Dziś z tych dobrych kontaktów między ukraińskimi i rosyjskimi żołnierzami nic nie zostało. Ppłk. Zarudnew zapewnia, że jeżeli Rosjanie zaatakują jego kraj, wielu z nich nie wróci do swoich domów.
Ukraina dokonała zwrotu i zmierza na Zachód. Jest jednym z nielicznych krajów byłego ZSRR, gdzie do końca nie wiadomo, kto wygra wybory, bo nie są one fałszowane. W obliczu zagrożenia ze strony Rosji kraje NATO wysyłają na Ukrainę broń. Przyjrzyjmy się, jak daleką daleką i wyboistą drogę przemierzył ten kraj, i gdzie dziś znajduje się Ukraina.
Powiew wolności z Moskwy
Niepodległa Ukraina rodziła się w bólach. Pod koniec lat 80 wiatr wolności wiał z Moskwy. sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow ogłosił wprowadzenie w ZSRR pierestrojki (przebudowy) i głasnosti (jawności), czyli przemian luzujących śrubę w ojczyźnie światowego proletariatu. Zniesiona zostaje cenzura, a z konstytucji ZSRR wylatuje fragment o kierowniczej roli partii komunistycznej.
Ukraińskim komunistom nie podobały się te przemiany. Oni nie chcieli żadnej pierestrojki i głasnosti. Przeczuwali, że to może doprowadzić Związek Radziecki do upadku, a co za tym idzie, utraty przez nich władzy na Ukrainie.
W marcu 1990 r. na Ukrainie odbywają się pierwsze częściowo wolne wybory do parlamentu – Rady Najwyższej Ukrainy. W przeciwieństwie do wielu innych republik radzieckich i krajów zrzucających z siebie zależność od ZSRR, wybory na Ukrainie wygrywa nie demokratyczna opozycja, a partia komunistyczna. Opozycja demokratyczna zdobyła zaledwie 111 z 442 mandatów.
Ukraińscy komuniści mieli nadzieję, że wszystko będzie po staremu. Jednak wydarzenia i przemiany w Moskwie przyspieszały. W sierpniu 1991 roku doszło tam do puczu, nazwanego puczem Janajewa. Partyjny beton spróbował przejąć władzę i zatrzymać dokonujące się przemiany, zmierzające do rozpadu ZSRR.
Pucz po kilku dniach upadł. Przy okazji od władzy odsunięty został Michaił Gorbaczow, a główną postać rosyjskiej polityki zaczął wyrastać lider zwolenników przemian Borys Jelcyn, prezydent Rosyjskiej Socjalistycznej Federacyjnej Republiki Radzieckiej, która po rozpadzie ZSRR przekształci się w Federację Rosyjską. W Rosji po puczu zlikwidowano Komunistyczną Partię Związku Radzieckiego.
Ukraińscy komuniści zmieniają się w patriotów
Na ukraińskich komunistów padł strach. Jeszcze przed puczem w Moskwie zdali sobie bowiem sprawę, że nie mogą już liczyć na pomoc z Moskwy. Co więcej, pozostawanie pod wpływem Moskwy, gdzie rozmontowywano system komunistyczny, stawało się dla nich zagrożeniem.
Ludzie upadającego reżimu uznali, że uratować ich może tylko niezależność od Rosji. Z wyrachowania stawali się nagle ukraińskimi patriotami.
W lipcu 1991 r. parlament, w którym Komunistyczna Partia Ukrainy miała większość, uchwalił deklarację suwerenności państwowej Ukrainy. Nie było z tym kłopotu, bo opozycja demokratyczna też oczywiście dążyła do niepodległości Ukrainy. Zorganizowano również referendum niepodległościowe, w którym 90 proc. mieszkańców Ukrainy opowiedziało się za niepodległością. 24 sierpnia 1991 r. parlament Ukrainy przyjął deklarację niepodległości. Pierwszym państwem, które uznało suwerenną Ukrainę, była Polska.
Zorganizowano również pierwsze wybory prezydenckie – głosowanie odbyło się 1 grudnia 1991 r. Kolejny raz okazało się, że ukraińskie społeczeństwo nie chce oddawać władzy demokratom. Znów wieloletni działacz partii komunistycznej Łeonid Krawczuk pokonał legendarnego lidera opozycji demokratycznej i niepodległościowej Wiaczesława Czarnowiła.
Umiera ZSRR, niech żyje WNP
O Łeonidzie Krawczuku na Ukrainie mówiono, że potrafi tak lawirować, że gdy pada deszcz, on nawet bez parasola pozostaje suchy, bo prześlizguje się między kroplami. Niecały tydzień po wyborze na prezydenta Krawczuk razem z Borysem Jelcynem i ówczesnym białoruskim przywódcą Stanisławem Szuszkiewiczem podpisał porozumienie o rozwiązaniu ZSRR.
W miejsce ZSRR miała powstać Wspólnota Niepodległych Państw. To na wniosek delegacji ukraińskiej przyjęto dość dziwną nazwę tej organizacji, gdyż państwo z definicji jest niepodległe. Rosjanie wskazywali, że nie ma potrzeby podkreślania tej niepodległości w nazwie nowo powołanej organizacji. Ukraińscy przywódcy doskonale wiedzieli, że na terenie byłego ZSRR niepodległość nowych państw może nie być wcale taka oczywista.
Rosja, której prezydent Jelcyn sporo mówił wtedy o demokratyzacji i współpracy z Zachodem, chciała poprzez WNP utrzymać kontrolę m.in. nad strategicznymi siłami dawnego ZSRR, w tym Flotą Czarnomorską stacjonującą w Sewastopolu na ukraińskim Krymie. WNP miała być zalążkiem nowego państwa związkowego, a Ukraina jego częścią.
Znany ukraiński publicysta Witalij Portnikow przy okazji niedawnej 30. rocznicy niepodległości Ukrainy, zauważył, że i społeczeństwo nie było jeszcze gotowe na pełną niezależność. – Ukraińcy, którzy żyli wtedy w Ukrainie, widzieli siebie jako część nowego państwa związkowego. Większości wydawało się, że nie mieszkają w Ukrainie czy w Rosji, a w WNP – wyjaśniał Portnikow w telewizji Espreso.
Lepiej już było… w ZSRR
W kolejnych wyborach prezydenckich w 1994 r. Łeonid Krawczuk starł się z byłym premierem Łeonidem Kuczmą, również byłym działaczem partii komunistycznej. W kampanii wyborczej Krawczuk podkreślał już konieczność utrzymania niezależności Ukrainy od Rosji. Natomiast Kuczma otwarcie opowiadał się za przywróceniem dobrych, tradycyjnych i ścisłych związków z Moskwą. Rosyjska telewizja państwowa, chętnie oglądana wtedy na Ukrainie, propagandowo wsparła Kuczmę.
Większość Ukraińców nie miała nic przeciwko ściślejszym związkom z Rosją i prorosyjski kandydat Kuczma w 1994 r. został prezydentem. Pomogło mu też to, że ludzie mieli już dość tej niezależności. Za czasów prezydentury Krawczuka nawet nie rozpoczęły się sensowne reformy gospodarcze. Ludzie biednieli już od końca lat 80 i nie widzieli nadziei, że coś się zmieni na lepsze. Wspominali za to lepsze czasy, gdy Ukraina związana była z Rosją, a raczej przywiązana do niej w ramach ZSRR.
Byli prezydenci Ukrainy (od lewej: Łeonid Krawczuk i Łeonid Kuczma)
Fot.: GLEB GARANICH/POOL / Reuters
Stosunkowo najlepiej żyło się wtedy w stołecznym Kijowie. Przyjechałem tam po raz pierwszy w 1997 roku i zobaczyłem szare, smutne, postsowieckie miasto. Gdy chciałem zadzwonić do Polski, musiałem jechać do centrum na pocztę główną, bo z budek telefonicznych na ulicy nie można było telefonować nawet do innych ukraińskich miast. Ze znajomymi można było się spotkać tylko w ich domu, bo nieliczne knajpy były dość drogie i nastawione na obsługę szemranego towarzystwa w czarnych skórzanych kurtkach, którzy podjeżdżali pod lokale mercedesami i BMW.
Czytaj też: Ukraińska codzienność. W Charkowie łatwiej kupić w metrze kiełbasę czy śmietanę niż bilet na przejazd
Rosja daje Ukrainie gwarancje bezpieczeństwa i zdezelowane okręty
Łeonid Kuczma zaczął od podpisania memorandum budapesztańskiego. Ukraina obiecała w nim, że przekaże Rosji broń nuklearną, która była pozostałością po ZSRR. W zamian Rosja, Wielka Brytania i Stany Zjednoczone zobowiązywały się do „powstrzymania się od stosowania groźby lub użycia siły przeciw integralności terytorialnej bądź politycznej niezależności Ukrainy, i że żadna broń w ich posiadaniu nigdy nie zostanie użyta przeciw Ukrainie, chyba że w samoobronie lub w przypadkach zgodnych z Kartą Narodów Zjednoczonych”.
Gdy w 2014 r. Rosja anektowała Krym i wsparła, a nawet uruchomiła separatystów na wschodzie kraju, memorandum budapesztańskie okazało się tylko świstkiem papieru.
Kuczma załagodził też spór Ukrainy z Rosją o stacjonowanie rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w Sewastopolu. Miała ona zostać podzielona między dwa państwa, a Rosja mogła dzierżawić część portu w Sewastopolu do 2020 r. Początkowo zakładano, że obydwa kraje podzielą się jednostkami Floty Czarnomorskiej po równo. Ostatecznie „po równo” oznaczało, że Ukraina otrzymała zaledwie 18 proc. okrętów i to głównie tych zdezelowanych.
Oligarchowie przejmują państwo
Rosja jednak odwdzięczała się władzom w Kijowie tanim gazem, który później okazał się dla Ukrainy przekleństwem i smyczą, na której Rosja trzyma Ukrainę. Zaczęły powstawać spółki zajmujące się handlem gazem, których struktura była tak skomplikowana, że mało kto potrafił się w tym połapać. Zaczęły rosnąć bajeczne fortuny ludzi zaangażowanych w handel gazem i tych, którzy dzięki niemu mogli uruchomiać tanią produkcję. Jednym z nich był zięć prezydenta Kuczmy – Wiktor Pinczuk. Ukraina miała tak energochłonny przemysł, że uzależniała się od tego taniego gazu jak narkoman od heroiny.
W siłę zaczęli rosnąć oligarchowie, którzy przejęli większą część ukraińskiej gospodarki, w tym sektory: wydobywczy, metalurgiczny, finansowy, ale też rynek mediów. W Kijowie śmiano się, że każdy szanujący się ukraiński oligarcha musi mieć swój klub piłkarski i telewizję.
Oligarchowie zaczęli trząść państwem. Kontrolowali nawet partie polityczne, które uchwalały dogodne dla nich prawo. Na porządku dziennym było też przekupywanie poszczególnych deputowanych do Rady Najwyższej Ukrainy.
Oligarchom, ale też sprawującym władzę politykom odpowiadał brak reform w systemie sądowniczym i służbach odpowiadających za bezpieczeństwo. Sędziowie byli na telefon, a wydawane przez nich wyroki zależały od tego, kto mógł więcej zapłacić. A najwięcej płacili oligarchowie, więc stawali się bezkarni. Nie istniały też instytucje zajmujące się walką z korupcją. Powstawały korupcyjne związki i schematy, które oplątywały kraj i państwowe instytucje.
Na najsilniejsze wyrosły klany oligarchiczne z Doniecka z Rinatem Achmetowem na czele i Dniepropietrowska (obecnie Dniepr), gdzie rządził Ihor Kołomojski. Donieccy, jak ich nazywano, na swojego politycznego przedstawiciela wybrali byłego kryminalistę Wiktora Janukowycza, który za czasów prezydentury Łeonida Kuczmy został nawet premierem.
Oligarchowie bogacili się na interesach robionych z rosyjskimi kolegami po fachu, ale nie chcieli ich wpuścić na swój teren. Od prezydenta Kuczmy oczekiwali, że będzie ich chronił przed Rosjanami.
Fatalny koniec Kuczmy
Łeonid Kuczma oficjalnie zaczął głosić politykę wielowektorowości polityki zagranicznej Ukrainy. Pod koniec swojej drugiej kadencji, w dniu swoich 65. urodzin, wydał nawet książkę „Ukraina to nie Rosja”, w której pisał: „Rosjanie i Ukraińcy to dwa oddzielne narody, które w wielu sprawach wcale nie są do siebie podobne. Ukraina ma bardzo bogatą przeszłość i – jestem pewien – także przyszłość. Szczególnie byłbym rad, gdyby moją książkę przeczytali niektórzy politycy rosyjscy”.
Jednak Kuczma przed wyborami prezydenckimi w 2004 r. poparł otwarcie prorosyjskiego Wiktora Janukowycza. To były czasy, gdy do Kijowa przyjechał rosyjski prezydent Władimir Putin i premier Dmitrij Miedwiediew, żeby wesprzeć Janukowycza. Razem przyjmowali defiladę, a Janukowycz częstował rosyjskich gości cukierkami. Dziś jest to nie do wyobrażenia.
Jednak Kuczma kończył swoją prezydenturę w fatalnym stylu. Ujawnione zostały nagrania, na których słychać, że to on miał zlecać zabójstwo znanego dziennikarza Heorhija Gongadze, założyciela serwisu internetowego Ukraińska Prawda, który opisywał nadużycia władzy. Jego ciało pozbawione w głowy znaleziono w lesie koło Kijowa. Okazało się, że przed śmiercią Gongadze był torturowany, m.in. polewano go kwasem.
Niewyjaśnione do końca zabójstwo Gongadzego wstrząsnęło ukraińskim społeczeństwem.
Powstał ruch Ukraina bez Kuczmy. Młodzi ludzie rozbili namioty na centralnym placu Kijowa, ogrodzili je i ogłosili, że to jest właśnie terytorium, gdzie władza Kuczmy nie sięga.
Niezadowolenie części społeczeństwa wykorzystał prezes Narodowego Banku Ukrainy i niedawny premier Wiktor Juszczenko. Szefem rządu przestał być po tym, jak został zmuszony do dymisji przez komunistów i oligarchów. Skupił wokół siebie koalicję opozycyjnych ugrupowań pod nazwą Nasza Ukraina. Głosił też hasła patriotyczne, zwracał szczególną uwagę na historię i odmienność dziejów Ukrainy i Rosji.
Konkurent Kremla otruty dioksynami
Wiktor Juszczenko rzucił rękawicę Wiktorowi Janukowyczowi i wystartował jako jego konkurent w wyborach prezydenckich. Wystąpił jednak nie tylko przeciwko swojemu głównemu konkurentowi, ale też popierającemu go Kuczmie, za plecami którego stał Kreml z Putinem na czele. Bo Ukraina miała być jak Białoruś – miały tam obowiązywać postradzieckie standardy, a niezależności miało być tyle, na ile pozwoli Moskwa.
Opozycyjny kandydat wkrótce odczuł dosłownie na własnej skórze, czym może się skończyć występowanie przeciwko planom Kremla. Nagle jego stan zdrowia gwałtownie się pogorszył, a jego twarz została zdeformowana. Juszczenko ledwo z tego wyszedł żywy. Uratowali go austriaccy lekarze, którzy stwierdzili zatrucie dioksynami. Od tamtej pory trujące substancje zaczęły niszczyć zdrowie kolejnych ludzi, którzy przeciwstawili się rosyjskim władzom lub ich służbom specjalnym. Wystarczy tylko przypomnieć Aleksandra Litwinienkę, który zatrucia nie przeżył, Siergieje Skripala i jego córkę Julię, wielu niezależnych dziennikarzy i działaczy społecznych w Rosji, czy Aleksieja Nawalnego, ledwo przywróconego do zdrowia w klinice w Berlinie.
Wiktor Juszczenko
Fot.: Geoff Caddick/PAP/EPA / Newsweek
W pierwszej turze wyborów w 2004 r. Wiktor Juszczenko minimalnie wygrał ze swoim imiennikiem Janukowyczem. Władza zaczęła więc robić wszystko, żeby to się nie powtórzyło w decydującej drugiej turze. Uruchomiono wszystkie brudne chwyty stosowane w Rosji i wielu innych krajach byłego ZSRR. Następca został przecież już wskazany i to on miał wygrać. W tym czasie w Rosji wyniki wyborów były doskonale znane przed wyborami. Na sąsiedniej Białorusi Aleksandr Lukaszenko przeprowadzając referendum, zapewnił sobie kolejne kadencje na stanowisku prezydenta. Na Ukrainie miało być tak samo.
Sfałszowane wybory i Pomarańczowa Rewolucja
Zwycięzcą wyborów prezydenckich ogłoszono Wiktora Janukowycza. Opozycja potrafiła jednak dowieść, że wybory zostały sfałszowane. Wybuchły protesty. Na głównym placu Kijowa Majdanie Niezależnosti i głównej ulicy Chreszczatiku postawiono namioty, mimo że temperatura spadała nawet poniżej minus 20 stopni.
Okazało się, że w ukraińskim społeczeństwie pojawiła się spora część aktywnego społeczeństwa, któremu nie jest wszystko jedno, czy w ich kraju fałszuje się wybory, a uzurpator zostaje prezydentem. Domagali się powtórzenia drugiej tury. Kolorem protestów stał się pomarańczowy, a protestujący rozpoznawali się po pomarańczowych wstążkach przypinanych do ubrań. W ten sposób ludzie sprzeciwiający się kremlowskim praktykom w swoim kraju policzyli się i przekonali, że jest ich całkiem sporo. Protesty te przejdą do historii jako Pomarańczowa Rewolucja.
Zima była sroga, ale na ulicach ukraińskich miast robiło się coraz goręcej. Zaczęło pachnieć siłowym zdławieniem protestów. Do stolicy Ukrainy przyjechała międzynarodowa delegacja z kończącym swoją prezydenturę w Polsce Aleksandrem Kwaśniewskim na czele. Kwaśniewski dobrze znał Łeonida Kuczmę. Potem opowiadał, że rządzący na Ukrainie przyznali mu się, że sfałszowali wybory, ale nieznacznie. Kwaśniewski wspominał, że odpowiedział wtedy, żeby wpisali sobie do konstytucji, do jakiego stopnia można na Ukrainie fałszować wybory.
Łeonid Kuczma nie wyprowadził wtedy wojska i milicji na ludzi. On kończył swoją drugą i ostatnią kadencję na stanowisku prezydenta i nie chciał przejść do historii jako ten, który umoczył ręce w krwi.
Głosowanie w drugiej turze wyborów powtórzono. Wygrał Wiktor Juszczenko, który otrzymał 51,99 proc. głosów. Ukraińcy zorientowali się, że udało się im wywalczyć to, co wielu krajach byłego ZSRR, w tym w Rosji nie jest oczywiste – na Ukrainie do ostatniej chwili nie wiadomo, kto wygra wybory. Od tamtej pory nikt też nie odważył się już fałszować wyborów. Owszem, rządzący będą wykorzystywali aparat państwa do wspierania swoich kandydatów, oligarchowie będą wspierali finansowo i propagandowo tych, na których postawią, będą przypadki przekupywania wyborców, ale do masowych fałszerstw już nie dojdzie.
Nasza Ukraina, czyli walka aż do zwycięstwa Janukowycza
Wiktor Juszczenko przykładał szczególną wagę do kwestii historycznych. To za jego prezydentury szczególnie mocno przypominany był wielki głód, którym Stalin w latach`30 XX w. przymuszał Ukraińców do uległości. Juszczenko przywiązany był do podkreślania roli kozaczyzny w historii Ukrainy. Zaczęło się też wtedy gloryfikowanie Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA). Podkreślano jej rolę w walce z bolszewikami i komunistami.
Nie wszystkim się to podobało, bo zwłaszcza na wschodzie i południu Ukrainy ludzie byli przywiązani do sowieckiej wersji historii, w której np. UPA to nie byli bohaterowie, tylko zbrodniarze. Ukraina podzieliła się patriotyczny pomarańczowy zachód i centrum kraju i prorosyjski, niebieski wschód oraz południe.
Politycznie Juszczence szło słabiej. Prezydencki Blok Nasza Ukraina rozpadł się, a niedawni sojusznicy rozpoczęli brutalną walkę między sobą. Doprowadziło to do tego, że Partia Regionów Janukowycza zdobyła większość w parlamencie. Sam Janukowycz w 2010 r. ponownie wystartował w wyborach prezydenckich. Tym razem nie musiał ich fałszować, żeby wygrać.
Odebrane marzenia o drodze na Zachód
Wiktor Janukowycz nie był zainteresowany wzmacnianiem państwa. Zbudował za to niesamowicie sprawny system korupcji, który pompował pieniądze z całego kraju do jego kieszeni i na konta tzw. rodziny, czyli dosłownie jego powinowatych, ale też współpracowników.
Władzom na Kremlu korupcja i bogactwo Janukowycza oraz jego ludzi nie przeszkadzały. Traktowali go, jak swojego namiestnika na Ukrainie. A Janukowycz doskonale się odnalazł w tej roli. Jeszcze w 2010 r. przedłużył rosyjskiej Flocie Czarnomorskiej możliwość stacjonowania w Sewastopolu aż do 2047 r. W zamian Ukraina dostała swoją dawkę mocniejszego narkotyku – jeszcze tańszy gaz.
Janukowycz próbował stworzyć pozory, że lawiruje między Rosją a Zachodem. Doprowadził nawet do tego, że pod koniec 2013 r. Ukraina miała podpisać umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską. Wszystko już było gotowe, Janukowycz miał tylko pojechać do Wilna i złożyć swój podpis na dokumencie. Został wtedy wezwany do Rosji na spotkanie z Władimirem Putinem.
Wrócił z Rosji i ogłosił, że żadnej umowy z UE nie będzie, bo Ukraina nie jest jeszcze na to gotowa.
Ukraińcy, zwłaszcza młodzi ludzie wyszli na ulice, bo odebrano im marzenia o tym, że ich kraj zbliży się do Zachodu i będą w nim obowiązywały zachodnie standardy. Widzieli, że politycy w kraju nie są w stanie do tego doprowadzić, więc liczyli, że zrobią to za nich europejskie reguły, których Ukraina musiałaby się trzymać po podpisaniu umów z UE.
Ludzie na Ukrainie dostrzegli, że Rosja ma im do zaoferowania tylko korupcję, fałszerstwa wyborcze, odebranie praw obywatelskich. Milicja zajmowała się wymuszeniami haraczy. Nie brakował przypadków, że ludzie byli aresztowani, stawiano im fałszywe zarzuty i jeżeli nie mieli pieniędzy, żeby się wykupić, lądowali w więzieniach.
Krew na Majdanie
Gdy młodzi ludzie z flagami UE protestowali w centrum Kijowa, w nocy przyjechała milicja i brutalnie ich pobiła. Wtedy kijowski Majdan Niezależnosti znów zaczęli wypełniać protestujący. Gdy oddziały specjalne milicji Berkut próbowały siłowo zakończyć protesty, ludzie na Majdanie krzyczeli: „Kijów wstawaj!”. I Kijów wstał. Taksówkarze za darmo dowozili protestujących do centrum miasta. Protesty rozlały się prawie na cały kraj.
Jednak tym razem padły strzały. Zginęło ok. 100 osób. Trumny z ich ciałami ludzie na Majdanie podawali sobie z rąk do rąk.
Jak się później okazało do zorganizowania tej krwawej łaźni przyczynili się rosyjscy doradcy Janukowycza, którzy przybyli wtedy do Kijowa. To nie uratowało jednak prezydenta, który uciekł z Kijowa – najpierw na wschód kraju, a potem rosyjskie siły specjalne wywiozły go najpierw na Krym, a następnie do Rosji, gdzie mieszka do tej pory. Do Rosji uciekło też wielu jego współpracowników, z którymi tworzył obóz rządzący. Majdan wygrał, a wydarzenia z przełomu 2013 i 2014 r. nazwano Rewolucją Godności.
Rosyjska władza spróbowała wtedy podzielić Ukrainę. Rosjanie anektowali Krym i rozpętali wojnę na wschodzie Ukrainy. Od rosyjskich kul zaczęli tam ginąć żołnierze pochodzący ze wszystkich regionów Ukrainy. Nawet na wschodzie ludzie przekonali się, że Rosja nie jest ich sprzymierzeńcem, tylko niebezpiecznym sąsiadem, którego celem jest zniszczenia państwa ukraińskiego i podporządkowanie go Rosji.
Ukraina po Majdanie jest innym krajem
Po protestach na Majdanie Ukraina nie była już tym samym krajem. Od tamtej pory politycy podejrzewani o prorosyjskość nie mogą liczyć na więcej niż 10 proc. poparcia. Antyrosyjskie hasła i wypowiedzi coraz częściej można usłyszeć nawet na wschodzie i południu kraju.
Pierwszym „postmajdanowym” prezydentem został co prawda oligarcha, ale o patriotycznym nastawieniu Petro Poroszenko. Ukraińcy liczyli, że przede wszystkim uda mu się zakończyć wojnę na Donbasie i zwalczyć korupcję. Nie udało mu się ani jedno, ani drugie, chociaż pod okiem Amerykanów zaczęły powstawać instytucje antykorupcyjne. Przeprowadzono jednak wiele reform, zlikwidowano milicję i praktycznie od zera budowano policję. Jeszcze za prezydentury Poroszenki ukraiński parlament przegłosował zapisanie w konstytucji dążenie kraju do członkostwa w UE i NATO.
Największym osiągnięciem Poroszenki było przyznanie w 2018 r. autokefalii Cerkwi Prawosławnej Ukrainy, czyli oficjalnego uniezależnienia jej od zwierzchnictwa cerkwi rosyjskiej.
Petro Poroszenko
Fot.: SERGEY DOLZHENKO/PAP/EPA / EPA
O ile politycy prorosyjscy nie mają większych szans na Ukrainie, to okazało się, że jest spore zapotrzebowanie na populistów. W 2019 r. wybory wygrał Wołodymyr Zełenski, biznesmen i aktor, który był znany z roli prezydenta w serialu komediowym „Sługa narodu”. Tak samo, jak ten serial nazwał stworzone przez siebie ugrupowanie polityczne, które wygrało wybory prezydenckie.
Zełenski wygrał ze wsparciem oligarchy Ihora Kołomojskiego, szafując obietnicami bez pokrycia. Niemal na każdym kroku udowadniał, że nie ma pojęcia o polityce. Uważał, że wystarczy porozmawiać z Putinem, żeby zakończyć wojnę w Donbasie. Niedawno zasłynął wypowiedzią, że drugie co do wielkości miasto Ukrainy Charków może być okupowany wkrótce przez Rosjan. Niemal nie doprowadził w ten sposób do wybuchu paniki w tym mieście.
Na Ukrainie nigdy nie brakowało politycznego folkloru. Jednak ten kraj, również politycznie, coraz mniej przypomina postradziecki wschód, gdzie wpływy odzyskuje Rosja. Dlatego Putin z coraz większą desperacją stara się zdestabilizować ten kraj. Nie chce przejść do historii, jako ten przywódca Rosji, który utracił Ukrainę.
Czytaj też: Co się dzieje na wschodzie Ukrainy? „Ludziom się wydaje, że wszystko, co najgorsze, już ich spotkało”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS