W Rosji nie ma chyba rodziny, która nie miałaby znajomych albo bliskich na Ukrainie. Gdyby doszło do inwazji, byłaby to wojna domowa…
– Niestety, tak właśnie by było, ale nie sądzę, żeby wywołało to masowe protesty. Rosjanie nie wyszli na ulice, gdy uwięziono Nawalnego, gdy nasze wojska interweniowały w Kazachstanie. W przypadku uderzenia na Ukrainę może kilka tysięcy więcej osób napisałoby o tym coś na Facebooku? Może ktoś odniósłby się do tego podczas ceremonii wręczania jakichś nagród? To pesymistyczne spojrzenie, ale realistyczne.
Czytaj też: Czy w Polsce realizowany jest scenariusz pisany cyrylicą? A jeśli tak to przez kogo pisany?
Który z rosyjskich dramatów najlepiej oddaje dzisiejszą atmosferę? Oto cały świat boi się rosyjskiej agresji, ale sami Rosjanie nie wierzą w wojnę.
– Rzeczywistość wyprzedza dziś sztukę. Gdybym chciał napisać dziś sztukę, byłoby to bardzo trudne zadanie. Konfliktowy, absurdalny charakter tego, co nas otacza, i nieprzewidywalność sytuacji podnoszą bardzo wysoko poprzeczkę dla dramaturga. Jedyne, co przychodzi mi do głowy, to „Hamlet”, którego inscenizację przygotowujemy w Teatrze na Tagance w Moskwie. U Szekspira też jest mowa o wojnie. Centralnym motywem sztuki jest zagubienie, które oddaje pytanie: „Być albo nie być”.
Reżyserem życia codziennego Rosji jest Władimir Putin. Ma dwie proste opowieści, którymi karmi rodaków. W pierwszej Rosja jest ofiarą Zachodu, który przeciwko niej spiskuje. Druga opowieść traktuje o Rosji jako niezwyciężonym imperium, które pokonało Hitlera. Dlaczego większość Rosjan to kupuje?
– Nie demonizowałbym postaci prezydenta, choć „demonizowanie” nie jest może w tym przypadku najwłaściwszym słowem. Uważam po prostu, że sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana, a problem nie tkwi w Putinie, ale w społeczeństwie. Owszem, byłoby dużo prościej, gdyby Putin odpowiadał za całe zło, które ma miejsce w Rosji, ale pewne rzeczy dzieją się jednak spontanicznie. Putin równie spontanicznie odpowiada na to, co się dzieje i na wynikające z sytuacji potrzeby społeczeństwa.
Na jakie potrzeby?
– Pierwsza to potrzeba posiadania wroga zewnętrznego. W Rosji, tak jak w Polsce, ludzie są podzieleni, jeśli chodzi o stosunek do władzy, choć w innych proporcjach. U was jest to mniej więcej pół na pół. U nas 80 proc. do 20 proc. To właśnie owo 80 proc. Rosjan potrzebuje zewnętrznego wroga, by obwiniać go o wszystko. Świetnie ilustruje to mem z czasów prezydentury Obamy – zdjęcie przedstawia brudne rosyjskie podwórko z podpisem, że to wina Obamy, bo to on tu przyszedł i tak nabrudził…
Druga potrzeba to duma. Kiedy społeczeństwo nie znajduje obiektu dumy we współczesności, zaczyna szukać w przeszłości.
Rosja jest światową potęgą, rosyjska nauka jest świetna, macie tylu znakomitych pisarzy, artystów, reżyserów…
– Rosja nie jest jednorodną masą. Niestety, większość społeczeństwa nie utożsamia się z osiągnięciami w nauce czy kulturze, bo ci ludzie żyją w zupełnie innym, zamkniętym świecie. Tylko niewielki procent Rosjan wyjeżdża za granicę, ale oni też wybierają raczej Turcję czy kurorty w innych krajach, a to nie wymaga nawet znajomości języków obcych. Rosjanie mają więc bardzo mało kontaktów ze światem zewnętrznym. Tymczasem historia pokazuje, że największe osiągnięcia mieli w Rosji ci, którzy podróżowali, wyjeżdżali do Europy i wracali do kraju nie tylko z nową wiedzą, ale także z nowym rozumieniem własnej wartości. Dopiero dystans, to spojrzenie na swoją ojczyznę pod innym kątem, pozwalało im docenić wartość własnej kultury. Niestety, dzisiaj większość Rosjan jest pozbawiona tych możliwości i dlatego tak bardzo rozwija się kult siły. Kiedy bowiem mamy do czynienia z brakiem szacunku, staramy się go zyskać poprzez zastraszenie. Strach to bardzo ciekawe zjawisko, jest o nim mowa także w mojej inscenizacji „Rewizora”. Strach budzi agresję, najlepszą strategią tych, którzy się boją, jest atak. To dlatego dziś tak wielu Rosjan utożsamia się z agresywną siłą.
W Polsce postrzegamy często Rosjan jako tych, którzy lubią być trzymani pod butem – przez cara, Stalina czy Putina. To tylko stereotyp?
– Jest w nim ziarno prawdy, ale spojrzałbym na ten problem z innej strony. W Rosji od wieków starano się wyplenić wszelkie przejawy samodzielnego myślenia i działania. W czasach stalinowskich zabito mnóstwo ludzi, którzy potrafili nie tylko myśleć samodzielnie, ale i mówić o tym, co myślą. Na przykład mój dziadek ze strony mamy był zwyczajnym człowiekiem z ludu. Był stolarzem, śpiewał w cerkiewnym chórze, gdy aresztowano kapłana, prowadził za niego nabożeństwo. Kiedy odebrano chłopom paszporty, powiedział, że takie działania to powrót pańszczyzny. Został aresztowany i zesłany na Kołymę, gdzie zmarł na gruźlicę w 1941 roku.
Ale takie rzeczy działy się jeszcze przed rewolucją 1917 roku. Dzieje dekabrystów dobrze ilustrują, jak do ludzi swobodnie myślących odnosiła się władza. O tym opowiada też Gogol w „Rewizorze” oraz Puszkin w swoich wierszach i poematach. Rosja się nie zmieniła, dziś też mamy do czynienia z dławieniem samodzielności i wolności myślenia. Wielu moich rodaków uważa, że Rosji potrzebny jest spokój. Nawet moja mama, kiedy chodziłem na protesty, mówiła: „Jura, nie należy kołysać łódką!”. Otóż wielu Rosjan uważa, że Rosji potrzebna jest twarda ręka, która będzie wszystkich trzymać w garści, bo tylko wtedy będzie spokój. Pytanie, co było pierwsze – jajko czy kura? Czy winne temu jest społeczeństwo, czy władza?
Czytaj także: W sprawie Ukrainy Polska powinna odgrywać w UE kluczową rolę. Pod rządami PiS sami się wykluczyliśmy
Dogaduje się pan z rodzicami? W wywiadzie z 2019 roku mówił pan, że ulegli propagandzie Putina.
– Próbuję znaleźć z nimi wspólny język. To wykształceni ludzie, inżynierowie, niestety, ze mną rozmawiają rzadko, za to państwową telewizję oglądają codziennie, a poziom propagandy jest tam po prostu przerażający. Rodzice są cały czas pod presją, to ofiary telewizyjnej agresji. Myślę, że ludzie pracujący w rosyjskiej telewizji państwowej mają już zagwarantowane miejsce w piekle, choćby dlatego, że doprowadzają Rosjan, szczególnie tych starszych, do zawału. Mama ciągle płacze, ojciec strasznie przejmuje się i boi się wojny, bo na Ukrainie się urodził i mieszkał do 40. roku życia. Niestety, nie da się ich oduczyć oglądania telewizji. Przyjeżdżam zwykle na dwa dni, a w tak krótkim czasie nie jestem w stanie przekonać ich, że to, co widzą, to nie jest do końca prawda. Mają trudności z oceną sytuacji. Telewizyjna propaganda to straszna rzecz. Zresztą Polakom nie trzeba tego mówić.
A co z młodymi Rosjanami, którzy nie oglądają telewizyjnej Jedynki, Rossiji 24 czy NTW, więc nie ulegają propagandzie? O rosyjskim umiłowaniu do życia przeszłością opowiada pan w „Rewizorze”. Postaci tej sztuki ucharakteryzowane są na zombie. Czy nie jest czasem tak, że zombie nie tylko nawiedzają Rosję, ale i Rosją rządzą?
– Obserwuję swoich studentów. Doskonale rozumieją, co się dzieje, i radzą sobie z tym poprzez emigrację wewnętrzną – po prostu dystansując się wobec rzeczywistości – albo emigrują za granicę. Młodzi nie chcą mieć nic wspólnego z tym rosyjskim „zombielandem”, ale protesty, w których uczestniczyli, ugruntowały ich tylko w przekonaniu, że niczego nie da się zrobić. Nie wiem, w co przeistoczy się energia młodych, ale na razie widzę, że znajduje ujście właśnie w emigracji. Ucieczka od rzeczywistości przejawia się w postawie wewnętrznego kosmopolityzmu, który polega na wyobcowaniu się wobec państwa rosyjskiego. Zasadnicze pytanie, które stawiam także w „Rewizorze”, brzmi: co to nowe pokolenie może zaproponować w zamian? Co młodzi mogą przeciwstawić staremu światu, temu „zombielandowi”? Widzę jednak, że nowe pokolenie jest niestety bardzo infantylne, że zamyka się w swoi małym „indie-świecie”, w swojej małej „indie-kulturze”, w ramach której w swoich mieszkaniach grają swojego indie rocka. To, co nazywamy nową etyką, tak naprawdę niczym nie różni się od starego systemu kulturowych zakazów typowego dla rygorystycznego tradycjonalizmu.
Jeśli chodzi o moje pokolenie czterdziestolatków i jego postawę obywatelską, to też nie jest dobrze. Nie wykorzystaliśmy swoich pięciu minut, kiedy mogliśmy coś zrobić. Z Rosją mogą coś zrobić tylko ludzie poniżej 30. roku życia. Na pytanie, co mogliby zrobić i czy cokolwiek, nie jestem jednak w stanie odpowiedzieć…
Pana diagnoza jest strasznie pesymistyczna: starzy ulegli rządowej propagandzie, czterdziestolatkowie są przegrani, zaś młodzi udali się na emigrację wewnętrzną. To znaczy, że w Rosji nic się w przewidywalnym czasie nie zmieni?
– Będzie dalej tak, jak jest i jak zawsze było – będą dysydenci i ludzie, którzy wyemigrują za granicę, by wrócić w czasach odwilży, a potem znów wyemigrować itd. Możliwy jest jednak inny wariant, który przyszedł mi do głowy, kiedy oglądałem „Psie pazury” Jane Campion. W filmie mamy bohatera twardziela, takiego mięśniaka, i słabego, subtelnego chłopaka, któremu udaje się jednak podstępem pokonać silnego. Ów chłopak ma w sobie energię maniaka, tę szczególnego rodzaju agresję, która znajduje ujście w ukryciu. Jane Campion i Thomas Savage, autor książki, na podstawie której nakręcono film, pokazują, że słabsi mogą wygrać. Spójrzmy na historię homo sapiens – człowiek rozumny nie był wcale najsilniejszą istotą na Ziemi, a jednak podporządkował sobie wszystkie inne! Jeśli więc chodzi o przyszłość Rosji, nie można wykluczyć wariantu typu „Psie pazury”. Wiadomo, że to, co nowe, jest nieuniknione i że wcześniej czy później nadchodzi. Pytanie jednak, czy to nowe będzie lepsze od starego?
Ale czy obecna sytuacja nie przypomina czasem dysfunkcyjnej rodziny, w której mąż przemocowiec bije żonę, zaś ona cierpliwie to znosi aż do momentu, w którym mąż tłucze ją już tak często i mocno, że kobieta chwyta za nóż?
– W przypadku Rosji nie chodzi o jedną żonę, tylko o cały harem. A w tym haremie 80 proc. żon jest zadowolonych z męża. Pytanie, czy dwóm żonom z dziesięciu uda się coś zmienić, nie uciekając się do agresji? Niestety, na razie nie widzę realnej siły, która mogłaby przynieść zmiany. Rozważając różne scenariusze, warto sobie jednak zadać pytanie, do czego w Rosji prowadzą gwałtowne zmiany? Jak powiedział pewien klasyk, rosyjski bunt jest zwykle bezsensowny i bezlitosny. Wiemy, że kiedy w Rosji dochodzi do buntu, na jego czele staje najsilniejszy samiec. Tak było w czasie rewolucji październikowej. Wodzem był Lenin, ale władza przeszła w ręce największego bandyty.
Szczerze mówiąc, nie wiem, co stałoby się z Rosją, gdyby wydarzenia potoczyły się według scenariusza opartego na agresji. Zauważam pewną różnicę między Rosją i Polską. Z moich obserwacji wynika, że w Polsce władza pozwala nacjonalistom na głoszenie swych haseł, przynajmniej 11 listopada. Widziałem to na własne oczy, bo byłem wtedy w Warszawie. W Rosji nacjonaliści pozostają w opozycji i rządzący ich nie hołubią. Jeśli nacjonaliści doszliby do władzy w Rosji, to byłaby katastrofa.
Czyżby puentą naszej rozmowy miałoby być stwierdzenie, że lepsze zło, które znamy, od nieznanego, bo może być gorzej? Słowem, cieszmy się z Putina…
– Absolutnie nie, ale po prostu nie widzę żadnego wyjścia z obecnej sytuacji. Władza zmierza w niewłaściwym kierunku. Mamy do czynienia z czymś, co określiłbym mianem niespiesznego dążenia do katastrofy. Rządzącym wydaje się, że jeżeli do urwiska idzie się powoli, to oznacza to stabilność. Ale tak rozumiana stabilność nie jest żadnym rozwiązaniem. W sytuacji bez wyjścia, w jakiej się znaleźliśmy, należałoby się zatrzymać, zrobić przystanek i pomyśleć o tym, co robimy i dokąd zmierzamy. Niestety, nikt w Rosji nie chce się zatrzymać.
Rozmowę tłumaczyła Józefina Piątkowska-Brzezińska
Jurij Murawicki
Fot.: Tedi / newspix.pl
Jurij Murawicki (ur. 1978) jest reżyserem, dramaturgiem, laureatem rosyjskiej nagrody teatralnej Złota Maska za spektakl „Zapal mój ogień” w moskiewskim Teatrze Doc. Ostatnio w ramach projektu Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia wyreżyserował „Rewizora” Mikołaja Gogola. Premiera odbyła się w grudniu w warszawskim Teatrze Dramatycznym
Czytaj też: Kryzys na granicy z Białorusią, IV fala pandemii, drożyzna. PiS ma się czego bać [INFOGRAFIKA]
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS