A A+ A++

Co złożyło się na wysoką inflację?

Przypomnijmy, że dotychczasowa podwyższona inflacja wynikała z – jak to nazywają ekonomiści – szoków spowodowanych pandemią. Pierwszym z nich był tak zwany odłożony popyt. Podczas pierwszych lockdownów (czy Państwu też te czasy z dzisiejszej perspektywy wydają się niezwykle odległe?) przestaliśmy wydawać pieniądze na rozrywkę czy wypoczynek. Po prostu nie mogliśmy chodzić do restauracji lub jeździć na wakacje. To oznaczało – dla części z nas, zwłaszcza tej zamożniejszej – więcej pieniędzy na kontach.

Kiedy państwa decydowały się na otwieranie gospodarek, na rynek popłynęła rzeka tych mrożonych miesiącami środków. Część usługodawców podwyższała ceny wiedząc, że konsumenci wygłodniali starego stylu życia i tak będą kupować. Usługodawcy chcieli sobie również odbić fatalny rok 2020. Ale to tylko jedna i stosunkowo niewielka część tego, co złożyło się na inflację.

Druga sprawa to słynne pozrywane łańcuchy dostaw. W tak zwanych „normalnych czasach” gospodarka działa jak nieźle naoliwiony mechanizm: dostawcy wiedzą ile potrzeba surowców do wytworzenia poszczególnych dóbr, dostarczyciele tranzystorów wiedzą ile i gdzie ich wysłać, odbiorcy wiedzą, ile podzespołów należy zamówić do produkcji. Lokalne problemy mogą być łatwo absorbowane przez globalną sieć współzależności.

Ale kiedy na całym globie dochodzi do szoku, to łańcuchy zaczynają się rwać. To tak zwany szok podażowy – popyt nie może być zaspokojony, bo część fabryk staje z powodu lockdownów, część produkcji przerzuca się na inne branże (bo my przerzucaliśmy dużą część swojego życia do internetu), przewoźnicy podbijają ceny, towary zaczynają drożeć.

Trzecia i najważniejsza sprawa to ceny energii. Ożywienie gospodarcze związane z popandemicznym odbiciem oznaczało ogromne zapotrzebowanie na energię (ponieważ wzrost gospodarczy jest nierozerwanie związany z konsumpcją energii). A energię zapewnia między innymi gaz. Ogromnym konsumentem gazu jest gigantyczna gospodarka chińska, która zaczęła zasysać dużą część globalnej produkcji tego surowca, co spowodowało wzrost cen. To stworzyło presję inflacyjną, która rozlała się po całej gospodarce światowej.

Niepewność na rynku paliw

Do tego doszły rosnące ceny ropy. Kiedy mieliśmy do czynienia z lockdownami, wielu z nas przestało się przemieszczać. Na to zareagowały rynki. Ceny baryłki spadły na łeb, na szyję. Mało kto pamięta, że w roku 2020 w niektórych miejscach litr benzyny można było kupić za mniej niż 4 zł. Niemal o połowę taniej niż obecnie. Później mieliśmy do czynienia z… odbiciem. Był to tak zwany „efekt bazy” – gdybyśmy mieli do czynienia z powolnym wzrostem cen paliw od 2019 do 2021, to nie bardzo odczulibyśmy to w portfelach. Jednak kiedy w 2020 r. ceny benzyny gwałtownie spadły, a później jeszcze gwałtowniej wzrosły, to odbiło się na wskaźniku inflacji.

Ta miała jednak w tym roku spadać. Również dzięki tarczom antyinflacyjnym. A precyzując – tarcza antyinflacyjna miała złagodzić „szczyt” inflacji, który według analityków miał przypadać na marzec lub kwiecień bieżącego roku.

Tarcza rzeczywiście zadziałała. Przypomnijmy, że inflacja w lutym wyniosła 8,5 proc. I była niższa niż ta styczniowa, która wyniosła 9,4 proc. (po rewizji tak zwanego koszyka inflacyjnego). Według analityków z banku Pekao, gdyby nie tarcza lutowa inflacja przekroczyłaby 10 proc. Przypomnijmy, że rządowa tarcza antykryzysowa oznaczała obniżkę podatków między innymi na część towarów spożywczych, prąd czy paliwa.

Gdybyśmy szli starą ścieżką inflacji, ta już by spadała. Ale nią nie idziemy, ponieważ na owej ścieżce stanął Władimir Putin ze swoją imperialną polityką zbrodni wojennych. Poza oczywistymi i koszmarnymi stratami w ludziach, i fizyczną destrukcją ukraińskiej infrastruktury, inwazja Rosji na naszego wschodniego sąsiada spowodowała zawirowania w gospodarcze na całym świecie. To wzmocniło presję inflacyjną. Ba, pojawiły się nowe wpływające na nią czynniki.

Jednym z nich jest niepewność na rynku paliw. A to dlatego, że Rosja jest jednym z największych na świecie eksporterów ropy, gazu i węgla. To przełożyło się na krótkotrwały szok na rynkach. Co prawda ceny ropy na rynkach już właściwie wróciły do wartości sprzed rosyjskiej agresji, jednak wciąż nie widzimy tego na stacjach benzynowych. Dlaczego? Poza oczywistym korzystaniem na zwyżkach cen przez samych dystrybutorów jest jeszcze jeden niezwykle istotny czynnik: wartość złotego. I to druga bardzo ważna zmienna.

Wartość naszej waluty znacznie spadła w stosunku do dolara. Jest to zresztą dość typowy trend: waluty w krajach sąsiadujących z obszarem, na którym toczą się walki, tracą na wartości. Straciła nie tylko złotówka do dolara i euro, ale straciło również euro do dolara. To część zjawiska tak zwanej inwestycyjnej awersji do ryzyka. Inwestorzy uciekają z kapitałem z miejsc mniej stabilnych do bardziej stabilnych. Skutkiem tego jest właśnie osłabienie m.in. naszej waluty.

Problem w tym, że ropę na rynkach międzynarodowych kupuje się za dolary, a nie za złotówki. Im więc słabsza złotówka, tym więcej musimy zapłacić za baryłkę. Ropa więc może drożeć na polskich stacjach, nawet w przypadku spadku cen ropy na świecie pod warunkiem, że złoty tanieje jeszcze bardziej.

Pamiętacie Państwo, że ceny paliw były jednym z istotniejszych czynników wpływających na inflację „przedwojenną”? Teraz, przez osłabienie złotego mamy do czynienia ze wzmocnieniem trendu.

Od 1994 r. nieprzerwany realny wzrost średniej płacy w Polsce

To jeszcze jedna zła wiadomość. Obniżyły się prognozy odnoszące się do wzrostu gospodarczego. Europejski Bank Centralny skorygował swoje szacunki jeśli chodzi o wzrost gospodarczy dla strefy euro z 4,2 do 3,7 proc. w 2022 r. Spadły również prognozy dla wzrostu polskiego PKB.

Według Polskiego Instytutu Ekonomicznego wzrost gospodarczy w Polsce wyniesie w 2022 r. 3,5 proc. Tym samym prognoza obniżyła się o 0,8 pkt proc. względem oszacowań „przedwojennych”. Nie jest to duża korekta, jednak oznacza nieco mniej miejsc pracy i nieco mniej podwyżek. W kontekście wysokiej inflacji nie jest to dobra wiadomość.

Co więc będzie z naszymi pensjami? Pisałem o inflacji tak dużo, ponieważ w sytuacji podwyższonej inflacji, aby pensje rosły realnie, czyli abyśmy za swoje wypłaty mogli kupić więcej dóbr i usług, dynamika ich wzrostu musi być większa niż dynamika wzrostu inflacji. Widać natomiast, że inflacja będzie wyższa, niż eksperci szacowali jeszcze pod koniec zeszłego r. Mało tego, widać, że na dużą jej część Polska jako kraj nie ma wpływu. Nie mamy większego wpływu ani na ceny surowców na międzynarodowych rynkach, ani na wartość złotego.

Jakimś pocieszeniem może być fakt, że realny wzrost średniej płacy w Polsce jest nieprzerwany od 1994 r. Tak, tak, dobrze Państwo przeczytaliście. Średnia płaca w Polsce według Głównego Urzędu Statystycznego rośnie nieprzerwanie od niemal 30 lat. A w tym czasie mieliśmy do czynienia z inflacją na poziomie ponad 30 proc. (miało to miejsce w latach 94-95). Czyli dwukrotnie wyższą niż w przypadku nawet najczarniejszego (obecnie) scenariusza przedstawianego przez NBP.

Podwyżki przewyższające inflację?

To teraz pora na gorszą wiadomość. „Średnia pensja” to wynik pewnego statystycznego rachunku. To, że tak zwane realne przeciętne miesięczne wynagrodzenie (a więc – przypomnijmy – takie z poprawką na inflacje) wzrosło w Polsce w 2021 r. o 3 proc., absolutnie nie oznacza, że wszyscy pracownicy dostali taką podwyżkę. Wśród nich znaleźli się tacy, którzy dostali i 50 proc. podwyżki (choć pewnie było ich niewiele), jak i tacy, którzy nie dostali podwyżki w ogóle. Według portalu CiekaweLiczby.pl odsetek tych drugich w kraju w zeszłym roku wynosił… ponad 60 proc. Warto jednak pamiętać, że zeszły rok był specyficzny z uwagi na pandemiczną niepewność. W ostatnich miesiącach widzieliśmy natomiast spore ożywienie, jeśli chodzi o płace.

Czy to wystarczy? – W 2022 r. będziemy obserwować spadek realnej siły nabywczej gospodarstw domowych – spodziewamy się, że inflacja będzie rosnąć w tempie zbliżonym do 10 proc. Obecnie wzrost wynagrodzeń oscyluje w podobnych okolicach, jednak kolejne miesiące przyniosą już niższą dynamikę – około 8 proc. Szanse na silniejsze podwyżki są w naszej ocenie umiarkowane – w nadchodzących miesiącach firmy prawdopodobnie będą notować słabsze wyniki np. z uwagi na wzrost kosztów energii czy podstawowych materiałów przemysłowych (metale, produkty chemiczne) – mówi Jakub Rybacki z zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Jest więc wysoce prawdopodobne, że spora część z nas, jeśli nie większość, w 2022 r. nie będzie mogła sobie pozwolić na zakupy takie, jak rok wcześniej. Część szczęśliwców dostanie jednak podwyżki przewyższające inflację. Kto się znajdzie w tym gronie? – W Polsce nie indeksuje się wynagrodzeń do inflacji – tego typu umowy mają co najwyżej pojedyncze osoby, prawdopodobnie menedżerowie wyższego szczebla – mówi Jakub Rybacki. Prawdopodobnie więc na niepewnej sytuacji gospodarczej znów najbardziej stracą najbiedniejsi.

Czytaj więcej: Marek Belka: „Przyjmijmy euro. Nasi rządzący boją się tego jak diabeł wody święconej”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułTrudny dostęp ofiar wojny do pieniędzy, ale system bankowy Ukrainy jest stabilny
Następny artykułBezpłatne badania w mobilnej pracowni mammograficznej LUX MED