A A+ A++

Skąd się biorą dyrektorzy?

Tu konieczna jest szersza dygresja na temat strategii powoływania w Polsce dyrektorów instytucji artystycznych.

Ministerstwo opcji centrowej – czyli przed PiS-owskiej – ustanowiło listę instytucji podlegających konkursom oraz zasadom odstępowania od nich. Konkursy obowiązywały we wszystkich galeriach publicznych. Zasadniczo nie obowiązywały w muzeach. Więc wszystkie dyrektorki współczesnych muzeów polskich – w tym ja – były wybierane przez organizatorów na podstawie profesjonalnych konsultacji. Również w galeriach – za „naszych” czasów – zdarzyły się nominacje bezkonkursowe. Przy tym środowisko artystyczne wywalczyło kontrakty, z których najdłuższy mógł wynosić siedem lat.

Kontrakty nie są groźne – żaden organizator nie będzie zwalniał dyrektora, który gwarantuje mu instytucję na wysokim poziomie artystycznym – dopóki nie pojawi się przeciwstawna polityka. Kiedy centrum przegrało z prawicą, czyli PO z PiS-em, na kontrakty w instytucjach narodowych padł blady strach. Jednak minęło kilka lat nim ministerstwo uznało, że czas zawładnąć instytucjami sztuki współczesnej poprzez wprowadzanie tam – na zasadach dotychczasowych praktyk – ludzi wyznających te same poglądy, co minister kultury. Zaczęło się od muzeów narodowych, potem przyszedł czas na Orońsko, Zamek Ujazdowski i w końcu na Zachętę. Trudno się dziwić zwycięzcy, że w instytucjach przez siebie organizowanych osadza swoich ludzi. Na pewno wybiera ludzi ideologicznie i mentalnie sprawdzonych, lokując zaufanie w ich ideowo-artystycznej elastyczności. Jednak wstępne przyglądnięcie się dyrektorom wytypowanym przez ministra pokazuje, że najprawdopodobniej czeka go zawód. Na pewno będą asekuracyjni i ostrożni, ale raczej nie sprzeniewierzą się szeroko rozumianej jakości sztuki. Chwilowo wielką tajemnicą w tej kwestii jest Zachęta.

Widok wystawy Jarosława Modzelewskiego Kraj nad Wisłą w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Fot. Adam Gut


Widok wystawy Jarosława Modzelewskiego Kraj nad Wisłą w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Fot. Adam Gut

Fot.: Adam Gut / Materiały prasowe/ Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski

Kto ważniejszy: artysta czy dyrektor?

Wracam do afery wokół wystawy Jarosława Modzelewskiego w CSW. Dla środowiska artworldu postacią ważniejszą od artysty jest w tym zdarzeniu nowy dyrektor Centrum, Piotr Bernatowicz. Kilka słów o nim. Ma na swoim sumieniu kilka odzywek niekoniecznie godnych współczesnego humanisty. Ma też na koncie kilka ważnych posunięć. W 2014 roku – rok przed zwycięstwem PiS-u – został dyrektorem galerii Arsenał w Poznaniu. Już wtedy miał w środowisku opinię prawicowca. Sporo pisał – co rzadkie w polskim artworldzie – oraz wydawał czasopismo „Arteon”. Ma na swoim koncie wystawy wybitnych artystów polskich, dla których moja opcja środowiskowa ma podobne uznanie.

Został przez ministra Piotra Glińskiego wskazany na dyrektora CSW na pewno z innych powodów niż zbieżność imion. Musi gwarantować lojalność i bezpieczeństwo programowe. Od tego ministra – doświadczam tego boleśnie na sobie – nie można nic dostać bez deklaracji przydatności ideowej. Trudno powiedzieć, czy będzie od nowego dyrektora wymagał entuzjastycznego propagowania wielkości i niewinności narodu polskiego wspartego na rodzinie, zawdzięczającej swoją płodność zakazowi aborcji. Być może ministrowi wystarczy ostrożność programowa i niepropagowanie tematów gender, globalizacji i LGBT oraz paru innych.

Piotr Bernatowicz na pewno to drugie bezpieczeństwo zagwarantuje. Czy będzie jedynie unikał zakazanych tematów czy też poszuka pochlebców władzy wśród sfrustrowanych członków ZPAP? Wystawy, jakie można obecnie zobaczyć w CSW, sugerują wyjście pierwsze, czyli bardziej optymistyczne. Wybór z kolekcji jest czujny, podkreśla mentalną niezależność artystów, czyli to, co dla polityków autorytarnych jest najgroźniejsze, bo skłania odbiorców do myślenia krytycznego i przekornego. Być może dyrektor nie zauważył tego ukrytego sprzeniewierzenia się wobec sprzyjającej mu władzy. A być może próbował coś przemycić.

Wystawa Jarosława Modzelewskiego bezpośrednio prawicowej polityce nie zaszkodzi, bo wydaje się obojętna wobec wszystkich polityk świata. Na pewno jej nie pomoże, bo nie podkreśla żadnej z wartości, dzięki którym prawica zwycięża w środowiskach łatwo poddających się manipulacji.

Modzelewski to outsider namiętnie wczuty w swoje postrzeganie świata. Za każdym obrazem stoi realna sytuacja, która z takich czy innych powodów przykuła uwagę artysty. Te obrazy ujawniają jego czucie rzeczywistości. Wprawdzie pozwalają domyślić się – bardzo mgliście – tego, co się za nimi zdarzyło. Ale najważniejszy w nich jest wizerunek człowieka patrzącego, zawieszonego pomiędzy depresją a fascynacją, patrzącego na świat analitycznie, usuwającego z niego wszystkie niepotrzebne szczegóły, przejętego wszechobecną samotnością człowieka. Ta wystawa, będąca obszerną retrospektywą, wyraźnie ujawnia motyw przewodni malarstwa Modzelewskiego. Jest nim człowiek samotny, odwrócony tyłem do świata i zawieszony w smutku zgaszonego koloru.

Metoda malarska Modzelewskiego dostosowuje się do tematów. Sceny z postacią ludzką są malowane ruchem hamowanym namysłem, onieśmieleniem, nawet niepewnością. Pejzaże mają pociągnięcia swobodne jak powiew wiatru czy swoboda myśli.

Dlaczego taki osobny, outsiderski artysta, któremu nie brakuje ani satysfakcji ani pieniędzy, zaryzykował sprzeniewierzenie się dominującemu środowisku artystycznemu, w którym dotychczas tak dobrze funkcjonował? Dlaczego stał się w ich oczach łamistrajkiem, lekceważącym bojkot instytucji sprzymierzonej z władzą prawicową? Czy należy go potępiać? Czy raczej należy przyznać mu prawo do obojętności wobec dyrektorskich rotacji? Tu pojawia się wielki dylemat współczesności. Czy moralność artysty mieści się w wielkości jego sztuki czy też wynika z jego postępków? Nie rozstrzygnę, ale zawsze jestem za wielkością sztuki.

Wystawa w CSW ma fanaberyjną architekturę. Wielokolorowe ścianki – w dużym stopniu tłumiące eksponowane malarstwo – ustawiono na planie znaku „rodło”. Jest to symbol przywiązania do polskości, będący geometrycznym uproszczeniem biegu Wisły, z równoczesnym zaznaczeniem mojego ukochanego Krakowa. Jest to znak wyjątkowo tępy kompozycyjnie i mający w sobie coś nieprzyjemnie militarnego. Inspiracją do takiej architektury wystawy był zapewne ostatni obraz na wystawie, namalowany w tym roku i przedstawiający artystę obok rodła. Dziwne przesłanie ma ten autoportret. Sprawia wrażenie pożegnania, wejścia i równoczesnego odejścia. To zapewne tylko sugestia i dreszcz wyobraźni. Zawsze znajdujemy w sztuce więcej niż się artyście śniło.

Na koniec pozostaje pytanie, czy instytucje, których dyrektorzy sprzyjają aktualnej władzy, nieszanującej wielu podstawowych wartości, należy bojkotować? Czy mamy publiczności odbierać możliwość kontaktu z dobrą sztuką? W końcu istniejemy – jako galerie i muzea – nie dla siebie, nawet nie dla artystów, tylko dla szeroko rozumianej publiczności.

Wystawa, „Jarosław Modzelewski. Kraj nad Wisłą”, Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, 21.01—24.04. 2022

Czytaj też: „Lubię garbusów i inne pokraki”. Historia szczęśliwego outsidera

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułArka wspiera
Następny artykuł„Jan Paweł II stał się ofiarą systemu, który współtworzył”