Zadebiutował czternaście lat temu, był już wtedy po czterdziestce. „Legenda o samobójstwie” była zbiorem luźno połączonych opowiadań, które krążyły wokół jednego wydarzenia. Gdy David miał kilkanaście lat, dowiedział się, że jego ojciec, dentysta z zamiłowaniem do broni palnej, popełnił samobójstwo. Strzelił sobie w głowę podczas rozmowy telefonicznej z żoną. – Powiedział: „Kocham cię, ale nie mogę żyć bez ciebie”. Potem w słuchawce słychać było tylko krew cieknącą po kuchennym blacie – opowiada „Newsweekowi” 56-letni pisarz.
Samobójstwo i nurkowanie
Vann przez lata nie mógł sobie z tym wszystkim poradzić. Tułał się po kraju, pracował dorywczo, walczył z depresją. Pomogło, jak sam twierdzi, pisanie. Niemal obsesyjnie pisze o rodzinie. Dziś na koncie ma jedenaście książek, cztery wydane w Polsce. W „Halibucie na księżycu” znów wrócił do tematu samobójstwa ojca, by opowiedzieć o jego depresji. W „Caribou Island” (nazwa pochodzi od niewielkiej wysepki w kanadyjskiej Krainie Wielkich Jezior) pisał o tragicznych losach jego macochy, która najpierw zastrzeliła swojego partnera, a potem sama targnęła się na życie. Notatki, które po sobie zostawiła, trzyma do dziś. „Brud” to z kolei opis toksycznych relacji pisarza z matką, która krótko trzyma dorosłego już syna.
Vann w każdej książce przenosił czytelników w inny świat: Alaska, mroczne jeziora Kanady, pustynie Kalifornii, dlatego często jest porównywany do Cormaca McCarthy’ego, mistrza powieści łączących surowy amerykański pejzaż z występkami bohaterów. Vann o swoich powieściach mówi: „Grecka tragedia, w której aktorzy zamiast na scenę wchodzą w krajobraz”. Gdy wspominam o słowach Miłosza, odpowiada: – Cóż, jeśli rodzina nie chce, by o niej źle pisać, powinna była pomyśleć o tym wcześniej i żyć lepiej.
Może się wydawać, że rozmowa z człowiekiem, z którego książek wieje grozą, będzie raczej nieprzyjemna. Tymczasem minutę przed ustaloną godziną na ekranie komputera ukazuje się wesoła, opalona twarz Davida Vanna. Obraz przybliża się i oddala, bo komputerem i łódką, na której siedzi pisarz, kołyszą delikatne fale. Łajbie popsuł się silnik i wyprawa na drugą stronę wyspy w poszukiwaniu lepszego internetu jest niemożliwa. Będziemy rozmawiać z przerwami, ale czasu pisarz ma pod dostatkiem. Na Filipinach spędza emeryturę, buduje dom. Wcześniej pisarstwo łączył z pracą wykładowcy, teraz czas dzieli inaczej. – Od świtu kilka godzin piszę albo raczej nurkuję w problemach, które przynosi literatura. Potem wyłaniam się na powierzchnię, zabieram butlę, sprzęt i idę nurkować w oceanie – opowiada.
Czytaj też: Błażej Król popu. „Kiedyś śmiałem się z tuzów polskiej muzyki, potem spokorniałem”
Straszny błękit
Opisana przez Vanna wyspa Komodo w Indonezji, kilkaset kilometrów od Filipin, to turystyczny raj. Słońce, złoty piasek, bajeczne plaże, ludzie przyjeżdżają tam głównie po to, by odkrywać podwodny świat, rafy koralowe, jaskinie. Świat przypomina film „Wielki błękit” Luca Bessona i w takim klimacie utrzymane jest „Komodo”.
Niech ten pejzaż nas nie zmyli. W końcu swoją metodę pisarską Vann definiuje tak: – Potrzeba mi wyrazistego miejsca, które nagle może zmienić swoje oblicze, i bohatera wyruszającego na wojnę z tymi, których kocha.
W „Komodo” wyspę, na której mieszka emerytowany pisarz Roy, odwiedzają jego matka i siostra Tracy. Pogoda jest piękna, ale w rodzinie zanosi się na sztorm. Pierwsze wspólne nurkowanie jest cudownym doznaniem, czytając, niemal czujemy bliskość ryb, bezkresny błękit i mamy niezwykłe wrażenie nieważkości. Akcja toczy się leniwie. – Chciałem pokazać czytelnikom wszystkie piękne miejsca do nurkowania – opowiada pisarz – by potem doprowadzić do rodzinnego spięcia, które ociera się o katastrofę.
Vann po raz kolejny opowiada historię rodzinną. – Moja matka i siostra nigdy nie zdecydowały się odwiedzić mnie w Indonezji, choć mogły sobie na to pozwolić. Nie potrafiłem tego zrozumieć, więc spróbowałem wymyślić historię ich przyjazdu – tłumaczy pisarz. – Przede wszystkim chciałem zrozumieć coś, co wydarzyło się między mną a siostrą. Jako dzieci żyliśmy w przyjaźni, ale po latach coś między nami pękło – zwierza się.
W książce Tracy obwinia brata o rozwód z kochającą żoną. W rzeczywistości siostra Vanna zarzuciła mu podobne zachowanie. Tak jak bohaterka powieści sama ugrzęzła w nieszczęśliwym małżeństwie, w którym narcystyczny mąż nie chce brać odpowiedzialności ani za ich relację, ani za wychowywanie dwójki dzieci. – Stała się agresywna, wybuchowa, macierzyństwo doprowadziło ją do takiego stanu, jest kłębkiem nerwów, krzyczy, płacze. Nie ma już niczego, co pozwoliłoby jej trzeźwo oceniać sytuację – opowiada pisarz. Książkowa Tracy przeżywa dokładnie to samo.
Wypalić zło
Vann tym razem naprawdę boi się, że rodzina źle zareaguje na jego powieść. Stara się nawet opóźnić jej publikację w USA. – Książka trafiła już do czytelników w kilku krajach, w tym w Polsce, ale staram się zachować to w tajemnicy przed rodziną. Nie umieściłem informacji o „Komodo” na swojej stronie internetowej. Boję się, że w tym stanie siostra nie będzie mogła przyjąć tej książki, jak należy, że odczyta z niej tylko to, co złe – tłumaczy.
– Rodzina pisarza jest chyba stale narażona na takie sytuacje? – pytam.
– Szczególnie że ja często nie zmieniam nawet imion swoich bohaterów. W tym przypadku zależy mi jednak, żeby siostra mogła najpierw przyjechać w miejsce takie jak Komodo i wypocząć, a dopiero potem zmierzyć się z moją książką. Ponadto głęboko wierzę, że literatura jest w stanie wypalić zło, które zalega w rodzinie – tłumaczy Vann.
I zanim zadam pytanie, zaczyna opowiadać: – To, co opisałem w „Brudzie”, było dla mojej matki bardzo trudne. Przede wszystkim to, że dziadkowie faworyzowali ją kosztem swojej drugiej córki. Drugą ważną sprawą była nasza relacja, na którą wpłynęło pewne wydarzenie… Groziły mi poważne problemy prawne, a matka odziedziczywszy setki tysięcy dolarów spadku po dziadkach, nie chciała pożyczyć mi pieniędzy, bym opłacił prawników – wspomina.
W kulminacyjnej scenie powieści bohater pyta: „Czy ty w ogóle jesteś moją matką” i pytanie pozostaje bez odpowiedzi. – W rzeczywistości moja matka okazała się bardzo wyrozumiałą czytelniczką. W rozmowach nie potrafiłem jej przekazać tego, co czuję, udało się dopiero dzięki książce. Wierzę, że w sztuce – a jest tak od czasów tragedii antycznej – na końcu dramatu jest oczyszczenie – mówi pisarz.
Pogodzenie się z matką było dla niego niezwykle ważne. Zwłaszcza gdy okazało się, że jest śmiertelnie chora. Zmarła w 2021 r. – Całe szczęście mogłem przy niej być, opiekować się nią, być czuły – opowiada. Miał też wtedy okazję, by porozmawiać z siostrą. On był w trakcie pisania „Komodo”, ona opowiadała mu o problemach w małżeństwie. – Poszliśmy na długi spacer. Zaczęła mi opowiadać, że nie chce przyjechać do mnie z mężem, bo gdyby tylko znalazła się z nim pod wodą, to zrobiłaby wszystko, żeby odciąć mu dopływ tlenu z butli. Zmroziło mnie, ale to nie jej słowa mnie przeraziły. Ja po prostu już to opisałem.
Premiery 4/2022
Fot.: Newsweek
David Vann, Komodo, tłum. Dobromiła Jankowska, Pauza
Czytaj też: Maria Peszek: Polska jest dziś w trudnym, bolącym momencie. Bez szansy na łatwe rozwiązanie
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS