Propaganda z funduszami w tle
Aby dowiedzieć się, że pieniądze pochodzą z budżetu UE na lata 2021-2027 i nowego instrumentu Next Generation EU (potocznie zwanego Funduszem Odbudowy), trzeba zajrzeć na wspomnianą stronę liczysiepolska.gov.pl. Tam wprawdzie też nie znajdziemy loga UE, za to do wyboru, do koloru możemy napatrzeć się na loga instytucji rządowych: Kancelarii Premiera, Banku Gospodarstwa Krajowego czy Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej. Jednak na stronie, a zwłaszcza w sekcji FAQ można doczytać się, że chodzi o pieniądze z Unii Europejskiej: „Każdego dnia i praktycznie w każdym zakątku Polski możemy przekonać się, jak dużo przez ostatnie 17 lat udało się zrobić dzięki dofinansowaniu z Funduszy Europejskich i wsparciu środków z budżetu państwa”.
Aby skorzystać z nowego Funduszu Odbudowy, rząd musiał przeprowadzić przez Sejm tzw. ustawę o zasobach własnych UE. Fundusz Odbudowy to pierwszy w historii UE wehikuł, w którym pieniądze pochodzą z pożyczek (regularne wieloletnie budżety UE finansowane są ze składek krajowych), a te pożyczki kiedyś trzeba będzie spłacić. Stąd pomysł, by Komisja Europejska mogła wprowadzać nowe podatki (np. od zużycia plastiku), które posłużą do spłaty wyemitowanych obligacji. Pomysł wspólnych unijnych podatków nie był w smak eurosceptykom z Konfederacji i Solidarnej Polski, więc PiS nie miał większości, zwłaszcza że KO dawała do zrozumienia, że ustawy może nie poprzeć (argumentowano wówczas, że wspólny opór opozycji może to doprowadzić do rządowego przesilenia).
Stąd właśnie kwietniowa kampania reklamowa i sformułowania, które do dziś wiszą na stronie założonej przez rząd: „W systemie demokratycznym każda partia szanująca głos wyborców ma szansę na wygraną. Głosowanie przeciwko środkom unijnym, przeciwko historycznie największemu budżetowi wynegocjowanemu w Brukseli przez premiera Mateusza Morawieckiego to głosowanie przeciwko rozwojowi Polski. To odebranie szans na skuteczne zarządzanie państwem każdej partii, która w przyszłości otrzyma władzę”. I dalej: „Fundusze Europejskie nie służą Prawu i Sprawiedliwości, służą przyszłości Polski i rozwojowi kraju zgodnie z jego potrzebami”. Na koniec coś, co marketingowcy zwą „call to action” – niezbędny, angażujący element każdego przekazu. W tym wypadku była to zachęta, by napisać do resortu rozwoju. Zachęta wyrażona w formie dramatycznego pytania: „Czy stać nas na to, żeby stracić 770 miliardów złotych? Odpowiedź jest oczywista. Ponad podziałami, LICZY SIĘ POLSKA”.
Ustawa o zasobach własnych przeszła 4 maja 2021 r. Przeciw była Solidarna Polska, Konfederacja, KO wstrzymała się od głosu. W przepchnięciu ustawy pomogły PiS Lewica, PSL i wtedy jeszcze koalicjant – Porozumienie Jarosława Gowina.
Ale nowych pieniędzy z UE nie zobaczyliśmy do dzisiaj.
Krajowy Plan Odbudowy na świętego nigdy
„Dzięki sukcesowi negocjacyjnemu premiera Mateusza Morawieckiego w lipcu 2020 r., wywalczyliśmy największe w historii Unii Europejskiej środki dla naszego kraju – ok. 770 mld zł. Pieniądze te pomogą wzmocnić polską gospodarkę oraz umożliwią szybsze wyjście z kryzysu wywołanego przez COVID-19. Unijne środki planujemy zainwestować m.in. w rozwój, infrastrukturę, środowisko, edukację, zdrowie oraz tworzenie nowych miejsc pracy”. To kolejny cytat z kwietniowych komunikatów PR-owych rządu. Najszybszym sposobem na pozyskanie unijnych pieniędzy miał być Fundusz Odbudowy. Polsce przypadło z niego 23,9 mld euro dotacji i 34,2 mld euro zwrotnych pożyczek. W sumie ponad 58 mld euro, z czego do końca 2021 r. można było dostać płatną z góry zaliczkę – w naszym wypadku prawie 5 mld euro. Ale żeby dostać te pieniądze, trzeba było się pospieszyć i złożyć Krajowy Plan Odbudowy jak najszybciej i czekać na akceptację Komisji Europejskiej i pozostałych rządów UE.
I choć Polska zdążyła wysłać KPO do konsultacji w zeszłym roku, to zaliczki nie dostanie. Ba, na razie pieniądze z tego źródła są w ogóle wstrzymane. Powód? Nabrzmiewający spór polskiego rządu z Brukselą o praworządność. Jednym z warunków akceptacji dla KPO miała być likwidacja Izby Dyscyplinarnej w Sądzie Najwyższym, uznanej kilka miesięcy temu przez Trybunał Sprawiedliwości UE za organ niespełniający definicji sądu w rozumieniu unijnego prawa. Krótko mówiąc: dopóki działa ID, czyli PiS-owski młot na sędziów korzystających z unijnego prawa, dopóty nie zobaczymy ani euro z Funduszu Odbudowy.
Jesienią PiS próbował robić dobrą minę do złej gry, prezes Kaczyński zapowiadał nawet likwidację ID (i wprowadzenie jakiegoś nowego mechanizmu dyscyplinarnego), ale do końca roku nic się w tej sprawie nie wydarzyło, Izba działa, jak działała i wydawała swoje orzeczenia w sprawach kolejnych sędziów. Zbigniew Ziobro trzyma Kaczyńskiego w szachu i nie pozwala odebrać sobie ulubionej zabawki.
Wiele krajów dostało już zaliczkowe przelewy ze swoich KPO (np. Hiszpania – 19 mld euro). My – wciąż nie wiemy, kiedy i czy w ogóle dostaniemy pieniądze na szybką odbudowę po pandemii. W połowie grudnia „Gazeta Wyborcza donosiła, że zdesperowany Morawiecki miał interweniować w sprawie unijnych pieniędzy u jednego z urzędników KE SMS-em podpisanym »ostatni Europejczyk w rządzie« (rzecznik rządu gorąco zaprzeczał, by premier tak się podpisywał). Ale nic nie wskórał. „Is he stupid? It is too late” – miał odpowiedzieć ów niemiecki urzędnik Komisji w rozmowie z europosłami Radosławem Sikorskim i Andrzejem Halickim.
Czytaj też: Przez politykę PiS tracimy szansę na miliardy z Unii. I to w czasie, kiedy polska gospodarka dramatycznie potrzebuje inwestycji.
Na razie brak zaliczki z KPO przechodzi bez większego echa – mamy w końcu aferę z Pegasusem, drożyznę i setki ludzi umierających codziennie na Covid – ale na początku stycznia premier Morawiecki na wszelki wypadek zaczął bagatelizować ten blamaż. W wywiadzie dla Interii mówił: „Uruchomiliśmy ogromne środki inwestycyjne z Polskiego Ładu. Zaliczka z KPO to raptem 25 proc. tego, co już uruchamiamy”. Policzmy: 4,7 mld euro (wartość zaliczki na KPO) razy cztery to prawie 19 mld euro, czyli ok. 85 mld zł. Skąd 85 mld zł z Polskiego Ładu, skoro ów program zmian w podatkach według samych pomysłodawców netto ma przynieść kilkanaście miliardów ubytku w finansach państwa? Być może premier ma na myśli dodatkowe zwiększanie pozabudżetowych funduszy „covidowych” w BGK (są one całkowicie poza kontrolą parlamentu), ale trzeba pamiętać, że to pieniądze pożyczone na rynku w formie obligacji (i pożyczane są coraz drożej!). Pieniądze z KPO w dużej części (blisko 24 z 58 mld euro) miały być w formie bezzwrotnych dotacji. Krótko mówiąc, premier wygłaszając takie porównania, opowiada banialuki.
„Pieniądze za praworządność” już wiosną?
Rzecz w tym, że opóźnienie w kwestii KPO nie jest naszym jedynym problemem. Ciemne chmury zbierają się bowiem nad wypłatami funduszy unijnych także z regularnego budżetu UE. I znów – na życzenie samego rządu.
Na tym samym szczycie pod koniec 2020 r., na którym premier Morawiecki bohatersko wywalczył 770 mld zł dla Polski, kraje UE uzgodniły też wprowadzenie nowego mechanizmu dyscyplinującego, który ma chronić unijny budżet przed defraudacjami. Jednym najpoważniejszych problemów Unii jest dziś utrzymanie spójności prawnej i właściwa implementacja mechanizmów praworządności (niechlubny prym w podważaniu unijnego systemu wiodą Polska i Węgry), więc zdecydowano się na opatrzenie wypłat unijnych funduszy mechanizmem warunkowości: jeśli odbiorca funduszy jest na bakier z unijnym prawem, może dostać mniejszy przelew albo mieć w ogóle wstrzymane finansowanie z UE. Ważna uwaga: jak wiele decyzji w Radzie Unii Europejskiej (czyli na forum głów państw członkowskich), także i decyzje o wstrzymaniu bądź ograniczeniu unijnych pieniędzy mają zapadać większością kwalifikowanej (za musi być co najmniej 55 proc. obecnych członków i muszą oni reprezentować co najmniej 65 proc. ludności UE). Nie da się natomiast takiej decyzji zablokować wetem.
Premierzy Węgier i Polski na szczycie nie zawetowali tego mechanizmu (był w pakiecie wraz z całym unijnym budżetem i Funduszem Odbudowy), ale pewnie tylko dlatego, że wkrótce potem zaskarżyli go do Trybunału Sprawiedliwości UE. I tu się przeliczyli – w grudniu rzecznik generalny TSUE Manuel Campos Sánchez-Bordona uznał, że argumenty Węgier i Polski należy odrzucić. Mechanizm jest uzasadniony, bo broni wspólnego unijnego budżetu. TSUE w najbliższym czasie powinien podjąć decyzję w obu tych sprawach. I choć nie ma 100-proc. pewności, to dotychczasowa praktyka wskazuje, że w tej dziedzinie Trybunał orzeka zgodnie z opiniami rzeczników generalnych. Jeśli TSUE uzna mechanizm „pieniądze za praworządność” za zgodny z unijnym prawem, Komisja Europejska będzie miała otwartą drogę do prób dyscyplinowania krajów takich jak Polska czy Węgry.
Czytaj też: Pieniądze za praworządność. Jeśli rząd nie dogada się z UE, będzie musiał finansować samorządy i biznes. Chodzi miliardy euro
„Ubolewam, że sytuacja związana z praworządnością w Polsce nie ulega poprawie, a sędziowie nadal są pod presją. Będziemy nadal wykonywać nasze obowiązki w obronie praworządności i niezależności sądów” – zadeklarowała na Twitterze Vera Jourova, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej.
Tego samego dnia polski rząd oficjalnie odpowiedział KE, dlaczego wciąż nie zlikwidowała Izby Dyscyplinarnej, za co 3 listopada TSUE nałożył na Polskę karę – najwyższą w historii UE, aż 1 mln euro dziennie. Choć licznik wskazuje już ponad 354 mln zł, Polska deklaruje, że kary nie zamierza płacić. Ale na razie to my dostajemy więcej z UE, więc Komisja Europejska zapowiada, że wkrótce potrąci sobie z wypłat unijnych funduszy nieuiszczone kary za kopalnię w Turowie (to spór z Czechami przed TSUE, tu licznik nabił już 278 mln zł) i za Izbę Dyscyplinarną. Na początek Komisja chce odzyskać 69 mln euro kar za Izbę Dyscyplinarną – wezwanie do zapłaty takiej kary Komisja Europejska wysłała już do Polski. Polska ma na to 45 dni, potem jeszcze upomnienie i 15 dni. A jeśli polski rząd kary nie uiści, Komisja Europejska zacznie potrącać te sumy z należnych nam funduszy. Z kolei kary za Turów Komisja już teraz zamierza potrącić nam z wypłat funduszy. Pytanie czy rząd wtedy uzupełni różnicę beneficjentom funduszy z naszych wspólnych pieniędzy, czyli z podatków.
Drogi prąd i gaz? A możemy nie dostać pieniędzy na transformację
W tym tygodniu pojawiła się jeszcze jedna groźna m.in. dla Polski zapowiedź. Parlament Europejski, w którym trwają prace nad Społecznym Funduszem Klimatycznym, który ma wesprzeć uboższych obywateli UE cierpiących z powodu drastycznych podwyżek cen prądu i gazu. Energia w UE będzie drożała, bo kraje wspólnoty podjęły się ambitnego celu przestawienia gospodarki i energetyki na źródła niskoemisyjne, a przynajmniej na początku oznacza to forsowne inwestycje. Zmiana może być szczególnie dotkliwa dla krajów uzależnionych od wysoko emisyjnych źródeł energii, np. węgla. A Polska jest tu unijnym liderem: ok. 70 proc. prądu wciąż produkujemy z węgla.
Czytaj też: Drastyczne podwyżki cen prądu. Z czego wynikają i czy możemy je zatrzymać?
Pieniądze na transformację energetyczną są: w unijnym budżecie, a w szczególności w Funduszu Odbudowy – tu wręcz obowiązkiem jest wydanie blisko 40 proc. na zieloną energię i zmniejszenie energochłonności (w przypadku Polski zaplanowano na to 14,3 mld euro). Jest też Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, z którego Polsce przypadło 3,5 mld euro.
Czytaj też: Janusz Lewandowski: „PiS zrobił wiele, by koszt transformacji energetycznej był dla Polaków wyjątkowo duży i bolesny”
Będzie też wreszcie wspomniany Społeczny Fundusz Klimatyczny, który w latach 2025-2032 będzie dysponował kwotą 72,2 mld euro. Polska mogłaby liczyć nawet na 13 mld euro na wsparcie dla obywateli (dofinansowanie inwestycji w poprawę efektywności energetycznej, nowe systemy ogrzewania czy samochody elektryczne). Tyle że jak donosi Politico, europosłowie zajmujący się tym funduszem w PE – Esther de Lange i David Casa – proponują we wstępnej wersji swego raportu, by wypłata owych pieniędzy również była uzależniona od przestrzegania praworządności oraz od zobowiązania się do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 r. (Polska wciąż się do tego oficjalnie nie zobowiązała).
„Polską gospodarkę oprócz paliwa krajowego napędzają Fundusze Europejskie” – to cytat z rządowej strony liczysiepolska.gov.pl. Może warto, żeby premier zajrzał na nią ponownie?
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS