A A+ A++

Odkupienie

– Pewnie można było w życiu zrobić więcej filmów, a robiło się rzeczy, które dopiero w takich momentach nabierają sensu. Budowane latami relacje okazują się dziś niezastąpionym kapitałem. Dzięki naszym notesom udało się pomóc kilkunastu tysiącom ludzi. Zapewnić transport, dach na głową, opiekę, czasami pracę – mówi Joanna Kos-Krauze, reżyserka i szefowa Gildii Reżyserów Polskich. Jej profil w mediach społecznościowych stał się w ostatnich dniach tablicą ogłoszeń: „Miejsce dla matki z dzieckiem do Oslo”; „Weekendowy dom pod Opolem dla 6-7 osób. Potrzeba grzejników”; „Wózki-parasolki na centralny. Pilne”. I tak dzień po dniu po kilkanaście, kilkadziesiąt postów. A od czasu do czasu: „Jesteście kochani. Dzięki Wam każdą sprawę udaje się załatwić w 10 minut”.

– Ten zryw to nie tylko efekt bezpośredniego poczucia zagrożenia. Także reakcja na to, co parę miesięcy wcześniej działo się na granicy polsko-białoruskiej – przywrócona ludziom godność ich sprawczości. Wtedy władza zafundowała Polakom koszmarne napięcia, a dla tamtych uchodźców nie znalazło się w naszym kraju miejsce. Teraz każdy próbuje się z tego moralnie podnieść. To narodowe odkupienie win – mówi Kos-Krauze.

Nie brakuje postaw wręcz heroicznych. Osoba nazywająca siebie „wolontariuszką z peronu 5” publikuje zdjęcie niemowląt ułożonych jedno obok drugiego na dworcowej podłodze: „Dzisiejsza noc będzie ze mną chyba do końca życia. 150 dzieci z domu dziecka na Ukrainie trzeba było przebrać, nakarmić, przytulić. Powie ktoś jeszcze, że nie jesteśmy potrzebni?”.

Czytaj też: „W Putinie nie ma cienia człowieka. To postać ulepiona z KGB-istowskich wzorów niczym z plasteliny”

Tego samego dnia pojawia się wpis Marianny Kłosińskiej, szefowej Fundacji Bullerbyn: „9 dób bez przerwy w pracy robi swoje. (…) Chciałam Wam przypomnieć kochani helperzy, że ten kraj ma władzę i wyspecjalizowane służby. Daliśmy im 9 dni na przygotowanie się do kryzysu uchodźczego. Przez 9 dni oddolnie organizowaliśmy to państwo. Ten zryw obywatelski będzie w historii ludzkości miał większe znaczenie niż powstanie warszawskie. Uratowaliśmy już tysiące ludzi i basta. Widzę ofiary wśród moich bliskich, a oni nie uciekali z Charkowa. Przerywam to szaleństwo. Teraz czas na rząd i Unię”.

Janina Ochojska, europosłanka i szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej, podczas wystąpienia 8 marca w Parlamencie Europejskim powiedziała: „Polskę zalewa obecnie fala pomocy i solidarności. Chcę państwu uświadomić, że to nie rząd, tylko Polacy, którzy do swoich domów przyjmują uchodźców z Ukrainy. To NGO-sy i samorządy, które organizują tę ogromną pomoc, i wolontariusze obecni wszędzie tam, gdzie ktoś jest w potrzebie”.

Ludzie-uchodźcy

– To kolejny zryw robiony kosztem emocjonalnym i finansowym społeczeństwa. Ręczne upychanie ludzi po domach. Ciężar edukacji ukraińskich dzieci przerzucony na szkoły. Lekarze, ratownicy i wolontariat, których przy granicy z Białorusią szczuli psami, a dziś – jak się okazuje – nic bez nich by się nie udało – mówi Kos-Krauze i pyta: – Gdzie jest państwo? Gdzie jest wojewoda warszawski? Czy jako lekarz zorganizował choć jeden transport medyczny, czy ograniczył się tylko do uprawiania PR w jedwabnej apaszce? Gdzie są miasteczka kontenerowe, szpitale polowe, które powinny stanąć już w pierwszych dniach?

Pierwsze szpitale polowe to inicjatywa obywatelska. Fundacja Podlascy Aniołowie postawiła szpital w ciągu trzech godzin obok przejścia w Dorohusku. Podgrzewany namiot z niezbędnym wyposażeniem. Pracują w nim na zmiany wolontariusze: 15 lekarzy, 35 medyków i 20 pielęgniarek. W czasie pierwszej doby zajęli się m.in. 3-letnią dziewczynką, której bomba urwała rękę. A także dzieckiem przewiezionym przez granicę w inkubatorze.

Punkt recepcyjny na warszawskim Torwarze, 4 marca 2022 r.


Punkt recepcyjny na warszawskim Torwarze, 4 marca 2022 r.

Fot.: Wojciech Olkuśnik / East News

Drugi szpital organizują lekarze ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Pojechali na granicę, aby udzielać pierwszej pomocy, a w tym czasie zbiórka zainicjowana przez sosnowieckiego radnego pozwoliła na uruchomienie szpitala. W ciągu doby zebrano 110 tys. zł. Przedstawiciele firm farmaceutycznych przywieźli kartony leków.

Jako oddolna inicjatywa zaczął działać także największy ośrodek pomocy dla uchodźców w podwarszawskim Nadarzynie. Tamtejsze centrum targowo-kongresowe Ptak Warsaw Expo to największy ośrodek wystawienniczy w Europie Środowej. Jego właściciel Antoni Ptak już wcześniej otworzył dla uchodźców swoje placówki w Piotrkowie Trybunalskim, Łodzi i na Mazurach. – W piątkowe popołudnie zadzwoniono z Centrum Zarządzania Kryzysowego z pytaniem, czy byłaby gotowość na przyjęcie pod nasz dach uchodźców z Ukrainy. Trzy godziny później przyjmowaliśmy pierwszych ludzi – opowiada Tomasz Szypuła, prezes Ptak Warsaw Expo. Wcześniej organizował tylko pomoc dla rodzin pracowników. W Expo Warsaw Ptak zatrudnionych jest kilkudziesięciu Ukraińców. Żona jednego z elektryków przedzierała się z szóstką dzieci, pokonując ostatnie 17 km do granicy na piechotę.

Gdy umawiam się na spotkanie w poniedziałkowy wieczór, w nadarzyńskim centrum jest już dwa tysiące uchodźców. Gdy przyjeżdżam we wtorek rano, ponad pięć tysięcy. Asystentka prezesa przyznaje, że przed weekendem wychodziła z zupełnie innego miejsca niż to, w którym dziś pracuje. Prawnicy, ochroniarze, magazynierzy, wszyscy pracują na rzecz uchodźców. Pomoc medyczną przez pierwsze trzy doby zapewniał zaprzyjaźniony lekarz wolontariusz. Przez 60 godzin nie wyszedł z hali. Pierwsza karetka i ekipa medyczna zapewniona przez wojewodę mazowieckiego dotarła dopiero we wtorek.

Czytaj również: Specustawa o uchodźcach może otworzyć furtkę dla oszustów. Widzą w niej szansę na szybki zarobek

Egzamin z pomocy Ukraińcom

Ptak Warsaw Expo to dziś Centrum Pomocy Humanitarnej. Wstępnie zakładano, że przyjmie 10 tys. uchodźców, ale dziś już wiadomo, że może być więcej. Po kilku dniach było ich tu już 20, a może i 30 tysięcy. Kolejne hale są przygotowywane na bieżąco. Autokary podjeżdżają cały czas. Z każdego wysiada 50-60 osób, chyba że jest to miejski przegubowiec, wtedy mieści się i setka. Głównie kobiety z dziećmi.

W punkcie recepcyjnym każdy dostaje kołdrę, poduszkę, ręcznik, numer łóżka i opaskę, która jest przepustką do snu, prysznica, trzech posiłków dziennie, darmowego internetu. W halach jest zadziwiająco cicho mimo 800-1000 osób w każdym sektorze. Większość odsypia podróż. Rodziny zestawiają łóżka jedno obok drugiego. Są też place zabaw w oszklonych boksach, przed którymi piętrzą się stosy dziecięcych butów. Ale nie jest to normalne życie. To tylko namiastka bezpieczeństwa bez przyszłości. Przestrzeń ograniczona do polowego łóżka w otoczeniu tysięcy takich samych łóżek.

Prezes Szypuła mówi, że „to miejsce pomyślane jest jako humanitarny hub. Tymczasowe schronienie przed wyruszeniem w podróż do docelowego miejsca w Polsce lub za granicą”. Większość osób rzeczywiście zatrzymuje się na parę nocy. Liczba tych, którzy już skorzystali z noclegu, wynosi prawie 30 tysięcy. Tyle że z każdym dniem przybywa uchodźców, którzy nie mają kolejnego adresu. Ani pomysłu na dalsze życie.

Nadarzyńskie centrum jest największe w stolicy, ale podobne są na Targówku, Ursynowie, na Torwarze. W tym ostatnim po paru dniach brakuje wszystkiego. W miniony czwartek było tylko dwóch policjantów i dwóch żołnierzy. Całą pomoc i jedzenie dla tysiąca uchodźców musieli zapewnić na własną rękę wolontariusze. To tam przeżyła załamanie nerwowe Ukrainka z szóstką dzieci w wieku od 3 do 12 lat. Gdy po kilku nocach spędzonych na Dworcu Centralnym trafiła na Torwar, postanowiła pierwszym porannym pociągiem wracać na Ukrainę.

– To są ludzie, którzy mieli domy, prace, szkoły dla dzieci, samochody i w jednej chwili stracili wszystko. Uciekają przed bombami, śmiercią, wprost ze schronów, w tym, w czym stali – mówi jedna z wolontariuszek. – Przyjeżdżają ludzie w coraz gorszej formie fizycznej i psychicznej, coraz bardziej straumatyzowani. Dzieci wymiotują, mają biegunki nie dlatego, że są chore, tylko dlatego, że przeżyły koszmar, z którym sobie nie radzą. W Warszawie brakuje co najmniej 200 psychologów, a będzie tylko gorzej.

Tomasz Szypuła: – Polacy zdają egzamin podczas tej tragedii, ale teraz najważniejsze, aby przejść od spontanicznej pomocy do działania systemowego, które nie będzie chaotyczne i każdy będzie wiedział, co ma robić. Zatrudniałem się jako prezes od organizacji targów, a nie organizowania obozu dla uchodźców.

Miejsce tymczasowego zakwaterowania uchodźców z Ukrainy w Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie, 9 marca 2022 r


Miejsce tymczasowego zakwaterowania uchodźców z Ukrainy w Ptak Warsaw Expo w Nadarzynie, 9 marca 2022 r

Fot.: Jacek Domiński/Reporter / East News

Rampa dla uchodźców

Rząd przygotował ustawę uchodźczą, ale nawet przy niej nie obyło się bez skandalu. PiS próbowało przemycić zapis gwarantujący bezkarność dla urzędników za łamanie prawa i przekręty finansowe podczas pandemii. Wątpliwości budzi też pomysł „uchodźczego” – 40 zł za każdy dzień przyjmowania w swoim domu uchodźcy, bo – jak twierdzą komentatorzy – to kolejna próba przerzucenia odpowiedzialności na obywateli.

Ustawa, choć upraszcza procedury legalizacji pobytu i zatrudnienia, nie załatwi pracy dla uchodźców. Nasz rynek – według różnych szacunków – może w ciągu najbliższego roku wchłonąć od 500 do 700 tys. pracowników. Dotychczas większość stanowili mężczyźni (według ewidencji urzędów pracy w 2021 r. 60 proc. ukraińskich pracowników). Wielu w nich wróciło do ojczyzny, aby walczyć. Pracy szukać będą głównie kobiety.

Jednak największym problemem – o którym się nie mówi – jest los nieukraińskich uchodźców. Upomniała się o nich Janina Ochojska w Parlamencie Europejskim: „Pomoc jest obecnie zarezerwowana tylko dla niektórych uchodźców. Tych bliższych kulturowo, mówiących podobnym językiem. Pomaganie innym migrantom proszącym o ochronę międzynarodową na granicy białoruskiej jest kryminalizowane”. Nie tylko na białoruskiej.

Tina przybyła z Ukrainy z 4-miesięcznym niemowlakiem, którego ojciec, Ukrainiec, poszedł walczyć. Nie byli małżeństwem, a Tina pochodzi z Bangladeszu, gdzie posiadanie nieślubnego, niemuzułmańskiego dziecka grozi karą śmierci. W Warszawie dowiedziała się, że w ciągu 10 dni będzie deportowana do Bangladeszu. Tylko łańcuch pomocy wielu ludzi sprawił, że znalazła nowy dom, w którym jest traktowana jak córka, a jej dziecko uznane za wnuczkę.

– Najbardziej wstrząsa mną to, ilu ludzi musi się połączyć i napracować, żeby choć jedną osobę wyciągnąć z nieszczęścia. Ciągle muszę dokonywać wyborów. Pan z dwoma protezami? Nie. Następnym busem, bo teraz jadą dzieci czekające czwarty dzień na Centralnym, dla których udało się znaleźć miejscówkę w Tuluzie. Mam poczucie, że to znowu rampa. Kto ma znajomych, trochę szczęścia, kto nie jest Romem… – opowiada jedna z wolontariuszek.

Joanna Kos-Krauze,


Joanna Kos-Krauze,

Fot.: Forum

Romka z ósemką dzieci zaginęła po przekroczeniu granicy 5 marca. Wiadomo tylko tyle, że po polskiej stronie dostała buty, bo z Ukrainy uciekała boso. Ostatni raz widziano ją w Lublinie. Pojawiła się z dziećmi w punkcie przyjmowania uchodźców w Centrum Kultury przy ul. Peowiaków i zniknęła.

– Zgłosiliśmy zaginięcie, ale to szukanie igły w stogu siana. Romowie są najłatwiejszym kąskiem, by zniknąć. Mimo wojny wciąż muszą zmagać się ze stereotypami – mówi dr Joanna Talewicz-Kwiatkowska, szefowa Fundacji W Stronę Dialogu oraz współtwórczyni grupy Poland-Roma-Ukraine. I dodaje: – Gdy prezydent Andrzej Duda powiela tweeta, że „chersońscy Romowie ukradli rosyjski czołg”, nie poprawia sytuacji. Chersońscy Romowie przejęli czołg, bo walczą jak wszyscy Ukraińcy. Na Ukrainie żyje od 120 do 400 tys. Romów. Od wybuchu wojny każdego dnia tylko do Warszawy przybywa kilkadziesiąt takich osób. Znajduję dom dla pięciu kobiet i 13 dzieci, wsadzam ich do busa i w tej samej chwili dostaję informację, że kolejnych 18 romskich kobiet z dziećmi czeka na Centralnym. Zmęczonych, głodnych, chorych. Coraz trudniej znaleźć dla nich miejsce.

Początek długiej pomocy uchodźcom

Warszawa pęka w szwach. Prezydent Rafał Trzaskowski nie ukrywa, że „sytuacja staje się dramatyczna. Mamy do czynienia z największym kryzysem migracyjnym w historii Europy od czasów II wojny światowej. Ani olbrzymia ofiarność i solidarność całego społeczeństwa, ani nasza ciężka praca już nie wystarczą. Konieczne są rozwiązania systemowe”. Dziennie do Warszawy przyjeżdża 14 pociągów z uchodźcami. W każdym blisko tysiąc osób. Do tego ponad setka autokarów. Dworce Zachodni, Wschodni i Centralny zamieniły się w punkty relokacyjne. Butelka wody, kanapka, czasami ciepły posiłek. I strach, którego będzie coraz więcej.

Luba mieszka w Polsce od lat. Sprząta. Dziś głównie płacze. Na Ukrainie zostały siostry. Jedna jest listonoszką. Listów nikt już nie pisze, ale ludzie czekają na pieniądze. Może ostatnią w ich życiu emeryturę, za którą kupią ostatni chleb. Siostra okłada się więc co rano pieniędzmi i rusza piechotą, bo rower ukradli. Przez telefon opowiada Lubie, jak bardzo się boi. Śmierci, rabunku i gwałtu, które na przedmieściach Kijowa są teraz codziennością.

Druga siostra uciekła z Odessy. Wynajęła pokój na wsi tuż przy granicy. Przekroczy ją w ostateczności, nie chce wyjeżdżać z ojczyzny. Luba wozi na granicę transporty darów. W drodze powrotnej przywozi ludzi. Wierzy, że jeśli pomoże komuś, ktoś pomoże jej siostrom. Ale wie też, że współczucie, hojność i wytrzymałość Polaków mają granice. – Jesteście tylko ludźmi – mówi. – W życiu nie zaznałam tyle dobra, co od was w ostatnich dniach, ale to dopiero początek wspólnego dramatu.

Czytaj też: „Boję się, że miejsca, z którymi wiążą się moje wspomnienia, zmieniły się w gruzy”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułWojna na Ukrainie. Rosyjskie rakiety spadły na Jaworów, 26 km od polskiej granicy. Rośnie liczba ofiar
Następny artykuł„Dwa tysiące za 70 kilometrów? To prawie trzymiesięczny zasiłek dla samotnej matki. Zbrodnia”