A A+ A++

W obliczu śmierci wizja Boga staje się podobno człowiekowi bliższa.

– U mnie decyzja o świadomym odejściu od Kościoła spowodowała efekt narastającego strachu przed śmiercią. Obaliłem w sobie koncept nieba, mam wizję czarnej pustki po śmierci i to jest przerażające.

Co z tym zrobić?

– Zaakceptować, a raczej zracjonalizować. Jak się pogodzić ze śmiercią i cierpieniem, skoro są nieuniknione? Jak nie bać się opieki nad umierającymi bliskimi w niedalekiej przyszłości? W ślad za pytaniami poszedł pomysł na spektakl „Śmierć Jana Pawła II”.

Długo w tobie dojrzewała decyzja, żeby podjąć temat śmierci w takim wymiarze?

– Kiedy dorastałem wokół mnie było dużo cierpienia, ale byłem od niego odsuwany przez bliskich. Mojego ojca samotnie wychowywał mój dziadek, który był osobą z niepełnosprawnością fizyczną. Kiedy wyobrażam sobie jego dzieciństwo, to widzę, jak bardzo musiało to być trudne. Z podziwem patrzę na to, że odnalazł w sobie siłę w dalszym życiu. Ale też jestem zdziwiony, że jako dziecko byłem od cierpienia mojego dziadka odsunięty.

Mam też obraz drugiego dziadka, który przez dłuższy czas umierał. Wtedy nie byłem odsuwany, ale sam uciekałem.

Jakub Skrzywanek fot. Jakub Kamiński


Jakub Skrzywanek fot. Jakub Kamiński

Fot.: Jakub Kamiński/PAP / PAP

Pamiętam jak na raka umierał mój dziadek. To była pierwsza śmierć obserwowana z bliska. Przychodziłem do niego na przerwach w liceum, rozmawialiśmy. Czułem, że odchodzi, ale bardzo chciałem być obok. Po śmierci było gorzej, nie umiałem podejść do niego, gdy leżał w otwartej trumnie.

– Ile miałeś lat?

Dwadzieścia.

– Ja przy śmierci pierwszego dziadka miałem dziesięć. Umarł na sepsę, jak Jan Paweł II. Trafił do szpitala, miał zabieg, choroba to był wyrok. Rodzice uznali, że z bratem jesteśmy za mali, żeby się z dziadkiem pożegnać. Wiadomość przyszła w najmniej spodziewanym momencie. Jadłem śniadanie, był weekend, siedzieliśmy z bratem, kuzynka się nami opiekowała, rodzice byli w szpitalu. Zadzwonił telefon. Kuzynka przekazała nam wiadomość: „dziadek umarł”.

Zapanowała długa cisza. Nie wiedziałem, czy mam dalej jeść to jajko na miękko czy nie wypada. Potem był pogrzeb. W kościele ksiądz powiedział, że największym marzeniem mojego dziadka było dożyć do Pierwszej Komunii Świętej najmłodszego wnuka, czyli mnie. W maju Komunia, w lipcu śmierć. „Jego marzenie się spełniło” – mówili, a ja miałem traumę, że to przeze mnie dziadek umarł.

Babcia była wtedy w twoim życiu?

– Babcia była mi osobą nieznaną, nie uczestniczyła w wychowaniu mojego ojca, poznaliśmy ją po śmierci dziadka. Umarła wskutek nagle postępujących zmian neurologicznych. Jej odchodzenie zbiegło się z początkiem moich studiów na reżyserii. Ojciec zadzwonił i powiedział, żebym przyjechał do Wrocławia na ostatnie pożegnanie. W drodze do szpitala mówił, że już z nią nie ma kontaktu. Gdy weszliśmy do sali, zareagowała: „Pawełku, jak się cieszę, że jesteś”. Ojciec się wycofał i wyszedł. Nie był chyba w stanie się skonfrontować. Może było mu żal, że odchodzi a nie wyjaśnili sobie tyłu spraw. Zostałem z nią sam, opowiedziałem o studiach, kilka dni później zmarła. Zdałem sobie sprawę, że odeszła bliska mi osoba, której nie znałem.

Jak sobie z tym poradziłeś?

– Na zajęciach u Michała Borczucha mieliśmy za zadanie stworzyć portret. Na bohaterkę wybrałem babcię i zacząłem falsyfikować na niej biografię, nasze niedopełnione życie. Powstała instalacja. Jedną ze scen było ostatnie pożegnanie. Na egzamin przyszło sto osób, do sali pożegnań weszły tylko trzy. Teatr śmierci, w którym aktor wcielał się w moją babcię, a uczestnik mógł wejść w moją rolę, to było dla większości za dużo.

Co na to ciało pedagogiczne?

– Michał Borczuch stwierdził, że poszedłem krok za daleko. Komisja zapytała, czy to jest prawdziwa historia. Potwierdziłem. Babcia zmarła dwa miesiące przed egzaminem. Więcej pytań nie było.

W podobnym okresie moi drudzy dziadkowie wyprowadzili się z domu na wsi, który był całym ich życiem. Zamieszkali w bloku pod Wrocławiem, żeby na starość było łatwiej. Mój dziadek po latach dał się do tego przekonać. Trzy miesiące później wykryto u niego nowotwór, diagnoza: pół roku. To był szok. Dziadek był górnikiem i kowalem z własną kuźnią, dla mnie mocarzem mierzącym prawie dwa metry. Podziwiałem go, podobnie jak babcię, za etos pracy. Nie mieli wyższego wykształcenia, za to ogromną mądrość życia. Wielcy nauczyciele. I ten nagły wyrok na mojego dziadka. Rozpoczęła się chemia i radioterapia. Na moich oczach mocarz zaczął się zmieniać. Walka trwała trzy lata.

Lekarz opieki paliatywnej Michał Bloch, konsultant medyczny przy „Śmierci Jana Pawła II”, mówi, że jest idealny moment śmierci. Nie za szybko, bo pacjent nie zdąży się pogodzić z losem i nie za późno, bo wtedy za wiele cierpi. Problem w tym, że on prawie nigdy nie następuje. Mama mówiła: „przyjeżdżaj, to już”. Przyjeżdżałem, a ona, z ukrycia, robiła zdjęcia, krótkie filmiki na telefon, prowokowała opowieści o Kaczanówce, wiejskiej idylli, w której mieszkał dziadek. Wszystko, żeby uchwycić ostatnie chwile razem. Bardzo to było przejmujące.

Pamiętasz ostatni moment?

– Był czerwiec, trzy miesiące beze mnie we Wrocławiu. Wróciłem i nie wierzyłem, mój dziadek-mocarz leżał w stanie agonalnym. Szpital powiatowy w Oleśnicy, sala zbiorowa, mama starająca się o hospicjum, polska służba zdrowia, rzeczy trudne. Wszedłem w to wszystko i byłem w szoku. Przede mną rozgrywała się scena, jak w teatrze. Rodzice i brat zachowywali się, jak gdyby nigdy nic. Mama wykonywała zabiegi pielęgnacyjne, brat usiadł obok niego i opowiadał, jak tam w pracy. Nie mogłem uwierzyć. W moim poczuciu nie było z nim już kontaktu.

Brat powiedział: „Kuba, przywitaj się z dziadkiem”. Zrobiłem to co on, pocałowałem w policzek, na co dziadek się ożywił, wpadając w drgawki. Wybiegłem z sali, stanąłem przy recepcji i po raz pierwszy w życiu publicznie zacząłem płakać. Wpadłem w panikę. Z nosa leciały mi smarki, z oczu łzy, nie mogłem złapać oddechu, nie obchodziło mnie, że ludzie widzieli. Zawsze wstydziłem się płaczu. Mówili mi: „nie płacz, bo jak będziesz potrzebował łez, to ci ich zabraknie”. Trzy dni później dziadek umarł. Wtedy zadecydowałem, że muszę zmierzyć się z tym tematem.

Śmierć mocno weszła w naszą rzeczywistość.

– Wielu przyjaciół moich rodziców zmarło, ja również zaczynam tracić bliskie mi osoby. Wskutek Covidu, depresji, samobójstw. W tym kontekście zdanie premiera Morawieckiego wypowiedziane na konferencji zorganizowanej z okazji rocznicy lockdownu – co za pomysł! – brzmiało jak absurd: „(…) w obliczu choroby, śmierci i Boga wszyscy jesteśmy równi”. Po doświadczeniach mojego dziadka, któremu nie można było załatwić hospicjum i rozpaczy mojej mamy, która po nocach błagała o morfinę dla niego, słysząc: „mamy limity”, pomyślałem, że premier bardzo się myli. Tamtego dnia zobaczyłem film „Śmierć Ludwika XIV” Alberta Serry, który te nierówności obrazuje. Nie jesteśmy równi wobec śmierci i choroby. Zwłaszcza w Polsce. Skoro więc miałem opowiedzieć o umieraniu, to na przykładzie najlepiej udokumentowanym w naszych czasach – śmierci Jana Pawła II.

Już w „Kordianie” pokazałeś papieża w stanie agonalnym. Przeraziło cię to, co może się stać z ciałem człowieka?

– Przeraziło mnie, co może stać się ze mną. W dzień, w którym dowiedziałem się o raku mojego dziadka, widziałem „Miłość” Hanekego. Uświadamiałem sobie, że kiedyś będę po stronie jednego z bohaterów i kilka godzin później dostałem informację, że rozpoczął się proces umierania dziadka. Niby uświadamiamy sobie rzeczy przez sztukę, ale zupełnie w nich nie chcemy partycypować.

Oswoiłeś strach przed śmiercią?

– Dzięki nabytej wiedzy od ekspertów z zakresu medycyny pracujących przy spektaklu „Śmierć Jana Pawła II”, trochę tak. Mieliśmy fachową pomoc obok siebie, ponieważ świat umierania papieża chcieliśmy powołać do życia w sposób realistyczny.

Po zobaczeniu próby generalnej „Śmierci Jana Pawła II” wyszedłem z teatru z poczuciem, że to nie jest spektakl o umieraniu papieża, ale historia człowieka, któremu odebrano godne umieranie. Co pozwoliło ci spojrzeć na jego postać z takiej perspektywy?

– Masz rację, że to nie jest spektakl o Janie Pawle II, a właśnie o umieraniu. W pracach badawczych podkreślano, że po morderstwie Kennedy’ego, cierpienie papieża było kolejnym momentem przełomowym dla sposobu relacjonowania teatru śmierci. W dokumentach zapisano, że Karol Wojtyła świadomie postanowił nie abdykować, aby dać chrystusowe świadectwo. To jest dla mnie przerażające, bo widzieliśmy jak bardzo się to nie udało. Stąd całe pokolenie JPII organizuje zawody w szkalowaniu papieża na fejsie, robiąc memy o nim. Tym się stał. Słynna godzina „papieżowa”, 21:37, i wspólne śpiewanie „Barki”, tylko o tym świadczy.

Memy powstały również dlatego, że coraz głośniej mówimy o aferach pedofilskich za czasów jego pontyfikatu. Dekonstrukcja mitu papieża działa na wyobraźnię. Natomiast bardzo możliwe, że na spektakl przyjdą osoby, które się do niego modlą, nadal w nim widząc świętego.

– Nie chcę zabierać nikomu wiary w jego świętość, choć ja jej w nim nie widzę. Ciekawi mnie jednak, czy my, w Polsce, akceptujemy fakt, że Jan Paweł II umierając, był w pampersie starczym.

A był?

– Musiał być. Rozmawialiśmy o tym z lekarzem. Czy akceptujemy fakt, że papież miał cewnik. A miał, później zresztą zachorował na urosepsę. Miał tracheotomię. Dokonujemy rekonstrukcji sytuacyjnej, opartej jeden do jeden na wspomnieniach Dziwisza, Mokrzyckiego, watykanistów, dziennikarzy oraz na analizie lekarskiej.

Co w wyniku zderzenia tych źródeł wynikło?

– W dużej mierze, próba stworzenia mitu. U Dziwisza czytamy, że Jan Paweł II w ostatnich dniach powiedział takie, a takie zdanie. Tymczasem lekarz powiedział nam wprost, że w tym stanie papież mógł z siebie wydobyć jedynie charkot zbierającej się w płucach flegmy. To jest konkret, który działa na wyobraźnię. Jeśli w piątek mamy informację, że papież zapada na urosepsę, co chwilę traci przytomność, a kardynał pisze, że jeszcze zdążył poświęcić koronę dla Matki Boskiej, to ze zderzenia tych faktów wychodzi jedynie upiorność. Jestem jak najdalszy od ocieplania wizerunku Jana Pawła II, mam negatywny stosunek do jego pontyfikatu, ale jeszcze gorzej myślę o zachowaniu jego otoczenia. Także w tej kwestii. Stał się ofiarą systemu, który współtworzył. Wobec kwestii powyższych, zadajmy sobie pytanie, czy jesteśmy w stanie oglądać Jana Pawła II w stanie agonalnym.

A jeśli nie jesteśmy, to twoim zdaniem, dlaczego?

– Bo śmierć jest w tym kraju tematem tabu. Boimy się jej, nie chcemy zaakceptować. Ciągle nam się wydaje, że odwrócimy wzrok i uciekniemy. Mnie też się tak wydawało. Tak nie będzie. To nas dogoni. Stworzyliśmy z Jana Pawła II mit-wydmuszkę.

Dla starszych pokoleń to jest bohater, który pokonał komunę. Może nie był w stanie zrezygnować ze swojej pozycji w umieraniu. Jego następca, Benedykt XVI, już nie miał z tym problemu.

– Dziś pierwszy raz spektakl widział Maciej Nowak, dyrektor artystyczny Teatru Polskiego w Poznaniu. W jednych z pierwszych zdań po próbie generalnej powiedział: „zrobiliście piątą część Dziadów”. Uważam, że tylko Polak mógł pomyśleć: „swoim umieraniem pokażę obraz cierpiącego Chrystusa”. Z naszym polem rozumienia romantyzmu, tak różnym od niemieckiego, tylko takie koncepty mogą się stwarzać. Z Jana Pawła II zrobiona współczesną wersję Konrada. Tworzenie mitycznych bohaterów to jest nasze przekleństwo. Utwierdza nas w mesjanistycznym przekonaniu, chętnie przejmowanym przez radykalnych nacjonalistów, populistów i Kościół. Jest ono wreszcie przekleństwem dla samych tych osób. Święty Wojtyła za życia nie mógł odejść w spokoju, musiał cierpieć na naszych oczach. Jego terapia nie mogła już go wyleczyć, przedłużała jedynie jego cierpienie.

„Smierć Jana Pawła II ” fot. Monika Stolarska


„Smierć Jana Pawła II ” fot. Monika Stolarska

Fot.: Monika Stolarska / materiały prasowe/Teatr Polski w Poznaniu

Pamiętajmy, że w czasach Jana Pawła II abdykacja papieża z własnej woli była terminem abstrakcyjnym.

– Ja mam problem z czymś innym. Ktoś za nas stwierdził, że Jan Paweł II został bohaterem narodowym. Po jego śmierci nastąpiła wielka pustka, którą zapełnił dopiero Adam Małysz. Z pełnym przekonaniem przyrównuję do siebie te postaci. Mamy ogromną potrzebę posiadania bohatera narodowego. Ktoś za nas zdecydował, że pokaże nam papieskie umieranie, a my, wspólnie to wszystko należycie przeżyjemy. Ja teraz, z perspektywy 17 lat, próbuję zadać pytanie: co wpłynęło na to, że ulegliśmy temu wielkiemu społecznemu spektaklowi wokół JPII? Myśmy na jego punkcie oszaleli. W spektaklu pojawiają się głosy mieszkanki Poznania, która wspomina, że po nikim, nawet po swoim mężu tak nie płakała, jak po Janie Pawle II.

Lampka się zapaliła?

– Obirek miał rację, pisząc o Janie Pawle II jako złotym cielcu polskiego Kościoła. Pracowałem przy „Klątwie”, to było bardzo sprytne, co zrobił Oliver Frljić, wybierając pomnik Jana Pawła II, zamiast Chrystusa. Kult Wojtyły przewyższył kult Jezusa.

Będąc w próbach do „Klątwy” Frljicia, chorwackiego reżysera, nie mieliście przeczucia, jako Polacy wychowani w kulcie Jana Pawła II, że taki sposób pokazania go w spektaklu może wywołać nienawiść?

– Nie byliśmy w stanie tego przewidzieć. Wszystkie wcześniejsze jego spektakle wskazywały na to, że ewentualne protesty będą skupione wokół jego osoby. Na Bałkanach tak faktycznie to wyglądało. On był gotowy wziąć odpowiedzialność na klatę, nikt nie został do niczego przymuszony. Było bardzo wiele rozmów organizowanych przez dyrekcję Teatru Powszechnego. Każdy mógł wyrazić swoje zdanie, zrezygnować z udziału w spektaklu. Kwestii etyki i wrażliwości były mocno respektowane, a pamiętajmy, że mówimy o premierze sprzed czasów #metoo. Rozmowy wokół problemu zostały przeprowadzone w sposób modelowy.

Tyle, że nikt nie przewidział, że można być tak podłym i wyrachowanym jak część dziennikarzy w Polsce, żeby uderzyć w kobiety-aktorki i ich rodziny. To było przerażające. Stało się coś, czego nie przewidział nawet Oliver. Myślę, że on się tego przestraszył, dlatego nie przyjechał na spektakle „Klątwy”, kiedy w kraju nasilały się protesty, a aktorzy otrzymywali groźby karalne. Mam do niego o to żal. W teatrze były osoby, które potrzebowały jego obecności.

„Śmierć Jana Pawła II” fot. Monika Stolarska


„Śmierć Jana Pawła II” fot. Monika Stolarska

Fot.: Monika Stolarska / materiały prasowe/Teatr Polski w Poznaniu

Wiedząc o tym, do czego zdolna jest polska propaganda, wyobrażasz sobie czarny scenariusz po premierze „Jana Pawła II”, gdy na przykład ktoś, jak na „Klątwie”, przyjdzie i nielegalnie sfilmuje scenę z gołym papieżem.

– W naszym spektaklu gra aktor, Michał Kaleta, który wciela się w postać umierającego Jana Pawła II w ramach teatru rekonstrukcji. Obserwujemy osobę w ciężkim stanie zdrowia, którą trzeba przebrać, umyć, przewinąć, trzeba te wszystkie czynności wykonać, ponieważ w ostatnich dniach życia papieża one występowały. Nawet jeśli, nie mam z tym problemu, żeby zdjęcie z takim podpisem, jeśli aktor wyrazi zgodę, pojawiło się w mediach. Co jest złego w tym, że papież jest goły?

Rozbierasz świętego, ktoś powie.

– Dla mnie Jan Paweł II nie jest osobą świętą. Świętość jest pojęciem abstrakcyjnym. Podwójnie trudnym w wypadku, gdy zachodzi przypadek Santo Subito, święty natychmiast. Teraz na jaw wychodzą ciemne strony jego pontyfikatu i to jest jedna kwestia, która podważa status jego społecznego postrzegania. Druga, to jego stan zdrowia.

Skoro urządzono teatr społeczny z jego udziałem, skoro postanowiono, że wspólnie mamy przeżywać jego śmierć, to przeżyjmy ją do końca. Tymczasem postawiono nam fasadę siedmiu minut z ostatniego tygodnia. Resztę ukryto przed światem, przekonując, jak to wspaniale umierał Jan Paweł II.

Zapoznając się z wieloma dokumentami, z analizami medycznymi dotyczącymi jego choroby mogę powiedzieć, że umierał w sposób przerażający. To była udręka. Ktoś nam powiedział: śmierć papieża była heroiczna. Jako twórcy tego spektaklu, odpowiadamy: śmierć papieża była też brudna, śmierdząca i nudna. Tak umierał Jan Paweł II. Co tobie, drogi widzu, widzko, katoliku, katoliczko, apostato, apostatko, to robi?

Może nic.

– To też jest okej.

A może kogoś oburzy widok przewijanego papieża-bohatera-boga, przed obrazem którego klęczy co wieczór i rano?

– Zapytałbym taką osobę, dlaczego od takich scen chce odwracać wzrok? Śmierć i tak przyjdzie. Odnieśmy się do faktów, prześledźmy dokumenty, zasięgnijmy opinii lekarzy, a potem, razem, w teatrze, zobaczmy, jak to wpływa na nas.

Jakub Skrzywanek reżyser, absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie i filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Współpracował m.in. z Teatrem Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu (“Cynkowi chłopcy”), Teatrem Powszechnym w Warszawie (“Superspektakl”, “Mein Kampf”, “Opowieści niemoralne”), Teatrem Polskim w Poznaniu (“Kordian”) i Teatrem Współczesnym w Szczecinie (“Kaspar Hauser”), którego od stycznia 2022 r. został dyrektorem artystycznym. 5 lutego w Teatrze Polskim w Poznaniu odbędzie się premiera jego nowego spektaklu “Śmierć Jana Pawła II”.

Czytaj też: Gdy ojciec prosi dziecko o pomoc w zabiciu się. „Czy jako córka jestem winna to swojemu rodzicowi?”

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułPiS przejęło instytucje kultury. Co w takiej sytuacji mogą zrobić artyści?
Następny artykułOpatowscy policjanci mają nowego szefa