– Na to pytanie nikt odpowiedzialny nie może odpowiedzieć inaczej niż twierdząco. Polska znalazła się w sytuacji najpoważniejszego zagrożenia od 30 lat i każda inna postawa byłaby nieodpowiedzialnością historyczną. Nie można jednak udawać, że przez ostatnie sześć lat nic się nie wydarzyło – mówi Bogdan Klich, szef senackiej komisji spraw zagranicznych i były minister obrony w rządzie PO. Jego następca Tomasz Siemoniak dodaje: – Kluczowe jest to, że należymy do NATO.
Jednak i on nie ma wątpliwości, że armia jest dziś w gorszej kondycji niż w 2015 roku: – Mamy zapowiedziane fantastyczne kontrakty na przyszłość, a na dziś lukę, do której doprowadziły rządy PiS. Dwa lata Macierewicza było kompletnym szaleństwem, potem nastał propagandowy dryf Błaszczaka, u którego konferencje prasowe zastąpiły realne działania.
Według sondażu IBRIS przeprowadzonego w przeddzień wybuchu wojny na Ukrainie 63,4 proc. Polaków jest przekonanych, że polska armia nie jest przygotowana na wypadek konfliktu zbrojnego.
Stan Wojska Polskiego. Dekapitacja armii
W połowie lutego Radio ZET ujawniło raport byłego urzędnika ministerstwa obrony, który stwierdza, że „siły zbrojne RP nie są zdolne do przeprowadzenia nawet niewielkiej operacji obronnej”. Z 13 brygad operacyjnych tylko jedna może skompletować powyżej 90 proc. kadry.
Polska osiągnęła zakładany stan stutysięcznej armii 1 stycznia 2009 roku, ale problemem jest wyszkolenie i specjalizacja kadry. Brakuje mechaników, techników, łącznościowców, saperów, chemików, lekarzy i dowódców. – Zasadniczym problemem jest dekapitacja przeprowadzona przez Macierewicza na samym początku rządów PiS. Polskiemu wojsku obcięto głowę – mówi w rozmowie z „Newsweekiem” jeden z dowódców. Za urzędowania Macierewicza w MON odeszło z armii 48 generałów (ze 119 będących wówczas w czynnej służbie) oraz 250 pułkowników. W Sztabie Generalnym czystka objęła 90 proc. stanowisk dowódczych, w Dowództwie Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych 82 proc. Wielu odeszło w akcie sprzeciwu wobec polityki Macierewicza. Z niektórymi minister nawet się nie spotkał przed przyjęciem ich dymisji, jak z szefem wojsk specjalnych gen. Jerzym Gutem, byłym dowódcą jednostki GROM, uczestnikiem misji w Bośni i Iraku. Oficjalnie Gut odszedł z powodów osobistych, nieoficjalnie Macierewicz pozbawił go wpływu na decyzje personalne w podległych mu jednostkach.
– Już na szczycie NATO w Warszawie w lipcu 2016 roku, gdy Sojusz podejmował decyzję o wzmocnieniu flanki wschodniej, Amerykanie wyrażali zdumienie z powodu polityki MON. Z jednej strony NATO decyduje się na rozmieszczenie w Polsce i krajach bałtyckich czterech batalionów bojowych jako ostrzeżenie dla Moskwy po aneksji Krymu, a z drugiej polskie wojsko traci najlepszych dowódców. Pamiętam, jak Amerykanie pytali: „Co to znaczy? Dlaczego pozbywacie się oficerów z doświadczeniem na misjach międzynarodowych i szkolonych na amerykańskich uczelniach?” – opowiada jeden z uczestników szczytu i dodaje: – Droga od dowódcy plutonu do dowódcy batalionu to średnio 10-12 lat służby, co dopiero mówić o doświadczonym generale.
Czytaj też: Rosyjscy miliarderzy w pułapce. Co musi się stać, by odsunęli Putina od władzy?
Wydrenowaną kadrę zapełniły „plecaki”, ludzie zawdzięczający awans politycznym plecom, a to nie buduje ani prestiżu, ani zaufania żołnierzy, które w wojsku są kluczowe. – W armii nie ma „swoich”. Liczy się doświadczenie. Politycy tego nie rozumieją, bo z reguły to ci, którzy gdy mieli iść do wojska, mówili, że są pacyfistami. A gdy zaczynają rządzić, stają się specjalistami od armii. Macierewicz? Spuśćmy kurtynę milczenia – mówi „Newsweekowi” gen. Waldemar Skrzypczak, który odszedł ze służby w 2009 r. po konflikcie z ministrem Klichem, a następnie był wiceministrem u Tomasza Siemoniaka i za rządów PiS pełnił funkcję doradcy szefa Wojskowego Instytutu Technicznego Uzbrojenia, gdzie został zdymisjonowany za krytykę awansów Bartłomieja Misiewicza, faworyta Macierewicza.
Na morale wojska źle podziałało także tworzenie „prywatnej armii Macierewicza”, czyli przerzucenie znacznych funduszy na Wojska Obrony Terytorialnej. – Tak jak felczer nigdy nie będzie lepszy od lekarza, tak terytorialsi nie będą lepsi od zawodowego żołnierza – mówi były wojskowy. Według portalu Mundurowy, aż 40 proc. żołnierzy odchodzących z wojska w latach 2018-2020 nie nabyło uprawnień do emerytury, co oznacza, że uciekają do cywila, bo znajdują tam lepsze oferty pracy. „Odejścia z wojska świadczą, że magia służby z jej zarobkami i socjalem nie działa. Może zmobilizować do pozostania emerytów, ale nie zachęca młodych do zakładania munduru (…) Rośnie nam armia staruszków, która gdy przyjdzie wojna, na nic się nie zda, bo w większości pójdzie sobie na emeryturę” – czytamy w raporcie.
Starzenie się armii dotyczy nie tylko żołnierzy zawodowych, ale i rezerwistów. Według dokumentu ujawnionego przez Radio ZET średnia wieku rezerwisty to 45 lat. Niewiele więcej niż większości sprzętu pozostającego na wyposażeniu polskiej armii.
Fanfary zamiast przetargu
Według wspomnianego raportu pracownika MON średni czas użytkowania sprzętu w polskiej armii wynosi 35 lat. Z byłego ZSRR pochodzi: 70 proc. czołgów i wozów bojowych oraz śmigłowców, przeszło 80 proc. artylerii i 90 proc. broni przeciwlotniczej. „Sprzęt jest już w znacznym stopniu zużyty i tylko sztucznie utrzymywany w ewidencji jednostek wojskowych” – pisze autor dokumentu.
– Zaniedbania, jeśli chodzi o polską armię, sięgają dalej niż rządy PiS. Każdy po przejęciu władzy zaczyna od własnego planu modernizacji, a kończy na działaniach okazjonalnych i braku konsekwencji. Trwa to już 30 lat i nie podnosi zdolności bojowej armii. Sprzęt się zestrzał, w większości jest poradziecki, niewiele mamy tego, którym możemy się pochwalić. Brakuje sprzętu najnowszej generacji, a polski przemysł zbrojeniowy jest dziś gorszy od ukraińskiego – przyznaje gen. Skrzypczak i dodaje: – Politycy frazesy o bezpieczeństwie odmieniają przez wszystkie przypadki, ale niewiele z tego wynika.
– Co jest najpilniejszą potrzebą? – pytam.
Samolot transportowy armii USA Boeing C-17 Globemaster III na lotnisku w podrzeszowskiej Jasionce, 16 lutego 2022 r
Fot.: Darek Delmanowicz/PAP / PAP
– Przede wszystkim brakuje nowoczesnej obrony powietrznej. Realizacja planu Wisła zakładającego zaopatrzenie w system Patriot przeciąga się od dobrych kilku lat. Nie mamy też śmigłowców, których zakup został odrzucony, choć wszystko było dobrze przygotowane. Rządzący uwalili kontrakt tylko dlatego, że przygotowała go poprzednia władza. U nas tak już jest, że każda władza robi wszystko, aby deprecjonować poprzednią.
Chodzi o zakup wielozadaniowych śmigłowców caracal wynegocjowany przez rząd PO. Kontraktowi wycenionemu na 10,8 mld zł towarzyszył offset w takiej samej wysokości. Francuski Airbus zobowiązał się do zainwestowania w zakłady w Łodzi, Radomiu i Dęblinie. Skarb państwa miał zagwarantowane 90 proc. udziałów. Miało powstać 6 tys. miejsc pracy. PiS po przejęciu władzy pozostało podjęcie ostatecznej decyzji i przecinanie wstęgi, ale w październiku 2016 r. zerwało umowę. Mariusz Błaszczak, wówczas szef MSWiA, a obecnie minister obrony, twierdził, że kontrakt zerwała strona francuska, „nie wypełniając zobowiązań offsetowych”. To nieprawda. Polska musiała zapłacić Francuzom 80 mln zł kary, czyli prawie połowę wartości jednego caracala. Przede wszystkim jednak została bez nowoczesnych śmigłowców, bo szumnie zapowiadany przez Macierewicza program śmigłowcowy zakończył się klapą.
Gdyby kontrakt na caracale nie został zerwany, z końcem 2021 roku polska armia miałaby 40 z 50 wynegocjowanych śmigłowców. Tymczasem ma cztery blackhawki, które musiały być odesłane na doposażenie, a kolejne zamówienia dotyczą pojedynczych egzemplarzy u różnych producentów. Towarzyszący im offset obejmuje wyłącznie obsługę techniczną.
– Zaczęły się zakupy bez ładu i składu, dla różnych formacji wojska. To tak, jakby budować dom po kawałku, najpierw fragment fundamentu, a potem kawałek dachu. Nie mówiąc o tym, że do rządów PiS było nie do pomyślenia, aby najważniejsze zakupy za miliardy złotych były dokonywane bez rzetelnego przetargu, który pozwala kupić lepszy towar za mniejsze pieniądze. PiS zastąpiło przetargi politycznymi fanfarami – mówi jeden z rozmówców.
Czytaj także: „Putin walczy nie tylko o Ukrainę. To jest też wojna o zachowanie władzy na Kremlu”
Show w Waszyngtonie
Śmigłowce to podstawa mobilności armii, która stanowi jeden z dwóch głównych priorytetów modernizacji sił zbrojnych. – Najważniejszym jest obrona przeciwlotnicza. W kontekście tego, co dzieje się na Ukrainie, absolutny „must have”. Tymczasem za rządu PiS program Patriot został opóźniony, a następnie zredukowany do jednej czwartej. Polska kupuje dwie baterie, a nie minimalne osiem – mówi Siemoniak. Klich dodaje: – Problem z patriotami polega również na tym, że kupiliśmy najnowszy model, ale z nieistniejącym wciąż systemem dowodzenia. Będziemy więc mieć patrioty nowocześniejsze niż te, które zakupili Rumuni, tyle że oni mają będący w użyciu system dowodzenia, a my sprzęt, którego póki co nie można użyć.
Podpisana w 2018 roku umowa na zakup patriotów jest największym kontraktem zbrojeniowym w historii Polski. Za dwie baterie, które mają trafić do nas na przełomie 2022 i 2023 roku, zapłacimy 4,75 mld dolarów, czyli ok. 19 mld zł. Wartość offsetu to zaledwie 5 proc. kontraktu.
W planach są także amerykańskie myśliwce najnowszej generacji F-35. 31 stycznia 2020 roku minister Błaszczak w towarzystwie premiera Morawieckiego i prezydenta Dudy podpisał umowę na zakup 32 samolotów. Wartość kontraktu to 4,6 mld dolarów (czyli niewiele mniej niż w przypadku patriotów). Szymon Hołownia, którego żona jest pilotem F-16, zauważył, że „za sztukę płacimy ponad 550 mln zł. I to bez offsetu, bez infrastruktury. W jednej z ostatnich dużych transakcji (między LM a duńskim rządem) cena za sztukę, po negocjacjach, wyniosła ok. 345 mln zł”.
Przy okazji zakupu F-35 Błaszczak podkreślał, że to „efekt bardzo dobrych relacji prezydenta Andrzeja Dudy z prezydentem USA Donaldem Trumpem” i polski prezydent „miał możliwość zobaczenia przelotu F-35 w Waszyngtonie nad Białym Domem”. – Pamiętam ten dzień. Piłem kawę nad Potomakiem, gdy nagle zaczęły trząść się filiżanki i coś przeleciało nad naszymi głowami. Ludzie wybiegli z knajpek, bojąc się, że to zamach terrorystyczny. Okazało się, że Trump urządził Dudzie show. Polscy decydenci łatwo dają się złapać na takie chwyty – opowiada waszyngtoński dyplomata. Pierwsze F-35 mają być gotowe dla Polski w 2024 roku. Wtedy rozpoczną się szkolenia, dostawy najprawdopodobniej dwa lata później i będzie to 4-6 samolotów rocznie.
Stan Wojska Polskiego czyli cena życia żołnierza
18 lutego 2022 r., niespełna tydzień przed wybuchem wojny na Ukrainie, minister Błaszczak w towarzystwie wicepremiera Kaczyńskiego poinformował o zgodzie Departamentu Stanu USA na sprzedaż Polsce 250 czołgów Abrams w jego najnowszej wersji. Kontrakt ma mieć wartość 23,3 mld zł. Abramsy uchodzą za niezniszczalne i są dumą amerykańskiej armii. Tyle że produkcja ich pancerza objęta jest tajemnicą państwową. „Najlepszy pancerz, jak każdy pancerz ulega uszkodzeniom w trakcie działań wojennych (…) Dobrym przykładem tego, jak ważna jest szybka i samodzielna naprawa uszkodzonych czołgów, jest konflikt w Donbasie, podczas którego w ciągu zaledwie kilku miesięcy ukraińscy specjaliści przywrócili sprawność większości sprzętu ciężkiego. Ze względu na brak rozwoju, a wręcz regres rodzimego przemysłu zbrojeniowego, jest to obecnie nierealne w Polsce” – czytamy w ekspertyzie Klubu Jagiellońskiego. Eksperci alarmują także, że abramsy mają być kupione praktycznie bez przetargu i bez offsetu. A jednocześnie grzebią projekt budowy polskiego czołgu Wilk uznanego za priorytet Planu Modernizacji Technicznej do 2035 r.
Jedynym zamówieniem MON na polskim rynku, istotnym z punktu widzenia modernizacji armii, są drony. Kontrakt o wartości 174 mln zł przewiduje dostarczenie przez Polską Grupę Zbrojeniową stu dronów w latach 2024-2027. Jednak po wybuchu wojny na Ukrainie, jak informuje portal Defence24.pl, Polska zdecydowała się na szybki zakup dronów amerykańskich, które sprawdziły się w Iraku i Afganistanie.
– Wojna z Ukrainą osłabia rosyjską armię, której parę lat zajmie odtworzenie zdolności bojowej. To czas na zrobienie porządnych programów rozwojowych armii i polskiego przemysłu zbrojeniowego, a nie od Sasa do Lasa czy według widzimisię polityków – mówi gen. Skrzypczak. Ma nadzieję, że już nikomu nie przyjdą do głowy pomysły w stylu remontu starych, stalowych hełmów. W 2018 rok MON podjęło decyzję o odnowie hełmów z 1967 roku. Średni koszt naprawy jednego to 70 zł (wyremontowano ich ponad 15 tys.). Nowy hełm kompozytowy kosztuje 1,2 tys. zł. Jak mówią eksperci: to cena życia polskiego żołnierza, bo stare hełmy nie chronią przed nowoczesnymi pociskami.
Patron ojczyzny
Do Sejmu trafił właśnie projekt ustawy o obronie ojczyzny. Zapowiedziana jesienią ubiegłego roku reforma armii ma zmodyfikować przepisy znajdujące się w 14 różnych ustawach. W kontekście ostatnich wydarzeń ustawa wróciła jako ojczyźniana i kładzie nacisk na rozbudowę armii (z obecnych 115 tys. żołnierzy zawodowych i 35 tys. terytorialsów do odpowiednio 250 i 50 tysięcy) oraz zwiększenie wydatków na modernizację wojska, czemu służyć ma powołanie specjalnego funduszu.
Donald Tusk zapowiedział poparcie ustawy o obronie ojczyzny, ale jak zastrzegł: „zrobimy wszystko, by była lepsza niż ten niedoskonały projekt”. Zaapelował do rządzących, by tym razem wysłuchali opozycji i ekspertów. Według gen. Mirosława Różańskiego w obliczu zagrożenia ze wschodu najważniejsza jest osłona przed atakiem z powietrza. „To dziś największa słabość polskiej armii. Budowanie militarnej potęgi poprzez zwiększanie jej liczebności, a nie osiąganie nowych zdolności bojowych, to koncepcja, która idzie pod prąd współczesnych trendów budowania nowoczesnych wojsk operacyjnych. Nie tędy droga” – przestrzega. Według szacunków zwiększenie armii do 300 tys. to koszt 100-140 mld zł rocznie. Wątpliwości budzi także tworzenie nowego funduszu, bo zdaniem ekspertów może on służyć rządzącym do wyprowadzania zadłużenia państwa poza kontrolę budżetową.
Jest także kwestia polityczna: – PiS wykorzystywało dotychczas budżet MON do realizowania polityki wyborczej. Ta władza jest zakładnikiem własnej propagandy i wiary w to, że dopiero po 2015 zaczęło być w armii świetnie – mówi jeden z wojskowych. Natomiast polityk opozycji dodaje: – PiS w tej ustawie widzi własne działania obronne. Patronem ustawy jest sam Jarosław Kaczyński, miała być dziełem wieńczącym jego obecność w rządzie, ale gdy trafiła do negocjacji międzyresortowych, została zmiażdżona. Wróciła w sytuacji zagrożenia i kto jej nie poprze, ten zdrajca ojczyzny. Źle się to układa. Chodzi o to, żeby Kaczyński był wielkim patronem obrony ojczyzny, a nie żeby ustawa służyła wzmocnieniu armii. Nie znam kraju, który zmieniałby cały system, nawet jeśli ma on słabości, w sytuacji tak poważnego i realnego zagrożenia. Tak się dzieje, gdy w grę wchodzi polityka, a nie odpowiedzialność za państwo.
MON nie odpowiedziało na nasze pytania dotyczące gotowości polskiej armii do obrony przed ewentualną inwazją na nasz kraj.
Czytaj więcej o wojnie na Ukrainie tutaj.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS