A A+ A++

Dzieje się tak zresztą nie tylko na etapie ¼ finału ale bardzo często też już w pierwszych rundach. Puchar traktowany jest jako piąte koło u wozu. Na szczęście nie wszędzie i nie zawsze. Są wyjątki. Jednym z nich jest Kamil Kiereś. Szkoleniowiec Górnika Łęczna. Być może najbardziej niedoceniany trener jakiego ma Ekstraklasa.

Jego trzy kadencje w Bełchatowie, gdzie zaczynał swą „poważną” pracę, przebiegały różnie: były awanse na najwyższy szczebel ale przytrafiła się też degradacja, choć nie w rozgrywkach, za które od początku do końca odpowiadał. Jego zespoły zawsze miały jednak swój styl, pomysł na grę i na pewno nie był to antyfutbol polegający jedynie na przeszkadzaniu mimo, że nadmiarem piłkarskich artystów nigdy nie dysponował. Potem spełnił marzenia tyskich kibiców dając klubowi z „piwnego miasta” już w pierwszej próbie awans na zaplecze najwyższego szczebla, po czym w trudnych okolicznościach organizacyjno-finansowych utrzymał 1.Ligę dla Olsztyna.

ZOBACZ TAKŻE: FIFA zwleka z decyzją ws. meczu Rosja – Polska. “Wolą zrzucić odpowiedzialność”

Górnik Łęczna przymierzał się do niego kilka razy ale najpierw brakowało zdecydowania, a i sam Kiereś zastanawiał się czy ponowne zejście na drugoligowy poziom to dla niego właściwa droga. W końcu jednak obie strony się dogadały. I obie nie żałują. Dwie promocje z rzędu i błyskawiczny skok z trzeciego szczebla na najwyższy to wynik, którego nikt tak szybko nie wymagał. Zarówno Prezes Piotr Sadczuk jak i dyrektor sportowy Veljko Nikitović, pierwszy z doświadczeniem w roli arbitra, drugi zawodnika, szefa klubu i różnych innych ról zarządzania, zachowywali spokój nawet w trudnych momentach. Zdawali sobie sprawę z możliwości zespołu i nie wykonywali nerwowych ruchów, gdy jesienią „Zielono-Czarni” okupowali „czerwoną strefę” i dzierżyli miano pewnego kandydata na spadkowicza.

We wszystkich innych klubach, które zajmują w tabeli miejsca 13-18 zmieniano trenera. W Łęcznej nie. Szkoleniowiec ma zaufanie bo władze klubu widzą jaką wykonuje pracę i reaguje zmianą taktyki, gdy ta sprawdzająca się wcześniej przestaje działać. Potrafi odbudować piłkarzy, którzy tak jak Bartosz Śpiączka pozostawali bez klubu przez ponad pół roku, albo zagubili się w poprzednich miejscach pracy jak Szymon Drewniak i Damian Gąska.

Dać „drugie życie” weteranom Leandro i Bartoszowi Rymaniakowi przydzielając im inne role niż te pełnione dotychczas. Rozwija talenty wypożyczonych z Pogoni Szczecin Marcela Wędrychowskiego oraz Kryspina Szcześniaka. Umówmy się, że nie wszyscy piłkarze chcą przyjść do tego klubu – vide Filip Marchwiński z Lecha. Jest przecież parę bardziej atrakcyjnych adresów w tym kraju. To jednak błędny tok rozumowania. W tym miejscu rozwinęła się przecież kariera Jana Bednarka. Tu można poprawić swoje umiejętności i kwalifikacje. Także dlatego Kiereś przebił już setkę meczów na ławce Górnika i zbliża się do rekordu ustanowionego w tym miejscu przez Jurija Szatałowa.  

Ligowy beniaminek, choć miał na głowie zdecydowanie ważniejsze sprawy niż Puchar Polski, przyjechał w środę do Warszawy by wygrać. Kiereś wystawił swój najmocniejszy skład twierdząc jak najbardziej słusznie, że właśnie w takim meczu będzie mógł przygotować się do tych najbliższych kluczowych dla niego i klubu spotkań. Chciał zobaczyć jak zareaguje jego drużyna na tle też „cierpiącego” ale wciąż mającego przecież swoje ambicje i cele rywala. Za chwilę przyjedzie on na Lubelszczyznę zagrać w meczu o „6 punktów” w Ekstraklasie, bo przecież Legia w tabeli ciągle jest niżej od Górnika.

Oddać taką potyczkę bez walki? Nie spróbować awansować do półfinału kiedy jest ku temu okazja? Tak zachowałoby się pewnie wielu trenerów ale to błędny tok rozumowania. Do 86 minuty piłkarze z Łęcznej byli w grze o historyczny wynik. Gola zamykającego sprawę stracili po własnym rzucie rożnym z kontrataku dzięki błyskowi geniuszu Josue i trafieniu jednego z największych w ostatnich latach talentu w albańskim futbolu. Taka postawa szkoleniowca pochodzącego z Piotrkowa Trybunalskiego jest godna podkreślenia. Dzięki temu ten mecz trzymał w napięciu niemal do końca. I pokazał piłkarzom z Łęcznej, że zasługują na to, by w Ekstraklasie pozostać.

Na przełomie roku Kamil Kiereś wygrał z pewnością ważniejszą walkę niż ta sportowa. Pokonał ciężką chorobę bo będąc w dwustu procentach zaangażowany w swą pracę dla Górnika nie zwracał uwagi na dolegliwość, która przy spóźnionej reakcji mogła mieć dla niego bardzo znaczące konsekwencje. Dziś na szczęście wszystko jest już w porządku. Jest ciągle pod stałą kontrolą lekarzy, ale sytuacja została opanowana. Ta piłkarska nie będzie prawdopodobnie aż do ostatniej ligowej kolejki.  Dla Górnika Łęczna każdy kolejny mecz będzie jak finał.

Czy i ten bój zakończy się dla niego szczęśliwie? By tak się stało ligę będzie musiał przecież opuścić pewnie jeden z wielkich polskich klubów bo wiele wskazuje na to, że co najmniej jeden z teorii pewnych kandydatów do spadku (Bruk Bet, Warta i Łęczna) w lidze się utrzyma. Gwarancja na byt jeszcze nigdzie nie została podbita. Ale Kiereś w kolejnym miejscu potwierdza, że spełnia wymogi, które powinny dać mu pewność zatrudnienia, nawet wtedy, gdy misja nie zostanie spełniona. I chciałbym go kiedyś zobaczyć w klubie, który myśli o nieco innych celach. Bo to być może najbardziej niedoceniany trener w Ekstraklasie. I jestem wręcz przekonany, że jego karta wypełniona zostanie w przyszłości nie tylko kolejnymi awansami bądź sukcesami z okazji „utrzymania”.   

Przejdź na Polsatsport.pl

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułRuszył Program Klub. Sportowcy mogą zdobyć dotacje z województwa
Następny artykułAleksandar Vukovic: Dwa ostatnie zwycięstwa nie stawiają Legii w dużo lepszej sytuacji