Bartłomiej Pawłowski zimą zamienił Śląsk Wrocław na Widzew Łódź, a już w drugim meczu w barwach nowego klubu strzelił dwa gole. O powrocie do Łodzi po latach i kulisach odejścia ze Śląska Wrocław pomocnik opowiedział w programie „Pierwsza Klasa” w Kanale Sportowym.
Zadowolony? Dwa pierwsze gole dla Widzewa Łódź, które dały trzy punkty.
Uśmiechnę się porządnie jak będziemy troszkę spokojniejsi co do wyznaczonego celu, który sobie postawiliśmy. Jeśli chodzi o mecz ze Stomilem Olsztyn, to wydaje mi się, że wygrał zespół lepszy. Rzeczywiście Stomil zagroził nam kilkukrotnie po kontrach, ale z przebiegu spotkania nie stworzyli sobie zbyt wielu okazji do zdobycia bramki. Pod koniec była jedna, znakomita, którą nasz bramkarz świetnie obronił. Mecz z Arką Gdynia odsuwamy na dalszy plan. Nie byliśmy zadowoleni z wyniku, trener go przeanalizował, powiedział nam, co miał do powiedzenia. Wiadomo, że zespół Arki gra trochę lepiej w ataku pozycyjnym i jeszcze lepiej w kontrataku, wykorzystuje swoje sytuacje – w porównaniu do Stomilu – ale na dziś zdobywamy trzy punkty i chcemy dalej grać o pełną pulę.
Co wam nie wyszło w spotkaniu z Arką? Zakładam, że mieliście swój plan, którego z jakiegoś powodu nie udało się zrealizować.
Cóż, fenomenalna bramka w szóstej minucie gry… Chciałbym strzelać takie bramki, strzał marzeń, mogłem to obserwować z pierwszego rzędu, bo stałem akurat w murze jak piłka śmignęła mi koło głowy. Troszkę to ustawiło początek meczu. Doprowadzamy do wyrównania, druga połowa, zaraz rzut karny, potem kontra, znowu rzut karny. Ciosy, po których ciężko się podnieść. Dalej próbowaliśmy, walczyliśmy, tworzyliśmy sobie kilka naprawdę dobrych sytuacji bramkowych. Jakby przeanalizować to na chłodno, to zespół Arki po prostu nas wypunktował. Strzelili pięć bramek po sześciu celnych strzałach. My stworzyliśmy sobie równą liczbę sytuacji, ale nie przekuliśmy tego na bramki. Byli od nas bardziej skuteczni.
Jesteś bardziej doświadczonym zawodnikiem, w wielu zespołach już grałeś. Jakbyś scharakteryzował ten zespół, w którym grasz obecnie?
Myślę, że głód. Piłkarze chcą zaistnieć, awansować do Ekstraklasy, spełniać swoje marzenia. Gdy byłem w Widzewie było w nim kilku doświadczonych zawodników, starych wyjadaczy. Był też powiew młodości z „ekipy Mroczkowskiego”, chłopaków wprowadzanych ok. 20 roku życia. Był niezły balans. Dzisiaj jest kilku bardzo doświadczonych piłkarzy na poziomie pierwszoligowym, ale wszyscy z apetytetm na spróbowanie swoich sił w Ekstraklasie. Ta ambicja, chęć zrobienia kolejnego kroku do przodu w swojej karierze napędza. To duży plus w tym momencie.
Jak trafiłeś do Łodzi? Okoliczności twojego odejścia ze Śląska Wrocław nie były najprzyjemniejsze.
To ciekawa sprawa. Mogę ją opisać, ale pokrótce, bo nie chcę wchodzić w szczegóły. Po zmianie trenera Vlatislava Lavicki byłem przestawiony na bok obrony. Starałem się wywiązywać ze swoich zadań i zagrałem bardzo dużo minut, bo licząc Ligę Konferencji i Ekstraklasę było ich — oszacuję — ponad 900, niespełna 1000. Wynik niewskazujący na piłkarza, który nie mieści się w taktyce i systemie gry, nawet nie grając na swojej nominalnej pozycji. Wydaje mi się, że decyzja była podjęta o wiele szybciej, bo już w wakacje miałem jakieś głosy niechęci co do korzystania z moich usług. Takie są sytuacje w życiu i sporcie, u jednego trenera gra się regularnie, jest się w podstawowym składzie, u drugiego trzeba zaakceptować decyzję szkoleniowca i żyje się dalej.
Jak działa jedyny duet trenerów w 1. lidze? „Specjalizacja to jedyny kierunek”
Czujesz, że trochę rozczarowałeś? Były wobec ciebie duże oczekiwania, wypominano, że jesteś drogim piłkarzem, który nie daje tego, czego się spodziewano.
Oczekiwana pewnie były odnośnie statystyk w ofensywie. Za trenera Lavicki grałem w ofensywie, więc mogę być z tego rozliczany. Po zmianie trenera w ofensywie już praktycznie w ogóle nie grałem, może sporadycznie jakieś minuty. Grałem na boku obrony, na wahadle i rzeczywiście wtedy bramek nie strzelałem. Chciałem je strzelać, więc z tej perspektywy mogę powiedzieć, że to kamyczek do mojego ogródka. Z drugiej strony nie występowałem na pozycji, na której chciałem występować, zgłaszałem to, nie dostałem szansy. Na koniec dnia każdy z nas jest niezadowolony: i Śląsk Wrocław i ja. Wydaje mi się, że tę sytuację można było rozwiązać w inny sposób, ale nie ma co tego rozgrzebywać.
Na początku wiosny pokazaliście dwie twarze, teraz mecz z Górnikiem Polkowice. Jakiego meczu się spodziewać?
Obraz gry zawsze kreuje wynik. Jakby patrzeć na suchy wynik mecz z Arką to duża dysproporcja, jeżeli przegrywa się 2:5 u siebie. Ale nie sięgałbym po takie wnioski, że byliśmy piłkarsko rozbici. Byliśmy wypunktowani, strzelili to, co mieli, my nie strzeliliśmy, trzeba uznać wyższość Arki. Ze Stomilem było odwrotnie, bo strzeliliśmy dwie bramki, Stomil miał jedną bardzo dobrą sytuację, my także, więc wynik mógł być i trochę mniejszy i trochę większy, ale zwycięstwo było zasłużone.
Jakie masz wobec samego siebie oczekiwania na rundę wiosenną?
Zdaję sobie sprawę, że dla większości piłkarzy przyjście do zespołu pierwszoligowego to nie jest opcja numer jeden. Nie ukrywam, że ja też w pewnym momencie miałem wątpliwości, ten temat Widzewa pojawił się chwilę wcześniej, zanim się zadeklarowałem. Miałem inną możliwość — kontynuowanie swojej kariery za granicą. Po rozmowie z tatą, agentem, z żoną, stwierdziłem, że chyba czas, żeby dać coś od siebie w klubie i w miejscu, któremu piłkarsko zawdzięczam najwięcej. Kierowałem się trochę sentymentem, stąd moje przyjście do Widzewa, żeby pomóc mu wrócić do Ekstraklasy.
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW I WIDZEWIE ŁÓDŹ:
ROZMAWIALI SZYMON JANCZYK I ADAM KOTLESZKA
fot. Newspix
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS