubert, jak się można było spodziewać, wymazał opisywaną wyżej okrągłość, ale za to zaokrąglił ilość pucharowych podejść do 20-tu. Wszystkie 20 skończyło się rzecz jasna brakiem efektów punktowych.
Nie może dojść zupełnie do siebie po serii kontuzji Dawid Siegel. Ten naprawdę utalentowany skoczek po raz 10-ty oblał w piątek kwalifikacje. Niemiec to kliniczny przykład na to, że oprócz umiejętności, trzeba mieć w sporcie również dużo szczęścia. Bo jak nie, to kończysz właśnie jak Siegel.
Nie popisali się w piątek obaj Estończycy. Artti Aigro zawalił kwalifikacje po raz 25-ty, Kevin Maltsev po raz 20-ty. W niedzielę ten drugi zaokrąglił też liczbę swoich bezpunktowych konkursów. W 35-tym kontakcie z Pucharem skrewił w zawodach głównych po raz 15-ty. Aigro natomiast w niedzielę wyraźnie się poprawił i zdobył nawet punkty. W trzeciej 10-tce zawodów wylądował po raz 10-ty w karierze.
Po raz pierwszy w tym sezonie zdarzyło się, że Polacy załapaliby się na drużynowe podium za konkurs. Gdyby takowe było. I to zarówno w sobotę, jak i w niedzielę. Oczywiście bardziej wynika to ze zmęczenia większości rywali sezonem bądź, w wypadku Norwegów, kontuzjami lub wcześniejszym zakończeniem zimy przez cześć ich czołowych reprezentantów, ale fakt jest faktem. W czwartych zawodach od końca zimy, czyli w 25-tych w sezonie, nasi załapali się wreszcie na drużynowe wirtualne pudło konkursu indywidualnego. Pobili przy okazji swój punktowy rekord sezonu, ale to dalej nawet nie było 100 punktów. I dlatego, może ze wstydu, w niedzielę poprawili ten wynik. Wyraźnie. W podsumowaniu byli tylko za Słoweńcami. Austriaków wyprzedzili, przy równej ilości punktów, tym, że Żyła był wyżej od najlepszego z rywali, ale 129 oczek to prawie o 40 więcej niż w sobotę i ponad 40 niż w kolejnym najlepszym tegorocznym konkursie. Co nie zmienia faktu, że w samym tylko poprzednim sezonie polscy skoczkowie zaliczyli aż 13 obfitszych punktowo (i to wyraźnie) zawodów od tych niedzielnych.
To jak już jesteśmy przy tego typu dywagacjach. Po raz pierwszy w sezonie żadnego punktu w konkursie nie zdobyli w sobotę Szwajcarzy. No ale nie ma się co dziwić. Peter ma kontuzję (jakby jej nie miał, to też by pewnie ich zresztą nie zdobył), Deschwanden nie mógł skakać z powodu COVID-a, Ammann i Peier mogli, ale pierwszy jest już stary, a drugi lubi mamuty jak ja Putina. W sobotę nie wszedł nawet do konkursu, a w niedzielę jakimś tam zbiegiem okoliczności wszedł, ale punktów oczywiście nie zdobył. Efekty jego niedzielnego występu musiały być więc marne. I były. Zaokrąglił liczbę pucharowych podejść do 140-tu, a liczbę konkursów, w których nie zdobył punktów do 45-ciu. Honoru Szwajcarów bronił w niedzielę Simon Ammann. Bronił tak sobie, no ale sześć punktów z tego wyszło. W, co już warte uwagi, równo pięćsetnym pucharowym podejściu. Dzień wcześniej szykujący się już chyba do zasłużonej emerytury gwiazdor zaokrąglił, na chwilę, liczbę I-ligowych konkursów, w których brał udział, do 475-ciu.
Wielką Sobotę, można rzec, obchodził na mamucie w Oberstdorfie Stefan Kraft. Nie dość, że po raz 25-ty wygrał pucharowe zawody, to jeszcze awansował w obu najważniejszych klasyfikacjach na skoczka wszech czasów. W rankingu killerów wyprzedził Andreasa Feldera i jest już 9-ty. Mają ze swoim byłym trenerem tyle samo pucharowych zwycięstw, ale oczywiście Kraft bije emeryta na głowę jak chodzi o pozostałe podia, zarówno jak chodzi o miejsca drugie jak i trzecie. W rankingu najwybitniejszych pucharowych pudli natomiast Krasnal dogonił w sobotę Stocha i Ammanna. Wszyscy mieli wtedy na koncie po 80 podiów, przy czym Kamil, z racji większej liczby zwycięstw, jeszcze Stefana wyprzedzał. Po niedzielnym konkursie Austriak jest już przed Polakiem i plasuje się samodzielnie na 4-tym miejscu w historii. Do trzeciego Schlierenzauera brakuje mu 7-miu podiów, do 2-go Małysza – 11-tu. Kolejna rzecz. Zwyciężając w sobotę, skoczek z Austrii, jako dopiero trzeci w historii (przed nim dokonali tego tylko Ahonen i Małysz) może się pochwalić tym, że na każdym z podiów stał przynajmniej 25-krotnie. Jego bilans, już po niedzieli: 25-26-30. Bilans Fina: 36-44-28. Bilans Polaka: 39-27-26. Następna sprawa. W niedzielę skoczek z Austrii stanął na najniższym podium. Zrobił to po raz równo 30-ty, co jest oczywiście nowym rekordem w Pucharze Świata. Na wyższych stopniach pudła stano już znacznie częściej, ale na tym nikt i nigdy. Kolejna rzecz. To już szósty sezon Krafta, kiedy przekracza barierę tysiąca punktów uzyskanych jednej zimy. W tym roku jest już piątym skoczkiem, który tego dokonał. Piątym, choć niekoniecznie ostatnim, bo Eisenbichler ma na dziś 943 oczka. Tyle, że z nim to nigdy nie wiadomo. Wracając do Krafta, bo jeszcze dwie rzeczy wyszukałem. W 10-tce wylądował po raz 155-ty. Było to też jego 240-te pucharowe podejście. To jeszcze dygresja. Końcówka tego sezonu przekonuje mnie, że jeśli ktoś może pobić w przyszłości rekordy Ahonena, te punktowe i te podiumowe, to tym kimś jest niewątpliwie Krasnal.
Sobotnia trzecia lokata w konkursie Timi Zajca pozwoliła mu wskoczyć do czołowej setki najwybitniejszych pucharowych podiumowiczów. Był po sobocie 97-my, tuż przed Tepesem Starszym. Obaj zamykali listę skoczków, którzy stali na podium po 8 razy. Takich zawodników było jeszcze sześciu, przy czym wszyscy mieli od Słoweńców lepszy bilans jakościowy. Dlatego byli wyżej w rankingu. Przy czym z całej tej ósemki tylko Timi jest skoczkiem czynnym. Rozpisałem się jak głupi, przyszła niedziela, Zajc wygrał konkurs i wszystko co wyżej diabli wzięli, bo Słoweniec przeskoczył grzędę w górę. Dzięki temu awansował o kolejne 10 miejsc. W szczegóły wdam się jak wygra następny konkurs. Żebyśmy tylko nie musieli czekać na zawody na mamucie w Oberstdorfie. Jak dotąd wygrywa tylko tutaj. Aha. Dzięki niedzielnej wygranej Słoweniec jest też już w top-100 skokowych killerów wszech czasów. Zajmuje miejsce 91-sze. Awansował też do czołowej setki klasycznych punkciarzy. I to od razu na miejsce 94-te. Z setki wyskoczył przez Słoweńca Norweg Johann Saetre.
Nie tak wyobrażał sobie swoje setne punktowanie Daniel Huber. Zapunktował w sobotę za punkt jeden (słownie: jeden) i z nosem we krwi. I tak dobrze, że to się tak skończyło. Upadki na mamutach są z reguły bardziej opłakane w skutkach. W niedzielę Austriak wyglądał już dużo lepiej. 130-te pucharowe podejście i 120-ty konkurs w karierze uświetnił solidnym, choć mało okrągłym, punktowaniem.
Wrócił do Pucharu Świata Michael Hayboeck. I dobrze, bo jakoś tak łyso ta reprezentacja Austrii bez niego wyglądała. Mimo, że prowadzą w Pucharze Narodów, i to bez łaski. Najlepszy kumpel Krafta od razu pokazał się, jak na taką przerwę, z dobrej strony. Również od tej statystycznej. W sobotę po raz 70-ty wylądował w konkursie w drugiej 10-tce, a w niedzielę po raz dwusetny zapunktował. I zaliczył 245-ty kontakt z Pucharem.
Sobota to były dla Eetu Nousiainena same fajne rzeczy. Po pierwsze i najważniejsze, uzyskał najlepszy wynik w karierze, bo pierwszy raz w życiu skończył zawody w najlepszej 15-tce. Ale poza tym strasznie zaokrąglony statystycznie się w tę sobotę zrobił. No bo: 5-ty raz zdobył punkty, 30-ty raz startował w konkursie i 65-ty raz podchodził do PŚ. Jak się doda, co zresztą wynika pośrednio z przytoczonych wyżej liczb, że wcześniej Fin 35 razy nie przeszedł eliminacji, a 25-krotnie w konkursie nie zdobył punktów, to wychodzi, ze reprezentant Suomi był w sobotę najbardziej okrągłym (statystycznie) uczestnikiem zawodów. W niedzielę część z okrągłości trafił szlag, ale cóż to jest w porównaniu z tym, że Fin pierwszy raz w życiu ukończył zawody w czołowej 10-tce? Aż się boję co on może zrobić w Planicy. To się w pewien ciąg wydaje układać. 15, 8, …
Rioju Kobajaszi, mimo ewidentnej utraty wigoru, którym straszył rywali w pierwszej połowie sezonu tak, że aż sędziowie musieli im nieprzepisowo pomagać, broni pozycji lidera PŚ jak może. A, jak się wydaje, może. W Oberstdorfie, rodzinnej miejscowości Geigera, się nie tylko wybronił, ale nawet nic nie stracił. A nawet minimalnie dołożył. Przy okazji podtrzymał passę, to znaczy każdy jego tegosezonowy start (wtedy, kiedy pozwolono mu startować) kończył miejscem w czołowej 10-tce. Przekroczył też, i to już w sobotę, granicę 1500 pkt zdobytych jednej zimy. Nie każdy zdobywca Kryształowej Kuli może to o sobie powiedzieć. Za to jest paru skoczków, którzy mimo uzyskania tego pułapu, po zwycięstwo w PŚ nie sięgnęli. W tym roku najprawdopodobniej też tak będzie. Chyba, żeby lało i Geiger tak się po ostatnich zawodach załamał, że w Planicy będzie skakał jak Kamil w zeszłym roku. Ale nie sądzę. Prędzej raczej ubierze ten balon, w którym występował na igrzyskach. I będzie cyrk. W sobotę (w zasadzie to w piątek) Samuraj podszedł do PŚ po raz 150-ty. Punkty zdobył w tym dniu po raz 115-ty. W niedzielę po raz 85-ty trafił do najlepszej 10-tki konkursu, a na miejscu szóstym wylądował po raz szósty w karierze. W klasycznej punktowej klasyfikacji wszech czasów Rioju wyprzedził w weekend Funakiego i stał się tym samym drugim najlepszym, po Noriakim rzecz jasna, japońskim punkciarzem klasycznym w historii.
Sato Dużo Mniejszy mógł się cieszyć w Oberstdorfie tym, że ustabilizował w końcu jako tako formę oraz ze stricte statystycznego punktu widzenia. Zaliczył bowiem w niedzielę dwie okrągłości. 115-ty start w Pucharze świata oraz 65-tą obecność w czołowej 20-tce zawodów.
Popsuł sobie w ostatni weekend zdecydowanie tegosezonowe statystyki trzeci wciąż zawodnik cyrku, Halvor Granerud. W sobotę Norweg, w 125-tym pucharowym starcie, po raz 25-ty skrewił w pierwszej konkursowej rundzie. Widocznie nie lubi okrągłych liczb, bo w sobotę od razu obie wymazał. Ale od tego, żeby zaliczyć jednocześnie okrągły, 115-ty konkurs w karierze, uciec się już nie dało.
Zaskakująco często miejsca pod koniec punktowanej stawki zajmuje Johann Andre Forfang. W sobotę zakończył konkurs w trzeciej 10-tce po raz równo 20-ty, ale aż 30% takich punktowań miało miejsce tej zimy. W tym 4 z 6-ciu najsłabszych. Przy czym mam nieodparte wrażenie, ze w sobotę Norweg został, w przeciwieństwie do Wolnego niekoniecznie specjalnie, spuszczony przez Sedlaka. Utwierdza mnie w tym jego niedzielny wynik, gdzie w bardzo dobrym stylu uzyskał najlepszy wynik w sezonie lądując na miejscu piątym. To było jego 185-te pucharowe podejście, 155-te punkty, 135-ty raz w czołowej 20-tce, 85-ty raz w najlepszej 10-tce i 70-ty raz w 10-tce, ale nie na podium. Starczy? Myślę, że starczy. A jednak nie. Wiking jest 43-cim skoczkiem, który przekroczył granicę 1000 klasycznych punktów. Ma ich po niedzielnych zawodach na koncie 1001.
Po raz 90-ty w życiu, za to pierwszy na mamucie w Niemczech, wystartował w pucharowym konkursie w sobotę Marius Lindvik. I po raz 70-ty zapunktował. Tylko na kilku skoczniach, można policzyć na palcach jednej ręki, poszło mu w debiucie lepiej niż w sobotę. Była wśród nich druga skocznia w Oberstdorfie. Lubią się z tym kurortem po prostu. Przy czym od reguły zawsze są wyjątki. I tak bym potraktował niedzielną wpadkę Norwega. Nie przystającą wręcz do mistrza olimpijskiego sprzed kilku tygodni i do mistrza świata w lotach sprzed tygodnia.
Równie świetny debiut na oberstdorfskim mamucie zaliczył w sobotę inny z Norwegów, Bendik Jakobsen Heggli (swoją drogą Norwegowie mają coś z ruskich – każdy, oprócz Lindvika na szczęście, musi być dwojga pisanych imion). To był oczywiście jego zdecydowanie najlepszy pucharowy występ. W niedzielę młody Wiking zaliczył 5-te w karierze pucharowe podejście. Z tego drugie, w którym nie wszedł do konkursu. Powiedziałbym taka sinusoidalna ta dotychczasowa pucharowa kariera Norwega. Nie to co u Soukupa czy Insama, na przykład, gdzie panuje, już przez kilka lat zresztą, pełna i niezmącona stabilność formy. Przy czym kto wie czy gdyby tym dwóm ostatnim stworzono takie warunki jak Norwegom, to nie skakaliby na podobnym poziomie. Przynajmniej Włoch.
Andreas Wellinger zanotował w pierwszym z bawarskich konkursów 175-te punktowanie w historii swoich pucharowych startów. Aż 115 z tych punktowań było od sobotniego albo lepszych, albo przynajmniej równie w punkty obfitych. O jego niedzielnym występie przezornie nie wspomnę.
Markus Eisenbichler, podobnie jak młodszy kolega, furory swoim sobotnim występem nie zrobił (w jego przypadku to nawet nie 115, a 120 wcześniejszych pucharowych prób było co najmniej tak udanych punktowo), natomiast już po raz trzeci przekroczył barierę dziewięciuset punktów zdobytych w jednym sezonie. W niedzielę natomiast Niemiec już po raz 140-ty zmieścił się w czołowej 20-tce zawodów. To już teraz jest jego drugi najlepszy, punktowo, sezon w karierze. Na to, by stał się najlepszym, Eisenbichler szans już nie ma. Nawet gdyby dwukrotnie wygrał w Planicy. Czego oczywiście nie jest w stanie w tej chwili dokonać, choć całkiem nieźle mu tam dotąd szło.
Karl Geiger dla odmiany, w sobotę po raz pierwszy w karierze znalazł się na swoim domowym mamucie w czołowej 10-tce. Mimo, że skakał tu już po raz siódmy. Było to 210-te pucharowe podejście Niemca. W czołowej 20-tce znalazł się Bawarczyk w tym dniu po raz równo 120-ty. W niedzielę powtórzył wynik z soboty, dzięki czemu zaliczył już 170-te punktowanie i 85-tą obecność w czołowej 10-tce konkursu. Na 9-tym miejscu wylądował po raz 10-ty w karierze. Mimo tego wszystkiego miny tęgiej po niedzielnych zawodach nie miał. Nie ma się co dziwić. Najprawdopodobniej, choć definitywnie niczego przesądzać jeszcze nie można, przegrał bowiem walkę o Kryształową Kulę.
Spokojnie, przez niewielu w ten weekend zauważony, Severin Freund minął w punktowej zwykłej klasyfikacji wszech czasów Ernsta Vettoriego. W ten sposób został na ten moment 15-tym najlepszym punkciarzem w historii. Do 14-go Schmitta ma w tej chwili ponad 450 oczek. Dużo. W tym sezonie ma ich na razie na koncie 208.
Po raz 35-ty w życiu znalazł się Piotr Żyła w sobotę na koniec konkursu w czołowej piątce. Akurat na pozycji numer pięć lądował dotąd rzadziej niż na większości innych w czołowej 10-tce. Zrobił to po raz ósmy. Rzadziej tylko zwyciężał (2-krotnie) i był drugi (5 razy). Najczęściej lądował, i to już biorąc pod uwagę wszystkie zajmowane przez niego w pucharowej karierze miejsca (wszystko jedno czy punktowane czy nie), na pozycji siódmej. 13 razy. W niedzielę poprawił swój rekord sezonu i zaokrąglił liczbę swoich drugich lokat w konkursie do pięciu. Ciesząc się niezmiernie z jego wyniku wypada zauważyć, że to dopiero trzecie pudło Polaków w sezonie. I nie mamy dotąd żadnego zwycięstwa. Pierwszy raz od dobrych sześciu lat! Trza to za tydzień zmienić, panie Piotrusiu. Pora najwyższa i ostatnia. Jeszcze jedno. Nie chce mi się tego liczyć, ale mamut w oberstdorfie to chyba dla Żyły najbardziej punktodajna, a już na pewno w przeliczeniu na start, pucharowa skocznia. Skakał tu 9 razy, za każdym razem zdobywał punkty, z tego aż 7-krotnie był w czołowej 10-tce. No i na koniec sensacja-rewelacja. Dużo ostatnio pisałem o tym, że Polak stracił miejsce w czołowej 30-tce punkciarzy wszech czasów wypchany stamtąd przez Geigera. W ten weekend wrócił tam, gdzie jego miejsce. Wyprzedził nie tylko, już na stałe, Roberta Kranjca, ale także… Geigera. Polak jest 29-ty, Niemiec, ze stratą 56 oczek, 30-ty.
Już po raz 65, ty, choć dopiero drugi w tym sezonie, Dawid Kubacki wylądował w niedzielę w konkursie w czołowej 10-tce. Był to zresztą dla niego poniekąd konkurs jubileuszowy, bo 255-ty.
Olek Zniszczoł w sobotę zaliczył 90-te pucharowe podejście. W niedzielę, po raz 20-ty w karierze, ukończył zawody w trzeciej 10-tce stawki. W nagrodę nie jedzie do Planicy. Jeśli Stękała notorycznie nie oszukuje na kombinezonie, to ok. Jeśli oszukuje, to nie godzi się, panie Doleżal.
60-ty raz w pucharowej karierze punkty zdobył Jakub Wolny. Przy czym akurat na mamucie w Oberstdorfie zdarzało mu się skakać dużo lepiej. No, ale jak się nie ma dobrych relacji z panem Sedlakiem, to się skacze w takich warunkach jak on. W niedzielę towarzysz Sedlak, któremu mało było gierek sobotnich, też go ewidentnie spuścił. Po niedzieli Polak ma na koncie 115-cie pucharowych podejść.
Kamil Stoch po raz 10-ty w karierze zakończył w sobotę pucharowe zawody na pozycji 12-tej. Był to też 270-ty przypadek, kiedy Polak wylądował w czołowej 20-tce konkursu. W sobotę skakał na oberstdorfskim mamucie po raz siódmy. Nigdy wcześniej nie zajął tutaj tak… odległego miejsca. W niedzielę okazało się, że w aktualnej dyspozycji potrafi zająć jednak znacznie odleglejsze. Co w kontekście finału sezonu w Planicy przywołuje zeszłoroczne demony.
Pora na Słoweńców. O Timim Zajcu już wspominałem, ale teraz szerzej, bo jest o czym. Sobotnie zawody to był jego setny konkurs w karierze. Jednocześnie 80-te punktowanie. Po raz 35-ty wyskakał sobie miejsce w czołowej 10-tce. I, na koniec, po raz piąty stanął na najniższym pucharowym podium. Jak na jedne zawody to niezła pula zaokrągleń. Już nie mówiąc o tym, że jako 105-ty skoczek w historii przekroczył w sobotę 2000 pkt. Po niedzieli ma ich 2136 i jest w tabeli wszech czasów już w czołowej setce (96-ty, wyprzedza bezpośrednio naszego Piotra Fijasa). Niedzielna wygrana to było już piąte podium Słoweńca w sezonie. Zdobył ich tej zimy o jedno więcej niż w całej dotychczasowej karierze. A przecież, po tym co pokazał w Oberstdorfie, jest jednym z głównych faworytów obu konkursów w Planicy. Dla Zajca, tak jak i dla Żyły, mamut w Oberstdorfie jest najbardziej, szczególnie w przeliczeniu na start, punktodajną skocznią. Startował tu 5 razy. Cztery razy był w 10-tce, trzykrotnie na podium, dwa razy wygrał. Ten piąty start to miejsce 13-te.
Peter Prevc też się w sobotę statystycznie pozaokrąglał. W dwóch obszarach. Skakał w zawodach głównych po raz 290-ty, a punktował po raz 265-ty. No i, w przeciwieństwie do poprzedniego sezonu, zajmuje w tym roku miejsca w czołowej 10-tce. A w Oberstdorfie, na mamucie znaczy, znalazł się w najlepszej dysze już po raz piąty w karierze.
Jedynym ze Słoweńców, któremu tegoroczny mamut w Oberstdorfie będzie się odbijał czkawką, jest średni z braci Prevców. Nie dość, że mocno stracił w ten weekend w stosunku do najmocniejszych rywali, to jeszcze w niedzielę po raz 20-ty w karierze ukończył konkurs bez punktów. W tym sezonie stało się to po raz pierwszy. Podsumowując. Zdecydowanie najgorszy konkurs w wykonaniu Cene tej zimy i zdecydowanie najgorszy weekend. I nie zmieni tego w żadnym stopniu to, że w sobotę po raz 70-ty w karierze zdobył pucharowe punkty.
Anze Lanisek, który dotąd na mamutach nie był żadnym orłem, może nawet wręcz przeciwnie, w tym sezonie skacze na nich zupełnie w innym stylu. Pokazał to już na MŚwL. Teraz w Oberstdorfie otarł się w sobotę o podium i po raz 20-ty w karierze wylądował w zawodach w czołowej szóstce. Co ciekawe, w poprzednich sezonach Słoweniec nie był nigdy na tej skoczni wyżej niż w trzeciej 10-tce. Już po sobocie było wiadomo, że będzie to punktowo najlepszy sezon w dotychczasowej karierze Słoweńca. Sobotnie zawody to był dla niego 150-ty konkurs w karierze. Niedzielne z kolei to 105-te punktowanie.
Nie może narzekać na ten weekend najmłodszy Prevc. Punktowo może specjalnie nie przyszalał, ale to i tak najlepszy weekend w tym sezonie. I okrasił go w sobotę rekordem skoczni w kwalifikacjach. W niedzielę Domen skakał w I-ligowym konkursie po raz 120-ty i po raz 30-ty wyskakał miejsce w drugiej 10-tce.
Lovro Kos, szczególnie na tle kolegów, nieco pod koniec sezonu przygasł, ale nie zmienia to faktu, ze jest on w dalszym ciągu dla Słoweńca niezmiernie udany. W niedzielę, w swoim 30-tym pucharowym podejściu w karierze, po raz 20-ty zapunktował. 90% z tych punktowań miało miejsce w tym sezonie.
W swoim 70-tym pucharowym podejściu Ziga Jelar wyrównał swój najlepszy I-ligowy wynik i drugi raz w życiu stanął był na podium po prawej stronie zwycięzcy. Szkoda tylko, że nie obok tego samego, co dwa lata temu w Lillehammer. W niedzielę Słoweniec do podium nie doskoczył (zabrakło bardzo niewiele), ale wypadł na tyle dobrze, by jeszcze przed finałem w Planicy ten sezon można było już uznać za najlepszy w jego karierze. A pamiętajmy, że przez pół sezonu nie mógł w ogóle startować. Niedzielne czwarte miejsce to był oczywiście trzeci najlepszy wynik w pucharowej karierę Słoweńca i 45-ty raz, kiedy zdobył punkty. W rankingu najlepszych punkciarzy klasycznych Jelar dołączył do tych, których dorobek przekracza 100 oczek. Powiększył to grono do 213-tu osób.
Dzięki aż trzem miejscom na podium w ten weekend Słoweńcy zaokrąglili liczbę wyskakanych przez nich w PŚ podiów do 215-tu, a dzięki drugiemu miejscu Jelara w sobotę mają tych drugich lokat równo 75. Drugie miejsce Piotra żyły zaokrągliło natomiast nasze osiągniecia w tym względzie do 65-ciu oczek. Daje nam to 7 miejsce. Przed nami wyraźnie wielka czwórka, potem rzeczona Słowenia i wreszcie Japonia, która wyprzedza nas w tym momencie o trzy takie podia. Niedzielny brak wygranej kraftam Geigera bądź Lindvika spowodował, że mój ranking najwybitniejszych killerów sezonowych wzbogaci się po tym sezonie jedynie o nazwisko Najwybitniejszego Samuraja, który jako jedyny osiągnął tej zimy wymagany próg siedmiu zwycięstw w sezonie. Ale wysoko w tej klasyfikacji nie będzie. Na dziś jest bowiem, procentowo licząc, na 31 sklasyfikowanych (przy czym, jak już kiedyś tłumaczyłem, to nie oznacza 31 różnych nazwisk, bo kilku zawodników jest w rankingu po kilka razy, on sam zresztą jest w tej tabeli w dwóch miejscach), dopiero 22-gim najlepszym killerem i ostatnim, 31-szym, najlepszym pudlem. A jak w Planicy dwukrotnie na podium, co jest w świetle ostatnich konkursów bardzo prawdopodobne, nie stanie, to w drugim z tych zestawień obsunie się o jeszcze jedną pozycję w dół.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS