Radio Zet bije na alarm, mówiąc, że raport jest szokujący. Niestety, dla ludzi związanych z Siłami Zbrojnymi to smutna rzeczywistość, o której dziennikarze branżowi piszą niemal za każdym razem, kiedy w przestrzeli publicznej pojawia się temat wojskowości. Bardziej szokujące od stanu armii jest to, że Jarosław Kaczyński, wicepremier odpowiedzialny za bezpieczeństwo, raportu nie przeczytał.
Według nieoficjalnych informacji dziennikarzy radiowych, dokument trafił do polityków Prawa i Sprawiedliwości z najbliższego otoczenia Kaczyńskiego. Ten jednak go nie otrzymał.
Wpływ na to mieli polscy generałowie. Według naszych informacji, głównie ci z nadania Antoniego Macierewicza. Po czystkach, jakie urządził Macierewicz, teraz to oni w zaciszach gabinetów nadają ton. Według danych MON „w Sztabie Generalnym zmiany objęły 90 proc. stanowisk dowódczych, a w Dowództwie Generalnym 82 procent”.
Pytanie, dlaczego nadminister, który kontroluje resorty siłowe, nie otrzymał tego opracowania? Jest ono istotne ze względu na prowadzone przez Kaczyńskiego prace nad nową ustawą o obronności i rolą, jaką odegrał podczas podejmowania decyzji o zakupie czołgów Abrams. Minister Mariusz Błaszczak wielokrotnie wskazywał, że gdyby nie udział Kaczyńskiego, działania te nie byłyby możliwe.
Wojsko prawdopodobnie chciało ukryć przed wicepremierem, który nigdy wojskowością się nie zajmował, faktyczny stan armii. Choć i tak Jarosław Kaczyński musiałby żyć w swoistej bańce informacyjnej, aby o nim nie wiedzieć. Jawne raporty NIK co jakiś czas obnażają nieudolność resortu i pionu decyzyjnego w wojsku.
Znakomitym przykładem jest sposób finansowania przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju projektów prowadzonych w ramach Krajowego Programu Badań. Te albo są opóźnione, albo nie dają wymiernych efektów, a najczęściej prowadzone są w oderwaniu od potrzeb armii i bez konsultacji z nią. Szczytem absurdu była budowa prototypu transportera opancerzonego Borsuk przez Hutę Stalowa Wola. Dopiero po sześciu latach HSW doczekała się wymagań techniczno-taktycznych przesłanych przez armię. W tym czasie powstał już prototyp. Huta nie mogła przerwać prac, bo utraciłaby dotację, więc pracowali, nie wiedząc, czego oczekuje odbiorca.
Wyciek kontrolowany?
Dlaczego informacja o raporcie pojawiła się właśnie teraz? Raczej nie ma ona nic wspólnego z operacją na granicy czy sytuacją na Ukrainie. Stan polskiej armii, jej ukompletowanie również są znane i od lat dziennikarze oraz kontrolerzy Najwyższej Izby Kontroli wytykają błędy, niedociągnięcia oraz zapóźnienie technologiczne.
Kluczowe w raporcie jest zdanie, mówiące, że „autorem jest były wysoki urzędnik Ministerstwa Obrony Narodowej z czasów Antoniego Macierewicza, a obecnie ekspert wojskowości”. Może sugerować to walki frakcyjne wewnątrz resortu. Co ani nie jest dziwne, ani nie byłoby pierwszą taką sytuacją.
Niemal każdy wyciek informacji, uważanych przez resort za niejawne, w jakiś sposób szkodzi przeciwnikom politycznym w obrębie partii rządzącej.
Tak było w przypadku postępowania na okręty podwodne, czy w przypadku zakupu od Australii fregat rakietowych typu Adelaide. To z prezydenckiego otoczenia wyciekły informacje o tym, że Mateusz Morawiecki sprzeciwił się zakupowi okrętów na ostatniej prostej. Uległ grupie powiązanej z ministrem gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, ojcem chrzestnym rdzewiejącej w Szczecinie stępki promu, Markiem Gróbarczykiem, który obiecywał budowę w polskich stoczniach.
Obecny wyciek może mieć dokładnie takie samo podłoże. Nasi informatorzy twierdzą, że może chodzić o zdyskredytowanie ludzi powiązanych z Antonim Macierewiczem, którego podkomisja śledcza coraz bardziej ciąży Ministerstwu Obrony Narodowej i samemu wojsku. Czy tak jest w rzeczywistości przekonamy się w najbliższych dniach.
Czy stan Sił Zbrojnych jest aż tak zły, jak przedstawia to raport? Nie do końca. Przesadą jest pisanie, że wojsko nie byłoby w stanie przeprowadzić nawet najmniejszej operacji obronnej. Lokalnie armia bez problemu może sobie poradzić z potencjalnym przeciwnikiem. Gorzej sytuacja wygląda na poziomie strategicznym.
Ćwiczenia Zima-20 wykazały, że armia nie jest gotowa na długotrwałą samodzielną obronę przy wykorzystaniu doktryny, przyjętej przez ministrów PiS – kurczowej obrony wschodniej flanki. Sukces odniesiono dopiero po zmianie wytycznych i uderzeniu 11. Dywizji Kawalerii Pancernej. Ta jednak została zdekompletowana przez Macierewicza.
Braki kadrowe, zbyt mało specjalistów
Istnieją faktyczne braki, jak choćby w przypadku Marynarki Wojennej, niektórych elementów Wojsk Lądowych czy obrony przeciwlotniczej. Zastanawiać jedynie może metodologia przyjęta przez autora raportu, mówiąca o ponad 70 proc. czołgów, około 70 proc. wozów bojowych piechoty, ponad 80 proc. artylerii, około 90 proc. broni przeciwlotniczej oraz 70 proc. śmigłowców, które mają pochodzić jeszcze z czasów PRL.
Prawdziwe są także braki kadrowe, które dotykają jednostek. W Siłach Zbrojnych brakuje 2800 podporuczników i poruczników. Około 2800 kapitanów, 1500 majorów. Brakuje również około 500 podpułkowników i 150 pułkowników. Wbrew pozorom brakuje także generałów. Dane te się nie zmieniają od lat.
Powiększenie stanu liczbowego armii pozwoliło jedynie na uzupełnienie brakujących etatów w korpusie szeregowych i podoficerów. Nadal wiele jednostek odczuwa ogromne braki. Na zachodzie kraju w niektórych jednostkach wolnych jest około 40 procent etatów. Niektóre bataliony są skadrowane, jak np. w elitarnej 25. Brygadzie Kawalerii Powietrznej. Ta powinna mieć w składzie dwa bataliony kawalerii i dwa dywizjony lotnicze. Faktycznie jest o połowę mniejsza. Do tego lotnicy nie mają pełnego stanu śmigłowców transportowych, a części już kończą się resursy.
– Na pewno mamy zbyt mało specjalistów, nieoficjalnie mówi się, że tylko dla Wisły może brakować co najmniej kilkuset wysoko wykwalifikowanych żołnierzy z wiedzą na poziomie ukończonych studiów z automatyki i elektroniki oraz z doskonałym angielskim. Sama liczba bagnetów to nie wszystko, jest jeszcze jakość – mówi Bartłomiej Kucharski, analityk z Zespołu Badań i Analiz Militarnych.
MON ukrywa stany etatowe jednostek za zasłoną tajemnicy. W prywatnych rozmowach dowódcy mówią wprost, że brakuje ludzi. Właściwie w każdym korpusie. Wśród szeregowych nadal wolnych jest co najmniej kilkanaście tysięcy etatów.
Czy w takiej sytuacji Polska byłaby w stanie się obronić przed agresją? Owszem, ale jedynie przy wsparciu sojuszników. Tego typu przecieki, niejawność postępować i degrengolada systemu obrony narodowej na pewno nie pomagają w budowaniu wzajemnego zaufania między sojusznikami.
Czytaj więcej: „Są jak strażacy”. Dlaczego USA wysyłają do Polski właśnie tę jednostkę?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS