Potwierdziły to wstępne szacunki GUS za styczeń – wskaźnik inflacji osiągnął 9,2 proc. Po raz ostatni taki jej poziom mieliśmy jesienią 2001 roku.
Najmocniej w skali roku rosły ceny transportu (prawie 23 proc.), paliw silnikowych (33 proc.), nośników energii (ok 14 proc.) oraz żywności (blisko 9 proc.). Tylko w stosunku do grudnia średni wzrost cen konsumpcyjnych był bliski 2 proc.
Inflacja w Polsce. Fatalne sygnały
Trudno to uznać za niespodzianką, bo jeśli zważyć na docierające z rynku od wielu tygodni sygnały, można było się spodziewać nawet większej. Z jednej strony mowa o opublikowanej w połowie stycznia przez GUS tzw. inflacji bazowej, w której nie uwzględnia się najmocniej w ostatnim okresie rosnących cen paliw, energii i żywności, a która mimo to osiągnęła w grudniu nie widziany od dwóch dekad poziom 5,3 proc.
Jeszcze bardziej alarmujący był jednak ponad 14 proc. wskaźnik tzw. inflacji producenckiej (indeks cen producentów PPI). Pokazujący, w jakim tempie rosną ceny sprzedaży produktów przemysłowych na różnych etapach procesu gospodarczego, zarówno „przy wyjeździe z fabryk”, gdzie są wytwarzane, jak i w obrocie między przedsiębiorstwami, zanim trafią przez sklepy i sieci handlowe do konsumentów.
Wszystkie te ceny, poza odzieżą, rosły w grudniu w rekordowo szybkim tempie, co z początkiem roku musiało się przełożyć na te finalne, w sklepach. Na przykład zwyżki cen prądu i gazu na koszty eksploatacji mieszkań.
A z początkiem roku doszedł jeszcze jeden czynnik. Przed zmniejszeniem przez rząd od 1 lutego, w ramach tzw. tarczy antyinflacyjnej 2.0, stawki VAT na z grubsza dwie trzecie artykułów spożywczych i żywności (z 5 proc. do zera), większość sieci handlowych i sklepów awansem podniosło ich ceny, aby potem móc je nieco obniżyć. Widzieliśmy to już w grudniu, gdy wskaźnik wzrostu cen żywności skoczył do 9 proc., ale w styczniu trend ten jeszcze się wzmocnił.
A ponieważ na rekordowo wysokim poziomie utrzymywały się też ceny paliw transportowych i energii – dopiero od lutego, także wskutek obniżki VAT, ceny na stacjach paliw nieco spadły – styczniowa inflacja skumulowała wszystkie te negatywne okoliczności. A napędza ja przecież także bardzo mocny wzrost płac, które w przedsiębiorstwach zatrudniających ponad 9 osób wzrosły w grudniu do ok. 6 600 zł, czyli prawie 9 proc. Stąd właśnie niemal dwucyfrowy poziom inflacji.
Uwaga na portfele
Co nas czeka w kolejnych miesiącach? Od lutego inflacja raczej nieco zelżeje, właśnie wskutek wspomnianych obniżek VAT, obowiązujących wstępnie do końca lipca. Ale zdaniem analityków jest to tylko ze strony rządu „kupowanie czasu”. Na koniec wakacji inflacja prawdopodobnie znów wystrzeli i trzeba się liczyć z tym, że jej styczniowy rekord znów zostanie pobity. Głównie za sprawą wzrostu cen żywności, mającej nawet jedną trzecią udziału w budżetach domowych rodaków o skromniejszych dochodach oraz większości emerytów.
Ale taki wzrost cen to zagrożenie dla poziomu życia i konsumpcji także lepiej wynagradzanych Polaków. A zwłaszcza tych 2-2,5 mln z kredytami mieszkaniowymi na karku. Prezes NBP Adam Glapiński, który aż do końca września przekonywał że inflacja ma charakter przejściowy i podwyżki stóp procentowych są zbędne, od tamtej pory stał się zdeterminowanym tzw. jastrzębiem, zwolennikiem ich podnoszenia. Rada Polityki Pieniężnej już 4-krotnie je podnosiła, a sam Glapiński zapowiada kolejne podwyżki, większe nawet niż spodziewa się rynek i twierdzi, że walka o ustabilizowanie inflacji skończy się najwcześniej pod koniec 2023 r.
A to koszmar dla zadłużonych, zwłaszcza tych, którzy brali kredyty w ciągu 6 minionych lat, przy najniższych w historii stopach procentowych. Decydująca o oprocentowaniu hipotek stopa międzybankowa, tzw. WIBOR (3 lub 6 miesięczny) wzrósł od końca września mocniej nawet niż stopa referencyjna NBP, bo o 3-3,5 p. proc. Co to oznacza ?
Banki właśnie zaczęły informować posiadaczy kredytów hipotecznych o wzroście spłacanych rat. Np. te dla kredytu 400 tys. zł na 25 lat, które przed rozpoczęciem podwyżek wynosiły w bankach ok. 1850 zł, teraz przekraczają 2 500 zł, rosnąc z grubsza o jedną trzecią. A przy stopach rzędu 4 proc. bądź więcej przekroczą 2 800 zł. Dla domowych budżetów setek tysięcy rodzin, które na ich spłatę już przeznaczają 40-50 proc. miesięcznych dochodów, może to być trudne do wytrzymania.
Wypada więc w napięciu wypatrywać pierwszych jaskółek trwalszego słabnięcia inflacji. Ale na razie, poza szansą na jej paromiesięczne zelżenie, takowych nie widać.
Czytaj także: Balcerowicz: Propaganda PiS jest fałszywa. Wiadomo, kto odpowiada za inflację
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS