A A+ A++

Zawsze czuła się pani Żydówką?

– Tak. Miałam świadomość żydowskiego pochodzenia, wiem, jaka była historia naszej rodziny, która jeszcze przed wojną się asymilowała. Więc znam historię Żydów, którzy przestawali być religijni, co i tak nie chroniło ich przed wojną i śmiercią.

Zawsze miałam poczucie zakorzenienia w tej polskiej historii żydowskiej.

Czytaj też: Skąd się wziął plan „Żydzi na Madagaskar”?

Pisała o niej pani babcia Joanna Olczak-Ronikier, pisała mama, dziennikarka Katarzyna Zimmerer. Jaki był wasz krakowski dom?

– Absolutnie fascynujący, choć nie nazwałabym go klasycznym domem. Ojciec jest nie-Żydem, Austriakiem mieszkającym w Niemczech. Zawsze był obecny w moim życiu, ale nie miał wielkiego wpływu na moje wychowanie. To mama mnie wychowywała. I duży wpływ na moje życie miała babcia mieszkająca obok.

Czego panią uczyły?

– Przede wszystkim, żeby siebie ani życia nie traktować za poważnie. I powtarzały jak mantrę „kopf hoch” (głowa do góry), słowa przekazywane w naszej rodzinie od pokoleń. Babcia była dzieckiem wojny, nie mówiła: „Chodź, ja się tobą zajmę”. Tylko raczej: głowa do góry, problemy do kieszeni i idziemy dalej. Nie opowiadamy, że jest ciężko, tylko się śmiejemy z tego, co nas spotkało. Trochę to brutalne, nie daje przestrzeni, by zapłakać nad sobą, ale też zbawienne, bo daje siłę, by się podnieść, choć się nie ma sił. Jako nastolatka nieraz dostałam od babci reprymendę, że jak mam iść na salony i siedzieć tam skwaszona, to lepiej, żebym w ogóle z domu nie wychodziła. To był rodzaj kindersztuby. Jak się żyje pod okiem pisarek, to trzeba uważać na błędy. Słyszałam, że należy się poprawnie wysławiać, odpowiednio zachowywać. Nie zamieniłabym tego wychowania na żadne inne.

Jak babcia i mama przyjęły to, że ich Maria powoli staje się Miriam, ortodoksyjną Żydówką?

– Właśnie nie powoli, tylko z dnia na dzień. Może gdyby to było powoli, to miałyby czas, żeby się z tym oswoić. Z mojej perspektywy wygląda to tak, że zupełnie nie były na to gotowe i było to dla nich trudne. Wcześniej nie byłam religijna. Byłam na studiach doktoranckich, miałam pracę, bujne życie towarzyskie i liberalne poglądy. Nagle poznałam kogoś, z kim po dwóch tygodniach byłam zaręczona. Kilka miesięcy później wzięliśmy ślub, a ja już byłam religijna.

Co to w praktyce oznaczało?

– Tak naprawdę dosyć dużo. Miałyśmy z mamą dużo domowych rytuałów i nagle musiały zniknąć. Kiedy w moim życiu pojawiła się kuchnia koszerna, to się okazało, że już nie mogę jeść ulubionych potraw mojej mamy. Bo nie jem świni, nie łączę mleka z mięsem, a mięso, które jem, musi być koszerne. Dla mnie też nie było to łatwe. Ale odnalazłam się w nowej sytuacji, bo dostawałam coś w zamian.

Co?

– Nowe rytuały, czyli chodzenie do synagogi, całą żydowską kulturę, tradycję i zwyczaje. Wtedy zmieniłam styl ubierania się, zrezygnowałam ze spodni, zaczęłam nosić długie spódnice. A w soboty nie byłam do dyspozycji, bo w tym dniu nie używam telefonu ani komputera. Trzeba było się przestawić.

Trzeba było czy pani chciała?

– Nie wiem, czy chciałam każdej z tych rzeczy z osobna. Ale uznałam, że biorę judaizm taki, jaki jest. Czy chciałam zrezygnować z seansów filmowych przed telewizorem z mamą, podczas których jem kurczaka z KFC? Nie, nie chciałam. Lubiłam ten rytuał. Czy chciałam zrezygnować z krewetek w sosie majonezowym? Nie, bo uwielbiam krewetki. Czy zrobiłam to wszystko bez dramatów, zalewania się łzami? Tak, bo uznałam, że skoro chcę być ortodoksyjną Żydówką, to tak właśnie teraz będę żyła. Koniec, kropka. Idziemy dalej. Staram się nie roztrząsać rzeczy, na które nie mam wpływu, tylko zająć się tymi, na które mam wpływ.

Na przykład czym?

– Bardzo wspieram różne zmiany, które dotyczą pozycji kobiety w judaizmie.

Czytaj też: W mazowieckiej wsi znajduje się obora wykonana częściowo z macew. Co się stało z żydowskimi cmentarzami?

Jak?

– Poprzez wychowywanie moich córek. Ja je mogę wychowywać w duchu ortodoksji, a mimo to dać im przekaz, że to od nich zależy, kim są. Na Instagramie obserwuję ortodoksyjną Żydówkę z Izraela, która prowadzi kurs przygotowawczy dla dziewczyn przed ślubem i pokazuje im model łechtaczki. Żeby przyszłe żony ortodoksyjnych Żydów wiedziały, co mają między nogami, były świadome swojej cielesności, seksualności. I żeby umiały pokierować mężów, by mogli spełniać małżeński obowiązek, czyli sprawiać żonie seksualną przyjemność. Inna ortodoksyjna Żydówka tańczy, robiąc hummus i opowiadając o leczeniu niepłodności. Ja się od tych kobiet uczę wolności i otwartości. I będę żyła tak, jak mi dobrze. Filmy z Netflixa karmią nas tym, że kobieta żydowska goli głowę. Oglądamy te ogolone głowy i myślimy, że tak wygląda ortodoksyjny świat żydowski.

A nie wygląda?

– Są wśród Żydów grupy, w których kobiety golą głowy. Ale nakrywanie głowy to nie jest obowiązek wynikający z Tory, tylko zwyczaj. Jeżeli moje córki nie zechcą zakrywać głowy, to będą wiedziały, że nie muszą. I to jest moja ortodoksja.

Pani nosi chustę.

– Bo mam na to ochotę. I na razie będę to robić, ale może mi się odwidzi? Moje córki i synowie, mam piątkę dzieci, mają wiedzieć, że o ile zakaz jedzenia krewetek wynika z Tory, to nie ma w niej nakazu zakrywania głowy. W Torze jest znacznie więcej nakazów i zakazów dotyczących mężczyzn. To nie znaczy, że judaizm nie jest patriarchalny. I są prawa w tej religii, które mi się bardzo nie podobają. Ale przeciwstawiam się temu, żeby z ortodoksji robić coś strasznego, zwłaszcza na podstawie szczątkowych informacji. Chcę, żeby moje dzieci się uczyły i na podstawie rzetelnej wiedzy z różnych źródeł decydowały, czego chcą dla siebie.

Dlaczego wyjechała pani do Izraela?

– Bo mój ówczesny mąż uczył się tam na przyszłego rabina. Teraz w Polsce nie ma nawet tylu Żydów, by można było zbudować jesziwę, czyli szkołę rabinacką. I stąd wyjazd do Izraela. Przez pierwsze dwa lata mieszkaliśmy w Jerozolimie, były mąż uczył się w jesziwie, ja chodziłam do szkoły dla dziewcząt, zajmowałam się domem i dziećmi. Pojechaliśmy z dwójką, trzecie się urodziło w Izraelu.

Jak pani sobie tam radziła?

– Początkowo Izrael wydawał mi się bardzo chaotyczny, taki hucpiarski. To jest słowo opisujące bezpardonowość Izraelczyków, która może być irytująca, ale może być też fajna. Przez pierwsze dwa lata przeszkadzało mi wtykanie nosa w cudze sprawy. Ale z drugiej strony ludzie byli zainteresowani tym, jak sobie radzimy. Pytali: skąd jesteście, co tu robicie? I od razu chcieli wiedzieć, czego nam brakuje. W pierwszym odruchu mówiliśmy, że sobie poradzimy, chociaż nie mieliśmy na przykład łóżek dla dzieci.

Dlaczego nie chcieliście pomocy?

– Bo z Polski przywiozłam przekonanie, że łóżko musi pasować do wystroju, że się nie daje ludziom starych zasłonek ani kanapy wyciągniętej z piwnicy. A tutaj się zdarzało, że ktoś dał pościel w kwiatki, ktoś inny pieniądze. Do naszej szkoły dzwonił człowiek, mówiąc, że ma sklep z wózkami, może ktoś potrzebuje? A mnie właśnie urodziło się dziecko, potrzebowałam podwójnego wózka. Dzień później go miałam. Czasem mi w Polsce brakuje tej izraelskiej troski o drugiego człowieka.

Dlaczego wróciliście?

– Bo były mąż skończył studia i dostał tutaj posadę rabina.

Jak się pani czuła jako rabinowa?

– Dobrze, ale wpadłam w myślowe schematy, które miałam z Polski. Takie, że jeżeli jest się żoną kogoś, kto ma pozycję, to jest się po prostu żoną i raczej nikim innym. Tymczasem mężczyzna może być rabinem, ale jego żona wcale nie musi być rebecyn. W Izraelu brałam udział w spotkaniach dla przyszłych rebecyn, uczyłyśmy się m.in., jak funkcjonować wśród Żydów, którzy mają różne potrzeby. Ale to był mój wybór, czy chcę chodzić na te spotkania. Przyznam, że bardzo lubiłam być rebecyn.

Czy to był problem, że rebecyn Miriam rozwiodła się z rabinem?

– Moi ortodoksyjni znajomi w Izraelu mówili: „OK, mazeł tow, co mogę dla ciebie zrobić?”. A polscy Żydzi (uogólniam, bo dostałam też dużo wsparcia od bliskich mi Żydów w Polsce): „Rozwodzicie się? Przecież Żydom nie wolno!”. To nie jest prawda, judaizm nie zabrania rozwodów. Polska społeczność była oburzona, bo została wychowana w przesiąkniętej katolicyzmem polskiej kulturze i przekonaniu, że rozwód jest czymś wstydliwym. Pamiętam, jak ortodoksyjna instytucja, która nas szkoliła w Izraelu, zaprosiła mnie na konferencję dla rebecyn. Upewniłam się, czy pamiętają, że jesteśmy po rozwodzie, i dostałam e-maila, że oczywiście, przecież to oni pomagali przy formalnościach. „Przyjedź, bo jesteś dla nas rebecyn. Nadal występujesz jako reprezentantka ortodoksyjnych Żydów” – odpisali.

Co pani dała ortodoksja?

– Przez to, że ma w sobie tyle zasad, pomogła mi się odnaleźć i zadać sobie pytanie, co jest dla mnie ważne, a co nie.

Jakiś przykład?

– Jest w ortodoksji słowo „cniut”, które się tłumaczy jako „skromność”. I za tym idzie wszystko, co znamy jako definicję tego słowa, a co głównie używa się w odniesieniu do kobiet – ubiór, zachowanie. Słysząc to, czuję bunt. Nie znoszę tych słów. Ale też zaczynam się zastanawiać, co dla mnie znaczy skromność. I mam swoją definicję, która wydaje mi się całkiem sensowna. Inny przykład: zanim stałam się religijna, nie zwracałam uwagi na to, co jem. Ze względu na koszerność teraz mam dużo większą świadomość tego, co biorę do ust. Judaizm nauczył mnie też wdzięczności, bo rano, kiedy się budzimy, mówimy błogosławieństwo: „Dziękuję, Boże, że mi zwróciłeś duszę”. I wtedy cieszę się, że żyję.

Coś pani judaizm zabrał?

– Zabrał mi na chwilę rozsądek. Ja w niego błyskawicznie wskoczyłam, trochę na zasadzie przekreślenia wszystkiego, co było do tej pory. Ale nie uważam, że Żydzi są lepsi od nie-Żydów albo że Żydzi ortodoksyjni są lepsi od nieortodoksyjnych. Ja tylko uważam, że to dla mnie jest lepsze. Przedtem lepsze było bycie wyzwoloną ateistką.

Czy działalność edukacyjna wynika z tego, że nadal czuje się pani rebecyn?

– Ciekawe pytanie. Nie, tak, może. Ja po prostu czuję się odpowiedzialna za to, co jest dookoła mnie. W judaizmie jest taka zasada: jeżeli już umiesz literę alef, to idź i nauczaj alef. Więc ja chętnie się podzielę wiedzą i doświadczeniem. Mama mnie uczyła, że każdy z nas się po coś rodzi i jest ważne, żeby coś po sobie pozostawić. Jeżeli pozostawię jedną osobę, która będzie umiała spokojnie powiedzieć „Żyd”, nie będzie się bała tego słowa, to będzie dla mnie wielki sukces.

Czytaj też: Izbica. O udziale Polaków w tej zbrodni mówi się niechętnie

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułProblem nie tkwi w Putinie
Następny artykułIle zapłaci Polska za rozwód z Kaczyńskim