KOŃ I TABAKIERKA
Nie pamiętam, która czynności wyznaczała dziadkowi dzień. Tytoń i obrok
dla konia były już na wozie. Okulbaczony koń ruszał bez słów, jakby znał
ruch gospodarza. Czy odgłos skurzanych oficerków nadawał mu komendę?
Śniadanie niosłam przed pójściem do szkoły. Koń skubał zielone, wyprzęgnięty.
Dziadek Stefan wyjmował tabakierkę. Zalewajka stygła.
W jakąś wiosnę, biegłam ze szkoły prosto na pole. Podfruwał fartuch z białym
kołnierzykiem. Głośny hurgot zeszytów w tekturze tornistra nie przerwał orki.
Dopadłam dymiącą redlinę. Uklękłam, ucałowałam wilgotną skibę, jak kiedyś
dziadek.
W sierpniu brat pojechał na łąkę po siano. Wóz załadowny był do polowy.
Koń ukląkł na przednie nogi, łeb schował w trawę.
– Mamo – wola brat – koń nam padł!.
Po polnej biegł sąsiad i przywoływał machaniem. Mama nie widziała. Stała
przerażona przy koniu, któremu spływały łzy. Koń wstał nim dobiegł sąsiad.
– Wracajcie ! Dziadek Stefan umarł.
Od jakiegoś czasu, rozmyślam, aby dziadkowi zamiast znicza zapalić tabakę.
22.01.22
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS