A A+ A++

Oskarżyciel posiłkowy

Towarzystwo Gospodarcze Elektrownie Polskie to działające od wielu lat stowarzyszenie kilkunastu systemowych producentów energii. To głównie duże państwowe spółki, notowane na giełdzie, wytwarzających prąd z węgla. W tej grupie jest także kontrolowana przez Zygmunta Solorza – Żaka, grupa PAK.

TGEP nie jest specjalnie aktywnym medialnie podmiotem. Opinia publiczna dowiedziała się o jego istnieniu dopiero za sprawą intensywnej kampanii. Osią jej przekazu jest informacja, że „opłata klimatyczna UE to aż 60 proc. kosztów produkcji energii”. Plakaty zdobi żarówka, której z grubsza licząc dwie trzecie opatrzono logotypem Unii Europejskiej. Takie plakaty, billboardy i reklamy sugerują wyraźnie, że za wzrost cen energii w ostatnim czasie odpowiada Unia Europejska. To niewielka część prawdy.

I nie jest to dzieło przypadku ani niezamierzonego błędu, ale element wymierzonej w Unię Europejską kampanii ekipy PiS.

Ceny prądu i gazu

„Przedsiębiorstwo energetyczne będące sprzedawcą z urzędu wystawiając fakturę odbiorcy energii elektrycznej w rozliczeniu dołączonym do faktury przedstawia strukturę kosztów na którą składa się szacowany koszt uprawnień do emisji, udział łącznych kosztów zielonej energii i inne koszty powiększone o marżę” – tak w uproszczeniu wygląda podpisane 5 stycznia przez wiceminister klimatu i środowiska Agnieszkę Moskwę rozporządzenie w sprawie szczegółowych zasad kształtowania i kalkulacji taryf oraz rozliczeń w obrocie energią elektryczną.

Wzór na szacowany udział ceny uprawnień do emisji w cenie hurtowej energii elektrycznej w roku dostawy


Wzór na szacowany udział ceny uprawnień do emisji w cenie hurtowej energii elektrycznej w roku dostawy


Fot.: Mateusz Wojtalik / MInisterstwo Klimatu i Środowiska

Osią tego rozporządzenia jest zawiły, wielopiętrowy wzór matematyczny który ekonomom ze spółek energetycznym ma pomóc w obliczeniu jaka część kwoty na podesłanej klientowi faktury za prąd można przypisać polityce klimatycznej Unii Europejskiej. Spółki energetyczne od kilku tygodni wysyłają klientom takie kwity, przoduje w tym operujący na południu kraju Tauron. Kampania utrzymywanego przez państwowe spółki TGEP jest twórczym rozwinięciem wytycznych Moskwy zawartych w rozporządzeniu. TGEP jest zresztą obsadzone przez pisowskich działaczy z niemałym zdobytym w spółkach skarbu państwa doświadczeniem i majątkiem.

Wahadło ETS

Podstawą do wysuwania przez PiS oskarżeń pod adresem UE i jej polityki klimatycznej jest ETS, czyli Europejski System Handlu Emisjami. ETS powstał półtorej dekady temu jako sposób na wymuszenie na największych emitentach CO2 redukcji emisji. Powodem były oczywiście nasilające się zmiany klimatyczne.

ETS objął początkowo niektóre gałęzie przemysłu (między innymi cementownie, huty stali) i sektor energetyczny. Ale od tamtej pory system handlu emisjami ewoluował, niewykluczone, że wkrótce obejmie także rolnictwo czy budownictwo. Niemniej główna zasada pozostała niezmieniona. Za odprowadzanie dwutlenku węgla do atmosfery duzi emitenci tego gazu cieplarnianego muszą płacić. Ma to ich zmobilizować do zmiany sposobu prowadzenia działalności na taki, który mniej szkodzi klimatowi. W przypadku elektrowni węglowych oznaczałoby to zamianę bloków węglowych na gazowe, na farmy wiatrowe albo budowę elektrowni jądrowej.

Przez pierwszą dekadę ETS w zasadzie nie działał jak należy. Uruchomienie systemu przypadło bowiem na wybuch potężnego kryzysu finansowego, który doprowadził do załamania gospodarczego w krajach rozwiniętych i spadku produkcji energii. W związku z tym EUA, czyli uprawnienia do emisji 1 tony CO2 kosztowały grosze, ich ceny na giełdzie w Londynie i Frankfurcie oscylowały w granicach 5-10 euro. To na tyle niedużo, że europejski przemysł i energetyka, nawet ta która produkuje prąd z węgla, nie zwracali specjalnej uwagi na ten nowy parapodatek klimatyczny.

Wzrost notowań

Już wtedy było jednak wiadomo, że to tylko czasowa promocja, bo UE nie po to odpaliła ETS, żeby emitenci CO2 robili sobie z niego żarty. Dekadę temu pojawiały się głosy, że docelowo uprawnienia do emisji powinny kosztować ze 30 euro. A kto wie, może kiedyś, w odległej przyszłości dojdą nawet do 100 euro. „Newsweek ostrzegał przed takim scenariuszem już pięć lat temu.

Trend w notowaniach EUA zmienił się w 2019 roku. W pandemii nieoczekiwanie ceny uprawnień zaczęły rosnąć, najpierw do 20, potem do 30 euro. W połowie ubiegłego roku sytuacja na giełdach zaczęła wymykać się spod kontroli, EUA drożały podobnie jak ropa naftowa i gaz. W grudniu notowania zbliżyły się do 90 euro. Kontrakty na grudzień 2022 roku przewidują poziom 100 euro za tonę wyemitowanego CO2. Rynkowe wahadło wychyliło się w drugą stronę.

Od czego zależą ceny prądu i gazu?

90 euro to około 400 zł. Jako że przy produkcji 1 megawatogodziny energii z węgla brunatnego do atmosfery trafia prawie tona CO2, a w przypadku węgla kamiennego 800 – 900 kg, wzrost notowań EUA sprawił, że koszt wyprodukowania jednostki energii z węgla stał się niższy od doliczanej do niego opłat za emisję CO2. Wyprodukowanie 1 MWh w zamortyzowanej polskiej elektrowni kosztuje 200-300 zł. Koszt emisji? Wyraźnie wyższy.

Stąd owe „60 proc.” na plakatach i billboardach w odniesieniu do kosztu produkcji prądu w Polsce może być zgodne z prawdą. Choć nie musi. Jak wiadomo wiele firm energetycznych spodziewając się wzrostu cen EUA, kupowało je z wyprzedzeniem i korzysta dziś z zapasów.

Co nie zmienia faktu, że notowania EUA są absurdalnie wysokie. Nie tylko z uwagi na polski sektor energetyczny, prąd z węgla produkują przecież także Czesi czy Niemcy. Co gorsza, europejski przemysł – także pochłaniająca gigantyczne ilości energii gospodarka niemiecka – zaczynają mieć poważny problem z wysokością notowań. Komisja Europejska na razie pozostaje nieugięta i nie zamierza interweniować w celu obniżenia notowań EUA do bardziej akceptowalnych poziomów, ale na dłuższą metę obecne ceny uprawnień, tak samo jak ceny gazu, są nie do utrzymania.

…czyli 25 proc.

Wróćmy do billboardów TGEP.

Koszt produkcji energii w Polsce to tylko jedna ze składowych ceny, którą dostajemy na fakturze. Obok ceny za prąd są tam jeszcze opłaty: dystrybucyjna zmienna i stała, opłata przejściowa, abonamentowa, kogeneracyjna, opłata OZE, opłata jakościowa i opłata mocowa. Rachunek za sam prąd to zazwyczaj połowa kwoty widniejącej na fakturze. Nawet jeśli przy obecnych notowaniach EUA w koszcie wytworzenia 1 MWh koszt uprawnień wynosi ok. 60 proc., to w rachunku ostatecznym dla odbiorcy prądu w gospodarstwie domowym owe uprawnienia stanowią 25-30 proc. ceny.

Węgiel ponad wszystko

W Polsce nadal podstawą rynku energii jest węgiel. To nie wina UE, tylko kolejnych ekip rządzących, które konsekwentnie stawiały na to paliwo. Nie z rozsądku, ale z wyrachowania. Od dekady wiadomo było przecież, że energetyka węglowa dogorywa, rodzime kopalnie ze względu na wysokie koszty wydobycia również. A jednak rządy SLD, PO i PiS ulegały presji górniczych związków zawodowych. I odwlekały nieuchronną rewolucję energetyczną. Teraz to się mści.

Ekipa PiS poszła nawet o krok dalej. Zablokowała rozwój energetyki wiatrowej na lądzie, budowę farm wiatrowych na Bałtyku zostały skutecznie opóźnione, elektrownia jądrowa nadal jest w sferze mglistych planów.

Potężny pakiet darmowych uprawnień dla polskiej branży energetycznej, przyznany jej w pierwszym etapie ETS, czyli rodzaj finansowanej przez polskich podatników ulgi inwestycyjnej, miał zostać wykorzystany na transformację energetyczną. Państwowe elektrownie, z błogosławieństwem rządu – przede wszystkim PO – wydały te zaoszczędzone środki na przebudowę kotłów węglowych tak, żeby można w nich było do węgla dorzucać biomasę. I w ten sposób udawać, że państwowe elektrownie też produkują zieloną energię. To głównie za tę bezmyślność kolejnych rządów płacimy teraz zawyżone rachunki za prąd.

Pytanie najważniejsze brzmi jednak: komu płacimy?

Miliarderzy z ETS

Polski rząd w ramach ETS, podobnie jak rządy wszystkich innych krajów członkowskich, dostaje rok w rok potężną pulę swoich uprawnień którymi może dowolnie dysponować. Czyli sprzedawać je na rynku, także polskim firmom energetycznym. Beneficjentem finansowym ETS nie jest bowiem Unia Europejska tylko państwo polskie. A dokładniej: ekipa PiS. Przez kilkanaście lat, kiedy ceny EUA były niskie, wpływy do polskiego budżetu z ich sprzedaży były niewielkie. Państwo zarabiało 500-700 mln zł rocznie. W 2021 roku były już 50 razy wyższe i przekroczyły 25 mld zł.

Te środki przynajmniej w połowie, tak mówią przepisy UE, powinny trafiać na cele związane z klimatem i transformacją energetyczną. Tak się jednak nie dzieje, bo do celów klimatycznych finansowanych z pieniędzy z ETS kwalifikujemy m.in. koszt obniżonego VAT na przejazdy komunikacją zbiorową.

Reakcja KE

Na zakłamywanie rzeczywistości przez finansowaną przez państwowe spółki kampanię zareagowała już Komisja Europejska. „Polityka unijna nie jest odpowiedzialna za 60 proc. twojego rachunku za prąd. Przeciwnie, znaczna część tego rachunku to koszty przesyłu, podatków i innych opłat. Pieniądze ze sprzedaży uprawnień emisji CO2 nie trafiają do Brukseli tylko do polskiego budżetu” – taki komunikat pojawił się wczoraj w komunikatach Komisji Europejskiej.

Na pytanie o koszty i cele kampanii TGEP udziela zdawkowej odpowiedzi. Kontaktu z kierownictwem TGEP nie ma. Prezesem jest Ryszard Wasiłek, za czasów Beaty Szydło wiceprezes największej spółki energetycznej (PGE) z uposażeniem sięgającym 700 tys. zł rocznie. Jego zastępcą jest Andrzej Legieżyński, który za PiS został szefem Gieksy (PGE GiEK – Górnictwo i Energetyka Konwencjonalna), największej kopalni i największej elektrowni w Polsce. W ścisłym kierownictwie są też były wiceprezes Gieksy Norbert Grudzień oraz Antoni Józwowicz, szef spółki Enea Wytwarzanie, który swego czasu wsparł fundusz wyborczy PiS kwotą 20 tys. zł.

TGEP to stowarzyszenie opanowane przez samych swoich.

Sprawa dla KNF

Spółki giełdowe jak PGE, Tauron czy Enea muszą uważać co publikują w przestrzeni publicznej. Wprowadzanie klientów w błąd poprzez zmanipulowane informacje może mieć bowiem konsekwencje prawne. Fundacja Frank Bold skierowała właśnie pisma do UOKiK i Komisji Nadzoru Finansowego w sprawie spółki Tauron, która od kilku tygodni wysyła do swoich klientów komunikaty podobne do tych publikowanych przez TGEP. – Zarzucamy Tauronowi naruszenie zbiorowego interesu konsumentów w związku z niedozwoloną praktyką rozpowszechniania nieprawdziwych informacji – mówi Bartosz Kwiatkowski, szef biura Fran Bold w Polsce.

UOKiK potwierdza, że pismo w sprawie Tauronu wpłynęło. Sprawa jest w toku.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułZnicze do ponownego wykorzystania czekają na cmentarzu
Następny artykułRozpoczną przed feriami kontrole autokarów – w Częstochowie, Kłobucku i Lublińcu