A A+ A++

Sprawa podsłuchów Pegasusem nie zelektryzowała Polaków. Podobnie nie rozpaliła nas grana, jak serial, kurator przedstawiana jako czołowy polski urzędnik PiS, która śmiała w Radio Zet powiedzieć głośno to, co pół narodu myśli, czyli że akcja szczepień jest eksperymentem medycznym. Nic Polaków to nie obeszło, i to pomimo rozdzierania szat przez mainstreamowe media. Prędzej czuli się dogłębnie dotknięci Polskim Ładem czy podwyżkami. Pegasus jednak dedykowany jest jako afera nie tyle dla mas, co dla polityków i całej ich środowiskowej otoczki. Wiecznie mocna Platforma Obywatelska upadła przecież przez kelnerskie taśmy z „Sowa i Przyjaciele”, a skoro teraz podsłuchiwano wszystkich, nawet swoich, to temat jest poważny i znowu może wywrócić coś na politycznej szachownicy.

Podsłuchiwany za obronę wsi?

Niech exemplum będzie tu Jan Krzysztof Ardanowski. Do niedawna minister rolnictwa rządu Mateusza Morawieckiego. Za sprawą sprzeciwu wobec „Piątki dla zwierząt” zdymisjonowany i, jak się okazuje, prawdopodobnie „słuchany” Pegasusem. Dzisiaj grozi, że jeśli to prawda, to będzie głosował za komisją śledczą, bo czym jest państwo – pyta retorycznie eksminister – które podsłuchuje własnych ministrów tylko ze względu na sprzeciw wobec nowelizacji jakiejś ustawy o ochronie zwierząt? To jednak nie była taka sobie ustawa i wbrew pozorom nie chodziło tylko o zakaz hodowli zwierząt futerkowych. W innym przypadku Ardanowski nie posunąłby się do oskarżenia partii rządzącej o kierowanie się zasadami marksizmu i wpisywanie w wojnę ideologiczną, która „ze zwierzęcia robi boga i dehumanizuje człowieka”. Innymi słowy, w optyce byłego ministra sprawa wymagała niezwłocznej interwencji, nawet za cenę skonfliktowania się z własnym obozem politycznym.

Zmieniając rytm tej dedukcji, przejdźmy na jeden z mało znanych (a jakże licznych) lobbingów z „Piątki dla zwierząt”. Psy rasowe. Był tam taki „mądry” zapis, że oto po wejściu w życie „Piątki” rasowymi byłyby tylko psy zrzeszone w Związku Kynologicznym w Polsce. Czyli z dnia na dzień dziesiątki tysięcy psów z rodowodami stałoby się kundlami. Zważywszy, że jeden szczeniak rasowy to zazwyczaj od 2 do 10 tys. zł., to monopolizacja rynku kynologicznego w skali roku sięgnęłaby po dziesiątki milionów złotych! I pomimo że „aferę kundelkową” w Wirtualnej Polsce nagłośnił Piotr Kłosiński, prezes Polskiego Porozumienia Kynologicznego i wiceprezes World Kennel Union, i gdyby nie lobbing „futerek” oraz protesty rolników (to w nich uderzały najbardziej zapisy „Piątki”), a także twardy sprzeciw Ardanowskiego, te psie miliony trafiłyby do jednej organizacji będącej de facto stowarzyszeniem! Ile takich lobbingów zatrzymał opór zdymisjonowanego Ardanowskiego? Kto wie, może kiedyś w futurystycznym IPN XXII wieku ludzkość przeczyta o tym, analizując zapisy Pegasusa, a w nich stenogramy z rozmów podsłuchiwanego ministra Jana Krzysztofa Ardanowskiego i kynologa Piotra Kłosińskiego, a nie tylko narcystycznego Romana Giertycha i śmietanki opozycyjnej.

Ardanowski popierał protest przeciwko „Piątce dla zwierząt” Polskiego Porozumienia Kynologicznego. Wysłał nawet list poparcia dla protestu Kłosińskiego. Wiadomo jednak, że medialnym atraktorem numer jeden były futerka i ubój rytualny. Te pierwsze wygrały na całej linii. Po raz kolejny. Ten tryumf stał się faktem – czego nikt nie zauważył – właśnie teraz, 30 stycznia 2022 roku, kiedy podczas VIII Kongresu Rolników RP przemawiał Sławomir Izdebski, wcześniej persona non grata, a dzisiaj aktywista potrzebny dla PiS, które zaorało swój własny wiejski elektorat fatalną „Piątką”. Po Izdebskim przemawia premier Morawiecki, następnie minister rolnictwa Henryk Kowalczyk (przeciwnik „Piątki dla zwierząt”!), a wszystko poprzedza film o polskim rolnictwie, którego koroną jest przemysł futrzarski. Opowiada o tym dyrektor od „futerkowców” Marek Miśko, a tuż za premierem siedzi spokojnie Szczepan Wójcik, król polskich futerek. I wszyscy wiedzą jedno: albo PiS odzyska rozum, albo znowu jakiś wegetariańsko-prozwierzęcy pomysł rozbije partię władzy tak, że nic nie scali już jej większości i tym bardziej poparcia na wsi.

Bitwa wygrana, ale wojna nadchodzi

Obecny minister rolnictwa Henryk Kowalczyk 21 stycznia oświadczył, że „nie zastanawia się nad powrotem tzw. piątki dla zwierząt w takiej formie, która była”. Przytoczona deklaracja nie oznacza jednak, że legislacyjny potworek został ubity raz na zawsze. Większych złudzeń nie ma m.in. publicysta „Do Rzeczy” Łukasz Warzecha, który na początku stycznia tego roku wypowiedział się w wywiadzie dla SwiatRolnika.info. Zdaniem komentatora „Piątka dla zwierząt” w poprzedniej wersji nie wróci, jednak to nie oznacza, że możemy spać spokojnie. To z pewnością nie koniec antyhodowlanych pomysłów, które zawierają się przecież w unijnym Zielonym Ładzie. Ten z kolei – w opinii Warzechy – w pewnym sensie jest taką „Piątką dla zwierząt”, tyle że narzucaną nam odgórnie przez Brukselę:

– Myślę, że w takiej postaci, w jakiej widzieliśmy ją po raz pierwszy, raczej już nie wróci. Głównie z powodu problemów, jakie obecnie Prawo i Sprawiedliwość ma na głowie. PiS ma już doświadczenie w kwestii »Piątki dla zwierząt« i wie, jakie negatywne skutki dla ich partii i sondaży taka ustawa może przynieść. Jeżeli sobie przypomnimy, że już wtedy doszło do rozdźwięku między Solidarną Polską a PiS, to dziś jest tam tyle napięć z samej polityki klimatycznej UE, że powrót do dotychczasowej »Piątki dla zwierząt« byłby szaleństwem i oznaczałoby to, że Jarosław Kaczyński już kompletnie stracił kontakt z rzeczywistością. Myślę, że ustawa w tej postaci nie wróci, ale to nie oznacza, że nie będziemy mieli jakiś antyhodowlanych pomysłów, być może podłączonych do mniejszych ustaw cząstkowych. Nie można również zapominać, że Zielony Ład dla rolnictwa już realizuje podobne cele, bo nacisk na rolnictwo ekologiczne i odżegnywanie się od dużej produkcji rolniczej, idą w parze z założeniami, które legły u podstawy »Piątki dla zwierząt« – stwierdził dziennikarz.

Czy będzie kolejna „Piątka dla zwierząt”? Zapewne. Nie tylko psy i futerka są w grze. To także miliony zysków tzw. petbiznesu. Pamiętajmy, że w pierwotnych „piątkowych” założeniach (zlikwidowanych dzięki przytomnej interwencji posła Jana Dudy z PiS) organizacje prozwierzęce miały dostać przywileje niemalże służb specjalnych. Wchodzić na czyjeś podwórko na legitymację z drukarki i z pieczątka z kartofla „Inspektora ds. zwierząt” i bez decyzji sądu, prokuratury, policji, inspekcji weterynaryjnej zabierać zwierzęta na podstawie swojej subiektywnej oceny. Czyli różne wegetariańskie aktywistki miałyby decydować, czy dana krowa jest w dobrym czy złym stanie zdrowia… Jeśli w złym, to na pakę. Oczywiście w tle tej nowelizacji czaiły się tysiące, setki tysięcy złotych. Dla naiwnych lub nieświadomych – prosta informacja. Jeden zabór stada krów czy dużej psiej hodowli (np. pomeranianów) to są dziesiątki tysięcy złotych! Opłaca się zabieranie zwierząt? Bardzo! Stowarzyszenie rejestrowe Pogotowie dla zwierząt zabierało je masowo (np. odbierając ze względu na niby złe warunki psy rasowe, a zostawiając gospodarzowi kundelka, czyli psa bez wartości rynkowej). Prezes Pogotowia otrzymał kilka wyroków, sąd zdelegalizował mu organizację, ale założono drugie Pogotowie dla zwierząt (tylko już jako stowarzyszenie zwykłe) i strzyżenie baranów trwa nadal, a skazany za kradzieże zwierząt Prezes dalej bryluje w TVN jako prozwierzęca gwiazda. Nadanie im super praw to kolejne setki tysięcy dla aktywistów, dlatego pokusa, by do „Piątki” wrócić, by na Nowogrodzkiej zagrać na nucie prozwierzęcego sentymentu Prezesa, będzie ogromna. Czy do tego dojdzie? Czas pokaże.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPodpisanie umowy na inwestycję w Książenicach
Następny artykuł“Początek końca pandemii” ogłosił minister zdrowia. Minister edukacji skrócił naukę zdalną