A A+ A++

Ghostwire: Tokyo stanowi dziwny przypadek. Wyznam, że po obejrzeniu dostępnych materiałów wyjątkowo trudno było mi wyczuć tę grę. Czułem więcej niepewności niż ekscytacji nową marką, która przecież odjechanym japońskim klimatem powinna mnie mocno przyciągać. Po zagraniu utwierdziłem się w pewnym dysonansie, a jednocześnie przekonałem, że to tytuł jak mało który zyskujący przy bliskim kontakcie. Początek nie porywa, ale im bardziej uparcie brnąłem dalej, tym coraz trudniej było mi oderwać się od gry. Widzę w niej całkiem spory potencjał, choć pod paroma względami mocno niewykorzystany.

Nie dajcie się nabrać na nie najlepszy początek

Nie będę owijał w bawełnę. Ghostwire: Tokyo ma wyjątkowo nudny i pozbawiony tempa wstęp z przydługim i obowiązkowym tutorialem. Twórcy postawili na irytujący i wybijający z rytmu samouczek, który co rusz wstrzymuje rozgrywkę tablicami informacyjnymi. Bez kitu – miałem ochotę wskoczyć w wir walki, a nie czytać, że „przycisk od ataku służy do atakowania”. Mocno przydaje się w takich chwilach odrobina cierpliwości.

Poważniejszym zarzutem jest dla mnie jednak fakt, że sama intryga również wydaje się mało angażująca i przez pierwsze godziny niełatwo znaleźć moment, który zaciekawiłby pogonią za człowiekiem w masce hannya. Fabuła sprawia wrażenie zaledwie pretekstu i dodatku do rozgrywki pełnej eksploracji współczesnej Shibui oraz walki z yokai. To swoją drogą wyraźnie eksponowane gwiazdy całej gry. Po czasie przekonałem się jednak, że porzucenie Ghostwire: Tokyo po pierwszym rozdziale byłoby dużym błędem. Produkcja Tango Gameworks potrzebuje nieco czasu, ale w końcu rozwija skrzydła. Gdy tylko jej na to pozwoliłem, zacząłem mieć zaskakująco dużo przyjemności z rozgrywki.

Paranormalny detektyw potrzebny od zaraz

Wspomniałem, że sama fabuła może nie porywa od początku, ale narracja okazuje się ważnym elementem gry. Mamy tutaj duet bohaterów nieustannie wymieniających się spostrzeżeniami, albowiem ciało protagonisty o imieniu Akito nawiedza duch detektywa o pseudonimie KK – postaci, która za życia zajmowała się badaniem i rozwiązywaniem spraw paranormalnych. Nawet po śmierci trudno jej zerwać z przyzwyczajeniami, więc sporo czasu spędzamy na krótkich śledztwach i rozwiązywaniu problemów zabłąkanych duchów.

Ghostwire: Tokyo ma swoje problemy, ale chcę go więcej - ilustracja #2

W nacechowanym spirytyzmem Ghostwire: Tokyo nie brakuje motywów okultystycznych, rzucających nas w sam środkiem miejskiej metropolii i japońskiego folkloru, gdzie śmierć to często początek problemów. Shibuya pełna jest dusz zmarłych, które nie potrafią przejść na drugą stronę i potrzebują naszej pomocy. Przyznaję, że aktywności dodatkowe w postaci misji pobocznych sprawdzają się tutaj kapitalnie i okazują całkiem różnorodne – zwłaszcza pod względem treści. Przez tych kilka godzin były dla mnie głównym motorem napędowym i w trakcie zabawy naturalnie je wykonywałem, nie odczuwając żadnego przymusu ze strony gry.

Ghostwire: Tokyo ma swoje problemy, ale chcę go więcej - ilustracja #3

Nasz detektywistyczny duet rozwiązuje zarówno głupkowate sprawy, komediowym charakterem przywodzące na myśl absurdalne substories z serii Yakuza, jak i poważne problemy tragicznie zmarłych osób. W ciągu dwóch pierwszych rozdziałów udało mi się naprawić kryzysową sytuację ducha z toalety, który nie mógł odejść w zaświaty, bo w ostatnich chwilach życia zabrakło mu papieru toaletowego. Uratowałem także pobliską dzielnicę przed chciwym duchem, którego zachłanność niczym czarna dziura pożerała wszystko w pobliżu. Śledziłem również nawiedzoną lalkę, w której zaklęto duszę siostry naszego zleceniodawcy. Czytałem jeszcze w myślach psa, czekając, aż zwierzak przywoła dla mnie demona oni. To tylko niewielki wycinek owych questów, a wierzę, że najlepsze zadania dopiero przede mną, bo gra w umiejętny sposób dawkuje nowości, udostępniając kolejne aktywności wraz z postępami fabularnymi.

Akito i KK stanowią doskonały duet od spraw paranormalnych. Co prawda nie czuję jeszcze do końca chemii między tymi postaciami, ale wierzę, że ich relacja rozwinie się w ciekawym kierunku. Obydwaj są w pewnym sensie swoimi przeciwnościami. Akito to zdeterminowany, ale niedoświadczony młodzieniaszek wyjęty żywcem ze stereotypowego anime z gatunku shounen. Z kolei KK jest cyniczny i wnosi nieco gburowatej przeciwwagi, służąc jednocześnie swoją wiedzą oraz nadnaturalnymi umiejętnościami. Słuchając ich i biegając od misji do misji, zacząłem się powoli wkręcać w japońską otoczkę i doceniać sprawną eksplorację półotwartego świata. W którymś momencie przestałem zwracać uwagę na mijające godziny, a to chyba najważniejsze i wynagradza pewne niedostatki.

Ghostwire: Tokyo to głównie świetne zadania poboczne i satysfakcjonująca walka gestami

Po dwóch fabularnych rozdziałach stało się dla mnie również jasne, że Ghostwire: Tokyo stoi przede wszystkim walką. Pomimo ciekawej koncepcji magii i pieczęci wyprowadzanych za pomocą gestów dłoni nie mamy do czynienia z immersive simem. To nie jest gra, która pozwoli Wam w kreatywny sposób wykazać się własnym stylem rozgrywki, niczym produkcje Arkane Studios. Zamiast tego dostaliśmy udany system walki, który i tak sprawia niemało frajdy. Starcia są naprawdę satysfakcjonujące i najważniejsze, że okazały się bardziej dynamiczne, niż sugerowały to pierwsze materiały. W locie dysponujemy różnymi rodzajami magii, korzystamy z łuku i specjalnych talizmanów, a w trakcie walk sprawnie żonglujemy naszymi opcjami ofensywnymi w zależności od tego, z kim walczymy. Pod tym względem jest dobrze, choć kluczowe będzie to, co pokaże w tym aspekcie reszta gry.

Ghostwire: Tokyo to jedno z tych nieoczywistych oraz nierównych dzieł, które być może nie realizują niczego szczególnie ponadprzeciętnie i nie zachwycają wykonaniem przy pierwszym kontakcie, ale z każdą spędzoną z nimi godziną coraz bardziej przekonują do siebie. Ja z upływem czasu bawiłem się coraz lepiej (i nadal bawię!). Możliwe, że to kwestia słabszego początku, po którym nie nastawiałem się już na nic specjalnego, ale ostatecznie gra mnie kupiła. Jestem jednocześnie świadomy, że to niezwykle specyficzna pozycja, która zapewne zostanie mocno ambiwalentnie odebrana przez krytyków. Nie będzie to raczej czarny koń tegorocznych premier, ale na pewno znajdzie grono oddanych sympatyków – zwłaszcza wśród osób zakochanych w japońskiej kulturze.

O AUTORZE

Z Ghostwire: Tokyo spędziłem już kilka godzin, zaliczając dwa fabularne rozdziały i większość aktywności pobocznych, dostępnych na ten moment. Chociaż sama rozgrywka w najlepszym przypadku jest po prostu przeciętna (z plusem), system walki i ciekawe zadania poboczne wystarczająco angażują, aby zatrzymać mnie przy konsoli.

Sebastian „Junkie” Kasparek | GRYOnline.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZatrzymał poszukiwanego
Następny artykułLider CDU pod wrażeniem postawy trzech odważnych premierów