Od wczoraj, kiedy pierwszy raz usłyszałem tę historię, nie potrafię się od niej uwolnić. Jest jak grecka tragedia, choć dzieje się w Rosji, teraz.
Jak wielu Polaków w tych dniach, moi znajomi kursują między Legnicą a granicą z Ukrainą, przewożąc ludzi, którzy uciekają przed wojną. Na specjalnym internetowym forum nazwiązują kontakt z osobami potrzebującymi pomocy, a potem pakują się w samochód i jadą po nich. Na tym forum Ania trafiła wczoraj na dramatyczny wpis. Jakaś kobieta szukała ratunku dla przyjaźniącego się z jej synem siedemnastolatka z Rosji. Tydzień temu chłopiec został siłą wzięty do armii. Po kilkudniowym szkoleniu na mięso armatnie wraz z pozostałymi żołnierzami przetransportowano go w stronę ukraińskiej granicy. “Jest przerażony. Chłopcy analizowali już różne scenariusze łącznie z ucieczką, nie chcą brać udziału w wojnie. (…) Czy ktoś może mu pomóc?”
To fundamentalne pytanie. Fundamentalne, bo dotyka kwestii życia i śmierci. Dzwoniłem wieczorem do różnych ludzi, opowiadałem tę historię i pytałem, czy np. z pozycji prawa, w ramach międzynarodowej wspólnoty, można coś zrobić. Nic nie można zrobić. Najdobitniej, najjaśniej – a przez to najbardziej przerażająco – wytłumaczył mi to prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od naszej rozmowy ten siedemnastoletni chłopiec wydaje mi się jak bohater greckiej tragedii, na którego uwzięli się bogowie, a właściwie jeden, w Rosji najpotężniejszy, Putin. Fatum. Na tym dzieciaku, który ledwie rozpoczął życie, ciąży zły los, którego nijak nie można uniknąć.
Gdyby miał obok siebie cywilizowany kawałek lądu, na przykład którąś z europejskich demokracji, byłaby jakaś szansa. Wystarczyłoby, gdyby postawił na nim stopę i poprosił o azyl. Ale w Rosji, w ogarniętej wojną Ukrainie lub na podporządkowanej Putinowi Białorusi nie ma dla niego ratunku. Za dezercję grozi mu śmierć. Tak zwana międzynarodowa opinia publiczna, fundacje czy trybunały praw człowieka, nie mogą się o niego imiennie upomnieć, nie narażając chłopca i jego bliskich na okrutny odwet. Międzynarodowy głos w tamtej rzeczywistości nic zresztą nie znaczy.
I choć z jego powodu pęka mi serce, muszę napisać na koniec, jakie to szczęście, że mimo wszystko – mimo Ziobry, Kaczyńskiego, Piotrowicza, Przyłębskiej i całej tej obmierzłej szajki tytułującej się “dobrą zmianą” – od siedmiu lat jako Rzeczypospolita Polska nie dajemy oderwać się od rodziny europejskich demokracji.
Piotr Kanikowski
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS