A A+ A++

W auli Caritas, gdzie jeszcze całkiem niedawno odbywały się konferencje i spotkania, stoją gęsto poustawiane pudła z rzeczami. Tak samo na korytarzu. Przed budynkiem zapakowane palety z darami, na podwórku ładuje się kolejny TIR. Robota idzie sprawnie, jedni na pace układają rzeczy, inni je podają. To kolejny transport, który ruszy z Lublina na Ukrainę. Ruszy dlatego, że najpierw znaleźli się ludzie, którzy rzeczy ofiarowali, przywożąc je bezpośrednio do lubelskiej Caritas lub do swoich parafii, czy innych punktów zbiórek, z których rzeczy trafiają potem do siedziby Caritas. Dary jednak trzeba posegregować, zapakować i podpisać. Są pudła, gdzie potrzebujący znajdą rzeczy dla dzieci w odpowiednim rozmiarze, są takie z ubraniami dla dorosłych kobiet i mężczyzn. Są w końcu pudła z zabawkami, prowiantem, kocami, śpiworami i dziesiątkami innych niezbędnych w codziennym życiu rzeczy. To do przygotowania i opisania darów potrzeba każdego dnia wielu rąk.

Wśród wolontariuszy są i młodzi i starsi. Są Polacy i Ukraińcy. Świeccy, siostry zakonne i kapłani. Każdy potrzebny.

Bartek z grupą kolegów przyszedł rano.

– Przez pierwsze dni wojny siedziałem niemal cały czas w Internecie śledząc informacje o tym, co się dzieje. Kiedy tak czytałem komentarze i oglądałem zdjęcia i filmy, narastała we mnie chęć działania. Nie mogłem tylko wirtualnie śledzić losów Ukrainy, czułem, że muszę coś zrobić, włożyć jakąś swoją małą cegiełkę w to, by pomóc tym ludziom. Nie chodzi jednak o samo pomaganie, chciałem na swój mały sposób mieć udział w tym, że Ukraina wygra tę wojnę, dlatego skrzyknąłem kolegów i przyszliśmy do Caritas – mówi Bartek.

Chłopaki pracują ramię w ramię, przy przewożeniu palet i ładowaniu TIR-ów. Dziewczyny segregują rzeczy.

– Tu bluzki i sukienki rozmiar 134 dziewczynka, tam spodnie chłopiec rozmiar 152, buty damskie w tamtym miejscu – pokazuje Maria zajmująca się segregowaniem rzeczy. Jest studentką, z nią na roku są dziewczyny z Ukrainy. Od nich wie, jak bardzo ludzie są wdzięczni za każdą paczkę, okazaną życzliwość, pomoc, bez której nie daliby rady w wojennej rzeczywistości.

Do Caritas, gdzie mieści się także punkt rejestracyjny, przychodzą również uchodźcy. Wielu z nich nie ma niczego. Wolontariusze zajmują się każdym, pytają czego potrzebuje i idą razem szukać potrzebnych rzeczy.

 


Agnieszka Gieroba /Foto Gość


Liliana z Łucka wraz z rodziną schronienie znalazła w Lublinie.


Wśród potrzebujących jest Liliana z rodziną. Ona w Polsce jest od kilku miesięcy, przyjechała tu do pracy. Gdy zaczęła się wojna, czekała na swoją rodzinę spod Łucka.

– Jechali kilka dni, dziś dotarli. Mój syn, synowa i trójka wnucząt. Potrzeba im wszystkiego do tego, by żyć jakoś w Polsce, a syn wraca do Łucka. Chce zabrać do samochodu, co się da, żeby zawieźć naszym na Ukrainę. W Caritas dostaliśmy nie tylko ubrania i niezbędne rzeczy, ale dzieci mogły wybrać sobie zabawki. To był pierwszy ich uśmiech odkąd przyjechały – opowiada Liliana.

Żeby zostać wolontariuszem w Caritas, nie trzeba się wcześniej zgłaszać. Wystarczy przyjść między 7.00 a 24.00 i koordynator wskaże, co robić. Pracy wystarczy dla każdego, bo darów nie tylko z Polski, ale także z Niemiec, Włoch, Austrii i innych krajów wciąż przybywa.

Teraz Caritas szuka także magazynów, gdzie można by je złożyć zanim zostaną posegregowane i przewiezione na Ukrainę.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułNasze Miasto: Rosjanie chcą Kijowa. Ciężkie bombardowania miast, ta zbrodnicza taktyka ma polityczny cel
Następny artykułTak, dziś wszyscy jesteśmy Ukraińcami [FELIETON]