Dwie dekady sukcesów sprawiły, że skoki w Polsce zaczęły uchodzić za sport narodowy. Od 2001 r., czyli wybuchu Małyszomanii, tylko dwukrotnie zdarzyło się naszej ekipie wrócić z mistrzostw świata bez medalu. Ostatnie igrzyska bez krążka to Turyn w 2006 r. Przez te lata mieliśmy mistrza olimpijskiego, czterech mistrzów świata (Adam Małysz osiągnął to nawet cztery razy), zdobywców Kryształowych Kul, triumfatorów Turnieju Czterech Skoczni, Pucharu Narodów i autorów wielu innych spektakularnych sukcesów.
Obecny sezon jest jednak zimnym prysznicem. Okazało się, że poza wielką trójką (Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki) nie mamy zaplecza i grupy skoczków gwarantujących porządny poziom w Pucharze Świata. A to wszystko efekt tego, że w latach największych sukcesów niewiele uwagi poświęcało się tym, którzy w przyszłości mieli dać Polsce medale.
Ale marnowanie talentów wcale nie zaczęło się w ostatnich latach. Do takich sytuacji dochodziło przecież już w erze Adama Małysza.
Mateusz Rutkowski symbolem zmarnowanego potencjału. “Nie mogliśmy ingerować”
Najsłynniejszym skoczkiem, który miał być wielki, jest Mateusz Rutkowski, który w 2004 r. – w erze Małysza – wywalczył tytuł mistrza świata juniorów. Pokonał późniejszego mistrza olimpijskiego Thomasa Morgensterna. Sen o wielkiej karierze skończył się jednak szybko. W mediach pojawiały się pogłoski, że Rutkowski chętnie sięga po alkohol. Młody skoczek nie poradził sobie z presją opinii publicznej, która natychmiast chciała zrobić z niego drugiego mistrza. Po tym, jak stracił prawo jazdy, został usunięty z kadry. W 2007 r. zakończył karierę.
– To była bardzo skomplikowana sytuacja dla trenerów i działaczy związkowych – mówi Sport.pl Heinz Kuttin, trener kadry B w czasach, gdy Rutkowski sięgał po juniorskie złoto. – Najwięcej problemów w tym przypadku dotyczyło jego osobistego życia. Nie mogliśmy za bardzo ingerować w jego prywatność. Jeśli coś dzieje się podczas zawodów, to możemy wtedy reagować i wyciągać konsekwencje. Natomiast jeśli to dotyczy kwestii życia codziennego, to nie powinniśmy tego robić. Tak jest w każdym sporcie. Każdy ma prawo prowadzić swoje życie, jak tylko chce. My jesteśmy od tego, żeby pokazywać, jak prowadzić karierę sportowca, ale to nie działa na każdego – tłumaczy Kuttin.
Zostali tylko Stoch, Hula i Żyła
Z tego samego pokolenia co Rutkowski wywodzą się Kamil Stoch, Piotr Żyła i Stefan Hula. Ale i Dawid Kowal, skoczek ze srebrnej drużyny MŚJ 2004, jego brat Kamil, Łukasz Rutkowski i Paweł Urbański.
Pierwsza trójka skacze do dzisiaj i to na najwyższym poziomie. Pozostali rzucili skoki dość szybko. Dawid Kowal próbował swoich sił do 2011 r., ale największe sukcesy odnosił w wieku juniorskim, bo w 2007 r. dorzucił jeszcze brąz drużynowy w Zakopanem. Paweł Urbański (rocznik Stocha) w 2005 r. był w drużynie, która wywalczyła wicemistrzostwo świata. O jego talencie też się sporo mówiło – zwłaszcza wtedy, gdy wygrał konkurs Pucharu Kontynentalnego – ale jego kariera trwała właściwie tylko trzy sezony. Brak sukcesów spowodował, że Urbański zakończył karierę.
Łukasz Rutkowski zakończył skakanie po sezonie 2009/2010. Jak przyznał po latach, jego organizm nie wytrzymał rygorystycznej diety. – Trener wysłał mnie do kliniki w Krakowie. Specjaliści stwierdzili, że mam zrujnowaną psychikę. Zadali mi pytanie: “Pan wybiera karierę czy zdrowie?”. Na walkę o powrót nałożyła się śmierć mamy. Dramat rodzinny i totalny dół psychiczny spowodowały, że kiedy ustalano kadry na nowy sezon, to nie było już dla mnie miejsca. Nikt się ze mną nie spotkał, nie zadzwonił. O wszystkim dowiedziałem się z internetu. Wtedy de facto skończyła się moja przygoda ze skokami – mówił po latach w rozmowie z Łukaszem Jachimiakiem ze Sport.pl.
Kolejnym obiecującym pokoleniem polskich skoków było to, które reprezentują Maciej Kot i Dawid Kubacki. To zawodnicy urodzeni na początku lat 90., wśród których byli także Jan Ziobro, Jakub Kot, Bartłomiej Kłusek, Krzysztof Miętus oraz jego nieco młodszy brat Grzegorz. Sięgali po medale mistrzostw świata juniorów i stopniowo dobijali się do kadry A. Na przełomie ery Małysza i Stocha często stanowili już o sile podstawowego składu biało-czerwonych. Karierę przedwcześnie zakończyli Grzegorz Miętus i Jakub Kot. Ten ostatni był nawet nazywany większym talentem od jego brata – Maćka.
Pierwsze pokolenie małyszomanii. “Chce się mnie zniszczyć”
– Kiedy zawodnik rozpoczyna współpracę z klubami, jego kariera często zwalnia. Pojawiają się problemy. Maciej jakoś sobie z tym poradził, ale Kuba…. Kuba to talent, który został zmarnowany przez Polski Związek Narciarski. Pierwsze jego potknięcie od razu spowodowało usunięcie z narodowej kadry. Nie powinno tak być, ale teraz nie czas na żale – mówił kilka lat temu jego ojciec, Rafał Kot w “Przeglądzie Sportowym”. Sam Kuba niechętnie wraca dzisiaj do tamtego momentu, ale na pewno nie obwinia wszystkich wokół. – Trzeba byłoby zrobić ogromny rachunek sumienia, kto bardziej zawinił. Ja, czy może system. Nie ma co jednak rozpamiętywać – mówi Sport.pl Kuba Kot.
Mniej więcej w tym samym czasie rozwijał się Tomasz Byrt, chociaż o jego wielkim potencjale usłyszeliśmy dopiero w ostatnim sezonie Małysza. Na kilka dni przed swoimi 18. urodzinami Byrt zdobył pierwsze punkty Pucharu Świata i szybko został okrzyknięty wielką nadzieją. Jego kariera przyspieszyła – najpierw pojechał na seniorskie mistrzostwa świata do Oslo, a dopiero rok później sięgnął po srebro z drużyną podczas czempionatu juniorów. W sezonie 2010/2011 stanął na podium PŚ w konkursie drużynowym. Obok Małysza, Stocha i Żyły. Ale potem pojawił się alkohol, nałogi i jak szybko Byrt się pojawił, tak szybko zniknął.
Kontrowersyjnie było także w przypadku Jana Ziobry, który jawnie mówił o tym, że ktoś chce go zniszczyć. Nazwisk jednak nie podał. – Przed sylwestrem skakaliśmy na skoczni w Zakopanem, oddawałem skoki na odległości w okolicach 122-126 metrów. Andrzej Stękała – Andrzej, przepraszam, nie mam nic do ciebie, nie odbierz tego źle – skakał w granicach 105-110 metrów. Ja nie dostałem powołania na te zawody. Ta sytuacja w porównaniu z sytuacjami sprzed kilku miesięcy, sprzed roku czy dwóch lat jest błahostką. Uświadomiło mi to jednak, jak bardzo chce się mnie zniszczyć w tym otoczeniu za te kilka słów prawdy, które kiedyś powiedziałem. Jak bardzo głęboka i podła może być ludzka zazdrość i ludzki egoizm – mówił na filmiku, który potem umieścił w sieci. Ogłosił wtedy, że zawiesza karierę. Już do niej nie wrócił. Ze wspomnianego pokolenia do sporych sukcesów dotarli tylko Maciej Kot i Dawid Kubacki.
Pokolenie juniorskich mistrzów i wicemistrzów. “Bałem się, że zostanę z niczym”
Jesteśmy już w drugiej dekadzie XXI wieku. Polska drużyna w zawodach najwyższej rangi osiąga największe sukcesy. Zdobywamy medale mistrzostw świata, wygrywamy konkursy drużynowe i sięgamy po Puchary Narodów. W tym czasie karierę postanawia zakończyć m.in. Krzysztof Biegun, który w 2013 r. sensacyjnie wygrał konkurs w Klingenthal. Kolejno rezygnują także Krzysztof Leja (1996), Łukasz Podżorski (1996), Adam Ruda (1995), Przemysław Kantyka (1996) oraz zdecydowanie młodsi Dawid Jarząbek (1999), Bartosz Czyż (1999) czy Dominik Kastelik (1998).
– Żałuję, bo mogło się to inaczej potoczyć. Dużo ludzi mówiło, żebym jeszcze próbował – szczególnie rodzice i rodzina. Oczywiście mogłem czekać i próbować. Może akurat by się udało. Bałem się jednak, że nic z tego nie będzie, a ja obudzę się w wieku 28 lat, nie mając niczego – tłumaczy Sport.pl Adam Ruda, określany jednym z większych talentów, wicemistrz Polski z 2015 r. Kwestie finansowe, o których wspomina, to częsty powód, jaki pojawia się podczas tłumaczenia decyzji o porzuceniu nart.
Chociaż bywało też inaczej – jak w przypadku Kastelika. Ten słynął z przekornego charakteru. Naraził się m.in. Małyszowi. Szczególnie wtedy, gdy drużyna walczyła o medal mistrzostw świata juniorów, a Kastelik nie ustał skoku.
– Kolega Kastelik lekceważy sobie resztę ekipy. Chłopak ma talent, a robi wszystko, by spierniczyć sobie karierę – publicznie skrytykował zawodnika Małysz. Po tym Dominik już się nie podniósł. – Na pewno nie zachowałem się jak należy. Kiedyś przyznałem, że Adam Małysz miał rację. Może rzeczywiście tak było, ale na pewno pozostał uraz, że taki autorytet publicznie skomentował to, co się tam wydarzyło – mówił Kastelik kilka lat temu w rozmowie z Onet Sport.
Zdaniem Jakuba Kota, który sam przecież jest niewykorzystanym talentem, mamy zdolność w Polsce do zaprzepaszczania szans na wielkie kariery. – Wiadomo, że każdy zawodnik to inna historia. Przypadki Byrta i Rutkowskiego to bardziej niesportowy tryb życia niż wina systemu. Trzeba jednak o nich pamiętać, bo tych talentów trochę było, a teraz ich nie ma. Każdy z wymienionych zawodników skończył z innych powodów, ale szkoda tych nazwisk – otwarcie mówi Kot, który dzisiaj zajmuje się trenowaniem młodzieży.
Za mało skoczni i niezrozumiałe ruchy związku. “Skaza będzie do końca”
– Przez lata mieliśmy jeden ośrodek szkoleniowy w Szczyrku. Jeden ośrodek na cały kraj! Jedna skocznia K-70 i jedna K-95. Oczywiście, kadry narodowe sobie z taką sytuacją poradzą, bo mają finansowanie szkolenia i mogą wyjechać zagranicę. Zawodnicy ze szkół sportowych i klubów byli skazani na ten jeden ośrodek. No, może przez moment – można powiedzieć – było półtora ośrodka, bo mogliśmy skakać w Zakopanem, gdzie nie działał wyciąg. Trzeba było na górę wchodzić pieszo. To nie byłby jednak efektywny trening. Zostawał zatem Szczyrk. Teraz otworzyli Zakopane i jest lepiej – podkreśla Jakub Kot.
Heinz Kuttin, który przygląda się polskim realiom z daleka, uważa, że i tak mamy dużo lepszą sytuację z infrastrukturą niż to było za jego czasów. – Macie więcej centrów treningowych i bardzo profesjonalne ośrodki w Szczyrku, Wiśle i Zakopanem. Szczególnie Zakopane, gdzie wybudowaliście zupełnie nowe skocznie obok Centralnego Ośrodka Sportu, gdzie można popracować nad siłą. To jest naprawdę wysoka jakość – twierdzi Austriak. Kot jednak uzupełnia: – Porównajmy się do Słowenii, Norwegii, Austrii czy Niemiec… Przy nich to my nie mamy bogatej bazy obiektów. To, co dzieje się w tym sezonie, można było przewidzieć kilka lat wcześniej.
Kot wskazuje, że nie tylko o infrastrukturę chodzi, bo niektóre ruchy przy ustalaniu kadr też mogły mieć wpływ na zawodników, którzy kończyli kariery. Przywołuje przykład Krzysztofa Lei. – On jest specyficzny, ma swój charakter, nie każdy go lubi… Ja to wszystko rozumiem. Wyniki robił bardzo dobre. Nawet nie ma o czym mówić. Miał problemy z wagą, bo ma dużą masę mięśniową. Jeżeli chodzi o tkankę tłuszczową, to jest tam bardzo na limicie. I trenerzy go tępili za to, że miał za dużą wagę. Mimo że był lepszy od innych, został skreślony za to, że był za ciężki.
– Rozumiem, że to jest ważne w tym sporcie, ale jeśli komuś to nie przeszkadza w tym, żeby dokładać innym pięć metrów w każdym skoku, to chyba warto dać mu szansę. Kilka lat temu, żeby nie było, że go odsuwają, dali go do kadry kombinacji norweskiej. Nie odnalazł się, bo nie potrafił biegać. Zaraz przestało mu też dobrze iść na skoczni, bo musiał skupiać się też na treningu biegowym. Na to PZN przyklasnął, bo mogli go całkowicie wyrzucić – opowiada Jakub Kot.
– Teraz, kiedy Krzysiek pracuje na budowie i jest strażakiem ochotnikiem, przychodzi na skocznię ze starym sprzętem i potrafi pokonać niektórych kadrowiczów. A waży teraz nie trochę więcej od nich, a nawet 15 kg więcej. To pokazuje, jak duży miał talent. Czy to nie jest chory system? To według mnie będzie do końca skaza na związku, że tak go potraktowali – wzburza się Kot.
“Ile lat potrzeba, żeby to wszystko nadgonić?”
Zmarnowane talenty, które porzuciły skoki, to jedno. Drugie, to niewykorzystany potencjał tych, którzy mają juniorskie medale, ale dotąd nie dobili do światowej czołówki. Klemens Murańka, który określony złotym dzieckiem polskich skoków, od lat ma problemy z regularnym punktowaniem w PŚ. Największym jego sukcesem jest brązowy medal MŚ w drużynie z 2015 roku.
Aleksander Zniszczoł 10 lat temu wskoczył do czołowej dziesiątki PŚ, ale od tamtej pory nie jest w stanie ustabilizować formy chociażby na poziomie czołowej trzydziestki. Są też Jakub Wolny czy Andrzej Stękała, którzy mają za sobą przynajmniej jeden sezon, w którym regularnie punktowali. Wolny wygrywał z drużyną konkursy drużynowe, a Stękała stanął na podium indywidualnie i minionej zimy zdobył dwa brązowe medale w rywalizacji zespołowej. To właśnie te nazwiska powinny już zastępować wielkich mistrzów. Tymczasem żaden z nich nie został powołany na igrzyska.
Przed rokiem dobrym ruchem wydawało się połączenie kadr A i B, dzięki czemu zawodnicy z zaplecza zrobili krok do przodu. – To chyba jednak nie był dobry pomysł. Bo teraz, jak przyszedł kryzys, to nie idzie jednocześnie wszystkim 12 zawodnikom. Jak była kadra B, były nieco inne metody i jak ci z A nie skakali, to była szansa, że zaplecze pomoże. W dodatku ewidentnie brakuje następców. Ile lat potrzeba, żeby to wszystko nadgonić? Nie mam pojęcia. Może to potrwać, bo dzieciaki też nie garną się do sportu. Trzeba zorganizować konkretny nabór. Mamy teraz obiekty w Zakopanem, rzeczywiście nowoczesne, ale to też nie przyjdzie tak szybko i łatwo… Wszystko trzeba odbudować po kolei – uważa Jakub Kot.
Kuttin uspokaja jednak i twierdzi, że wcale nie musi być tak źle. Czasami potrzeba niewiele czasu, aby młodzi doskoczyli do najlepszych. – To wszystko dzieje się bardzo szybko. Trzech, czterech zawodników może szybko dojść do wysokiego poziomu, ale równie dobrze może to pójść w zupełnie innym kierunku. Każda nacja się z tym zmaga – twierdzi były trener polskich skoczków.
Przedwczesne kończenie karier zdarza się też w takich krajach jak Austria, Niemcy czy Norwegia. Różnica jednak taka, że tam mają bogactwo wyboru. To powoduje, że od dziesiątek lat wciąż są w czołówce. Czy u nas będzie tak samo? Jeśli wyciągniemy wnioski, to z pewnością. Inaczej trudno być optymistą.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS