Największa zaleta Czesława Michniewicza w kontekście reprezentacji Polski? Kto wie, czy nie umiejętność przygotowania drużyny pod jeden konkretny mecz. Przeczytanie rywala. Zneutralizowanie jego atutów. Dostosowanie własnego stylu pod to, by wykorzystać jego słabości. Michniewiczowi zdarzyło się kilka kluczowych meczów – takich „małych finałów” – pod które musiał przygotować drużynę. I zwykle wychodził z nich zwycięsko. To między innymi ta cecha sprawiła, że zatrudniła go Legia Warszawa tuż przed meczami o być albo nie być w Lidze Europy. No i od tej porażki zacznijmy…
Michniewicz vs Karabach – nieudana próba
– Zobaczyłem, że nie ma szans w tym układzie trenerskim (z Vukoviciem – red.), żeby to ogarnąć i się zakwalifikować. Chciałem wziąć kogoś, kto będzie miał cechy, które na to pozwolą – mówił Dariusz Mioduski na twitterowym Legia Talk. Ściągnięcie Michniewicza było zorientowane na dwa mecze – przedostatnią i ostatnią fazę eliminacji do Ligi Europy. Tymi meczami Mioduski chciał uratować sezon (czy też innymi słowy – budżet).
Jeszcze innymi słowy – płynność finansowa Legii była uzależniona od tego, czy Michniewicz zdąży w dziesięć dni poukładać drużynę i przejść dwóch rywali. Wyszło, jak wyszło. Ze słabą Dirtą się udało (2:0), ale porażka 0:3 z Karabachem dopełniła obrazu nędzy i rozpaczy pucharowej Legii. Azerowie zwyczajnie zdeklasowali mistrza Polski. Byli lepsi pod każdym względem. Szybsi. Bardziej wybiegani. Z nieporównywalnym rozmachem. Ze znacznie lepszymi pomysłami. Wyglądało to jak starcie dwóch światów.
Michniewiczowi trudno odmówić tego, że nic nie zrobił. Spróbował wstrząsnąć składem, ale jego pomysły nie wypaliły. Odważnie postawił na Kapustkę, o którym mówiono, że musi dojść do formy. Puścił od początku Valencię, który nie dostał dotąd szansy w podstawie. Dał szansę Juranoviciowi, a nie Karbownikowi.
Czy ta klęska to wina Michniewicza? Niekoniecznie, bo cóż miał zrobić?
Czy to jednak powód, dla którego możemy się martwić? Trochę tak, bo to podobna misja do tej, którą Michniewicz może mieć na Łużnikach…
Michniewicz vs Slavia – niespodziewany sukces
To, co nie udało się z Karabachem, udało się rok później. Przy czym skala trudności była trochę większa, bo Slavia to lepsza drużyna, zbudowana za jeszcze większe pieniądze. Legia wyglądała nieźle już z Dinamem Zagrzeb, z Czechami natomiast zagrała koncert, na który – patrząc na problemy personalne Legii – wcale się nie zanosiło. W Pradze na środku pomocy musiał zagrać Rafa Lopes, na boku był Skibicki, wypadł Pekhart, a Juranović wystąpił tylko w pierwszym meczu (bo przeniósł się do Celtiku).
Światu objawił się wtedy Maik Nawrocki, autorski pomysł Michniewicza, który rzucił dwie świetne piłki z głębi pola (obie zaliczono jako asysty). Pierwsze podanie – bach, świetny lobik Emreliego. Drugie podanie – bach, rewelacyjna indywidalna akcja Juranovicia zakończona golem z dystansu. Legia była gorsza, popełniała błędy z tyłu, ale już rewanż to klasyczne potwierdzenie swojej klasy, choć i tu pomogły okoliczności, bo Holes ze Slavii wyleciał z boiska już w trzeciej minucie.
Legia wyglądała jak drużyna zaskoczona tym obrotem spraw i wcale nie przeważała. Co więcej – tyłek musiał jej ratować Boruc, aż w końcu prażanie wyszli na prowadzenie. Legioniści obudzili się dopiero w końcówce – tak jakby zeszło ciśnienie – a potem Emreli wykończył dwie sztuki, zaliczając prawdopodobnie swój najlepszy mecz w Warszawie. Warto podkreślić, że sukces został osiągnięty w atmosferze konfliktu Michniewicza z Mioduskim i Kucharskim (także publicznego), naciskania na transfery, słabą sytuację kadrową i… brak JAKIEGOKOLWIEK wahadłowego przed rewanżem. W takich okolicznościach Legia wróciła do pucharów po pięciu latach, a więc Michniewicz dał jej to, czego nie potrafili Vuković, Sa Pinto, Klafurić, Jozak i Magiera (ten ostatni grał w pucharach, ale do nich nie awansował).
Michniewicz vs Belgia i Włochy – sensacja!
Gdy popatrzyliśmy na wyniki losowania grup na młodzieżowe Euro (Belgia, Włochy, Hiszpania), mogliśmy tylko złapać się za głowy. Ale na dobrą sprawę każde rozdanie byłoby dla nas złe, bo mowa o turnieju, na który jedzie tylko dwanaście ekip. Sama elita. Do tego drugie miejsce wcale nie gwarantowało wyjścia z grupy (tylko jedna, najlepsza drużyna z drugiego miejsca kwalifikowała się do półfinału), co oznaczało, że Polacy… jadą jak na ścięcie.
Albo jak po fajną przygodę i próbę sprawienia niespodzianki (skoro i tak nie ma nic do stracenia), bo tak potraktował ten turniej Michniewicz. Oprócz zbudowania paczki chłopaków, którzy się po prostu lubią, selekcjonerowi udało im się zaszczepić taktykę, której konsekwentnie się trzymali. Do legendy przeszły już drony (którymi nagrywał treningi) i iPady (na których przekazywał analizy w ramach „pracy domowej”). Michniewicz nie pracował tylko na zgrupowaniach. Gdy piłkarze przebywali w klubach, także dostawali paczki z materiałami, na których były np. wycinki charakterystycznych zagrań dla poszczególnych zawodników.
– Po meczu Polska – Estonia pokazaliśmy chłopakom 30 akcji, każda ponumerowana. Dostali notesy i notowali to, co trener mówił. No i wczoraj wystawiliśmy koszyk, w środku 30 kartek z numerami, podzieliliśmy zawodników na grupy. Każda grupa dostała po dwie-trzy sytuacje. Mieli podejść do rzutnika, wyświetlaliśmy dane akcje i musieli opowiedzieć co tu było dobrego, co złego, co zapamiętali. I widzieliśmy, że mnóstwo spostrzeżeń i wskazówek zostało im w głowach – opowiadał na Weszło Kamil Potrykus, asystent Michniewicza.
Prace domowe młodzieżowców były oczywiście ściśle kontrolowane. Kto się lenił – lądował na ławce lub dostawał reprymendę. Paweł Stolarski między innymi z powodu nieodrobienia zadań domowych nie załapał się na mistrzostwa Europy. Na włoskim turnieju biało-czerwoni wygrali dwa spotkania, choć i tak nadziali się (a konkretnie trener) na uszczypliwości Roberta Lewandowskiego, który twierdził, że tak reaktywny styl nie rozwija młodych talentów. Było to po prostu mądre przesuwanie. Bieganie. Boiskowe cierpienie. Czasem zwykłe murowanie. Do Michniewicza przylepiła się wtedy łatka trenera defensywnego, którą uwiarygadniały jego poprzednie przygody trenerskie (Bruk-Bet, Podbeskidzie czy mało efektowna Pogoń). W Legii odkleił ją od siebie pokazując, że dostosowuje styl do materiału, z jakim pracuje. No i do okoliczności.
Można tylko żałować, że nie udało się wyjść z grupy, a Hiszpania zdemolowała w trzecim meczu dzielnych, ale i bardzo zmęczonych Polaków.
Michniewicz vs Portugalia, czyli „trenerzy coś wymyślą”
Ale zanim Polska awansowała na to Euro, opędzlowała w barażowym dwumeczu Portugalię. Gdy wiadomo było już, na kogo trafimy, michniewiczówka została niemalże skreślona przez opinię publiczną.
– Spokojnie, trenerzy coś wymyślą – napisał wtedy jeden z zawodników na WhatsApp’owej grupie reprezentacji.
I wymyślili.
Przekazali kadrowiczom nie tylko iPady napakowane wiedzą, ale i wydrukowaną książkę z analizami, z której później trenerzy odpytywali piłkarzy w formie quizu. Wygrali Grabara, Kapustka i Wieteska. – Boisko boiskiem, ale kadra wychodząc na mecz nie musiała bać się niczego. Analizą nie wygrasz meczu, ale możesz sobie bardzo pomóc – mówił o starciach z Portugalią Michniewicz. Wychodził również z założenia, że „nie może słuchać farmazonów o graniu piłką”, bo jakość piłkarza przyjeżdżającego na kadrę jest pochodną tego, co ci grają w swoich klubach.
Portugalczycy z Diogo Jotą czy Joao Felixem wygrali 1:0 w Zabrzu i do rewanżu przystępowali na pewniaka. I paradoksalnie to pomogło biało-czerwonym. – Nie wiem, ale było u nich widać rozluźnienie. Wygrali pierwszy mecz u nas, więc chcieli po prostu przypieczętować awans. Może to wynika z ich kultury, ale już przed pierwszym gwizdkiem pojawiły się u nich elementy zabawy. Na nas podziałało to bardzo motywująco i powiedzieliśmy sobie, że musimy na nich bardzo mocno ruszyć, bo może uda się skorzystać i strzelić bramkę – opowiadał Kamil Jóźwiak.
Może i luźne podejście Portugalczyków pomogło, ale sukces (3:1 w Chaves) nie był przypadkiem, co pokazało już samo Euro.
Michniewicz i Podbeskidzie – jeden wielki finał
Cud pod Klimczokiem. To nie nazwa żadnej bitwy historycznej, a tego, co stało się w Podbeskidziu Michniewicza. Bielszczanie byli pogodzeni ze spadkiem. Do Rosji po czterech wiosennych meczach zdezerterował Dariusz Kubicki. Do bezpiecznego miejsca było osiem punktów. Nowy trener nie przyszedł, by uratować ligę, a by godnie spaść, a potem szybko wrócić. No, ale… przytrafiło się utrzymanie.
– Podbeskidzie będzie symbolem, że w piłce wszystko jest możliwe, a o cudzie w Bielsku będzie mówiło się latami – ekscytował się Michniewicz w 2013 roku.
SZLI, SZLI, AŻ SIĘ UTRZYMALI. SZALONA HISTORIA PODBESKIDZIA 12/13
Czy sam wierzył w to, że się może udać? Chyba nie, skoro dwa tygodnie przed startem ligi mówił w telewizji, że Podbeskidzie i GKS Bełchatów grają tylko o dobre wrażenie, bo losy strefy spadkowej są już znane. Gdy jednak rozpoczął pracę, stawał na głowie, by pobudzić motywację swoich piłkarzy. Puścił im nawet film „Cud w Lake Placid”, który opowiadał o triumfie amerykańskich hokeistów nad Związkiem Radzieckim, który na Igrzyskach zgarniał wszystko dla siebie. Do tego dochodziła oczywiście codzienna pompka i drobiazgowe analizy. Skreślał ich każdy, a jednak w ostatniej kolejce, wygrywając nad Widzewem, udało się wyszarpać utrzymanie.
Czesław Michniewicz jak mało kto potrafi przygotować więc drużynę do jednego, konkretnego meczu. Można spodziewać się, że jako selekcjoner nie czekałby do marcowego zgrupowania, a jak najszybciej nawiązałby kontakt z piłkarzami, którym wykładałby mocne i słabe strony Rosjan oraz swój pomysł na zdyscyplinowaną obronę. To jego ogromny atut.
Tylko czy wystarczyłoby na to czasu?
CZYTAJ WIĘCEJ O CZESŁAWIE MICHNIEWICZU:
Fot. FotoPyK
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS