Ochrona narodu i państwa
Historycy do dziś spierają się o to, który obóz był pierwszy. Czy miejsce odosobnienia we Wrocławiu, gdzie w 1933 r. wykorzystano były obóz jeniecki z czasów I wojny światowej, czy jednak Dachau. I wrocławski, i podmonachijski obóz powstały w marcu 1933 roku. Przy czym Dachau miało już za sobą specjalne zarządzenie Reichsführera SS Heinricha Himmlera o stworzeniu miejsc odosobnienia. Zostało ono skonstruowane w oparciu o „Rozporządzenie wyjątkowe o ochronie narodu i państwa” z 28 lutego 1933 r. Tę datę przyjmijmy jako początek działania machiny.
Dachau był pierwszym obozem, ale niejedynym. Po przejęciu władzy szybko okazało się, że jedność w narodzie nie jest tak oczywista, a elementów, które powinny zostać odizolowane, jest więcej. Po co utrudniać sobie życie i zwozić wszystkich w jedno miejsce? Oranienburg, Berlin, Królewiec, Papenburg, Esterwegen, Kemna pod Wuppertalem, Sonnenburg, Sachsenburg, Lichtenburg – kolejne obozy powstały w tym samym 1933 roku. Od razu podporządkowano je SS. Od tej pory to właśnie czarna gwardia Hitlera miała odpowiadać za to, co dzieje się za drutami. Tworzono kolejne obozy, które już wkrótce miały odegrać główną rolę w powoli rozpędzającej się machinie Zagłady. Sachsenhausen, Buchenwald, Mauthausen, Flossenbürg czy kobiecy obóz w Ravensbrück – te nazwy znane są powszechnie.
Fot.: AKG Images/East News / East News
Wszystkie te obozy założono jeszcze przed wybuchem wojny z Polską. Ich cel był jeden. Odizolowanie od społeczeństwa elementów niepożądanych. Trafiali tam więc przeciwnicy polityczni, osoby sprzeniewierzające się nazistowskiej moralności czy w końcu ci, którzy znaleźli się w złym czasie w nieodpowiednim miejscu. Czasami zsyłka do obozu nie miała żadnego logicznego wytłumaczenia. Osadzenie w nim nie oznaczało śmierci. Przynajmniej na początku. Było formą represji stosowanej bardzo często bez wyroku sądu, ale zawsze można było zostać zwolnionym. Wszystko zmieniło się wczesną jesienią 1939 roku.
Dokładny jak Niemiec
Napadając na Polskę 1 września 1939 r., Hitler miał jasny plan, jak ma wyglądać życie na podbitych terenach. Przede wszystkim w pierwszym etapie należało ograniczyć wpływ inteligencji na ludność. Temu służyć miała Intelligenzaktion przeciwko inteligencji, której kontynuacją była akcja A-B, nadzwyczajna pacyfikacja (Ausserordentliche Befriedungsaktion). Mordowano ludzi w Palmirach, ale nie można było przeprowadzić setek masowych egzekucji. Dlatego też na przykład profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego postanowiono skierować do obozów. Spora grupa trafiła do Sachsenhausen. Kilka lub kilkanaście tygodni później rodziny otrzymywały zawiadomienia o śmierci – zazwyczaj z przyczyn naturalnych, takich jak zawał serca, udar mózgu czy zapalenie płuc. A to był dopiero początek.
Transportowanie aresztowanych do obozów na terenie Rzeszy było kłopotliwe. Trzeba więc było zorganizować miejsce odosobnienia nieco bliżej. Wybór padł na wcielone już wtedy do Rzeszy miasteczko Oświęcim, po zmianie nazwy: Auschwitz.
Położone na terenach Rzeszy, ale zamieszkane przez Polaków, niedaleko granicy Generalnego Gubernatorstwa, z doprowadzoną linią kolejową, stanowiło idealne miejsce do stworzenia obozu odosobnienia. Dodatkowym plusem były budynki dawnych koszar. Poza ogrodzeniem teren nie wymagał większych nakładów. Dlatego wiosną 1940 r. zaczęto organizować tam obóz. Początkowo dla polskich więźniów politycznych osadzonych w więzieniach, aresztowanych w łapankach. Czy po prostu zatrzymanych.
Latem 1941 r. rozpoczęła się nowa era w historii Auschwitz. Do podstawowego obozu postanowiono wcielić drugi. Budowany naprędce dla radzieckich jeńców obóz w Birkenau. Birkenau – ta nazwa stała się dla wielu tym, co wykrzykiwali czasami funkcyjni na rampie: endstation. Stacją końcową. Auschwitz zamienił się w Auschwitz-Birkenau – synonim Zagłady. To tutaj uruchomiono fabrykę śmierci. Chociaż sposoby jej działania wypracowano gdzie indziej.
Tempo śmierci
Nazywał się Christian Wirth i to on opracował ten plan. Plan, jak to zrobić, żeby nikt z tysiąca przywiezionych na śmierć nie zorientował się, że to są ostatnie chwile w jego życiu. Najważniejsze było tempo. Najpierw w Bełżcu. Przywożonych nic nie mogło wyprowadzić z błędu. Wszystko miało wyglądać jak punkt przejściowy lub najwyżej obóz tymczasowy. Zadaniem esesmanów na rampie było podsycać to przekonanie. „Idziecie do kąpieli” – to był komunikat, który miał usprawiedliwiać segregację płci i na przykład oddzielenie rodzin. Wszystko odbywało się w biegu, dlatego trudno było zorientować się, co dzieje się wokół. Ofiary koncentrowały się na tym, żeby się nie potknąć, nie przewrócić. Pierwsi do komór szli mężczyźni, bo to oni mogli być zarzewiem buntu.
Oczywiście komory przypominały łaźnie, a jedyną różnicą między Bełżcem a Auschwitz było to, że do zabijania używano spalin samochodowych, a nie gazu. Wszystkie inne elementy planu Wirtha pozostały praktycznie niezmienione.
Tak właśnie przebiegała Zagłada. Stłoczyć ludzi w bydlęcych wagonach, potem, jeśli przeżyją podróż, poddać szybkiej selekcji. Tylko czasami, aby zachować pozory, robić to spokojnie. Kiedy pozory nie były już potrzebne, gnać bez opamiętania. Zagazować i wynieść ciała z komór. Zagrzebać albo spalić na rusztach, może w krematoriach. A wcześniej sprawdzić, czy w zakamarkach ciała nie kryją się kosztowności. Wydłubać złote zęby.
Masowa produkcja
Izolacja i fizyczne wyniszczenie to podstawa działania każdego obozu koncentracyjnego. Osobną kwestią pozostawało, jak to fizyczne wyniszczenie nastąpi. Czy w trybie ekspresowym w komorze gazowej, czy przez ciężką pracę. Bo praca była czymś, co więźniowie musieli wykonywać bez względu na swoje siły. Skoro są więźniowie, skoro można ich wykorzystać, to dlaczego na nich nie zarabiać? Dowództwo SS pod koniec lat 30. podjęło decyzję, by na bazie obozów stworzyć sieć przedsiębiorstw gospodarczych, a zysk z ich działania przeznaczyć na cele organizacyjne. Wybór padł na branżę budowlaną. Kamieniołomy, pokłady żwiru i piasku, to były miejsca wymarzone do tworzenia nowych obozów pracy. A jednocześnie eksterminacji.
„Materiały budowlane są ciężkie i bez żadnej miary bywają ładowane na człowieka. Warto tu nadmienić, że jeśli praca ta wypadnie więźniom będącym w kompanii karnej, muszą ją nadto wykonywać biegiem. A i w ogóle poganianie tempa przy tej lub innej pracy zależy przecież od widzimisię, humoru, temperamentu dozorcy. Tu naprawdę nieszczęśliwi są i gęsto składają swe życie w ofierze ludzie słabsi, starsi, a również ci zgoła nieprzyzwyczajeni do żadnej fizycznej pracy. (…) Bo u młodych zwierzaków niemieckich, którym cały intelekt wegnano w mięśnie nóg i rąk, każdy niezręczny, niezdarny ruch więźnia, każde potknięcie budzi nieopisany szał wściekłości. Bardzo często zabijają w takim wypadku na miejscu lub też stłuką tak, że człowiek musi w najkrótszym czasie życie zakończyć (…)” – taki opis zamieściła Halina Krahelska w broszurze „Oświęcim. Pamiętnik więźnia” wydanej już w 1942 roku.
W szczytowym okresie działania wokół KL Auschwitz oprócz trzech głównych obozów: Auschwitz I – obóz główny, Auschwitz II – Birkenau i Auschwitz III – Monowitz działało jeszcze kilkadziesiąt mniejszych podobozów. W 1944 r. przedsiębiorstwa SS, firmy prywatne i państwowe zatrudniały 45 538 więźniów i więźniarek. To zapewniało krociowe zyski.
Opisał to Tadeusz Borowski w opowiadaniu „U nas w Auschwitzu”. Tak to zapamiętał, chociaż w zachowanych rachunkach nie występują informacje o wspomnianych transakcjach . „Pracujemy w fabrykach i kopalniach. Dokonujemy olbrzymiej pracy, z której ktoś ciągnie niesłychany zysk. (…) Przy rozliczeniu rachunek okazał się tak fantastycznie milionowy, że za głowę złapał się nie tylko Auschwitz, ale sam Berlin. Panowie, powiedziano, to niemożliwe, za dużo zarobiliście, aż tyle a tyle milionów! A jednak, odrzekła firma, oto są rachunki. No tak, rzekł Berlin, ale my nie możemy. To połowę, zaproponowała patriotyczna firma. Trzydzieści procent, potargował się jeszcze Berlin i na tym stanęło. Od tego czasu wszystkie rachunki firmy Lenz są odpowiednio obcinane. Lenz nie martwi się jednak: jak wszystkie firmy niemieckie powiększa kapitał zakładowy. Zrobił na Oświęcimiu olbrzymi interes i spokojnie czeka końca wojny. Tak samo firma Wagner i Continental od wodociągów, firma Richter od studzien, Siemens od oświetleń i drutów elektrycznych, dostawcy cegły, cementu, żelaza i drzewa, wytwórcy części barakowych i ubrań pasiastych. Tak samo olbrzymia firma samochodowa Union, tak samo zakłady rozbiórki szmelcu DAW. Tak samo właściciele kopalń w Mysłowicach, Gliwicach, Janinie, Jaworznie”.
Ile zarabiano, nikt tego nigdy nie policzył. Skrupulatni zazwyczaj Niemcy robili wszystko, by akurat w tym aspekcie niewiele w dokumentacji się zgadzało. Nawet dostarczany do obozów cyklon B był nazywany eufemistycznie „środkiem do przesiedlenia Żydów”.
Zarobić, to by nie chciał
Dochodowa była też sama Zagłada. Z zabijanych – jakkolwiek by to tragicznie brzmiało – odzyskiwano praktycznie wszystko. Opowiadano, że z samego Auschwitz w ciągu dwóch lat do zajmującej się produkcją nawozów sztucznych firmy Sterm dostarczono 100 ton kruszywa kostnego. Odzyskiwano też włosy i oczywiście wykonane z metali szlachetnych protezy, w szczególności zębów. Miesięcznie udawało się uzyskać nawet 12 kg złota. Kilogram włosów kosztował pół marki. Odbiorcą były firmy prywatne. W momencie wyzwolenia obozu znaleziono w Auschwitz siedem ton włosów. Gdyby i ten surowiec dotarł do rąk odbiorcy na czas, kasa SS wzbogaciłaby się o trzy i pół tysiąca marek. Tyle warte były włosy około 140 tysięcy ofiar.
Przygotowaniem zwłok zajmowali się więźniowie Sonderkommando. „Obóz funkcjonował jak normalna fabryka z pracą zmianową, liniami produkcyjnymi, pracownikami fizycznymi, średnią i wyższą kadrą menedżerską, w końcu z zarządem. Z tą jedną różnicą, że surowcem w tej fabryce byli ludzie, a efektem końcowym produkcji ludzkie prochy” – pisze w pracy o działalności Sonderkommando w Auschwitz opublikowanej przez Instytut Yad Vashem doktor Gideon Greif, izraelski historyk.
Trzeba też pamiętać, że przywożeni do obozu Żydzi bardzo często zabierali ze sobą rzeczy, które miały im być potrzebne po przesiedleniu, bo przecież taką wersję podróży najczęściej im podawano. Te rzeczy także składały się na dochód Rzeszy.
Transporty były tak duże, że zablokowały nawet urząd zajmujący się ewidencjonowaniem rzeczy przywożonych z obozów. Próbowano sobie z tym jakoś radzić. Nawet pod koniec 1943 r. wydano zarządzenie nakazujące przeliczanie mienia żydowskiego zgodnie z zasadami rachunkowości.
„Polskie” obozy
Na dobrą sprawę nikt nie jest w stanie policzyć, ile miejsc odosobnienia o charakterze obozów koncentracyjnych przez 12 lat utworzyli Niemcy. Tych najbardziej znanych jest kilka: Auschwitz, Majdanek, Bergen-Belsen, Gross Rosen, Dachau. Ale system obozowy w III Rzeszy był dużo bardziej rozbudowany. Oprócz typowych KL, czyli Konzentrationslager, były też obozy pracy Arbeitslager (np. w podszczecińskich Policach, gdzie przetrzymywano więźniów pracujących w fabryce benzyny syntetycznej), obozy jenieckie Kriegsgefangenenlager: stalagi (dla zwykłych żołnierzy) i oflagi (dla kadry oficerskiej). Obozy przejściowe tworzono, by skupiać ludzi, którzy następnie często transportowani byli do miejsca przeznaczenia.
Kiedy patrzy się na mapę obozów, widać wyraźnie, że żaden obóz zagłady nie powstał na starym terytorium Rzeszy. Tam tworzono obozy koncentracyjne lub obozy pracy (18 największych). W dawnych granicach Polski zlokalizowano zaś największe fabryki śmierci: Auschwitz, Treblinka, Bełżec, Kulmhof. Nieprzypadkowo. Nie tylko utrudniło to czy wręcz uniemożliwiło informowanie niemieckiej opinii publicznej o tym, co się w nich dzieje. Twórcy planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej uczynili to również z powodów logistycznych. To na terytorium Rzeczypospolitej mieszkało przed wojną ponad 3,5 miliona europejskich Żydów i korzystając z sieci kolejowej, można było przewieźć pozostałych z Austrii, Belgii, Chorwacji, Grecji, Holandii, Francji, Włoch czy Węgier. Polska była też krajem, nad którym Niemcy najszybciej objęli pełną kontrolę.
Co jakiś czas gdzieś na świecie pisze się o polskich obozach koncentracyjnych. Polska dyplomacja stara się interweniować w takich sytuacjach. Kilka lat temu niemiecki tygodnik „Der Spiegel” postawił tezę, że nie tylko Niemcy, lecz także inne europejskie narody winne są Zagłady. W tym miejscu nie będziemy toczyć polemiki w tej sprawie. Nic nie zmieni faktu, że we wszystkich obozach – tych powstałych w Polsce, na Litwie i Łotwie, w Czechosłowacji czy Holandii – językiem urzędowym i używanym do wydawania rozkazów oraz egzekwowania poleceń był język niemiecki.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS