A A+ A++

Do niedawna lubiła zakupy, chodzenie do spożywczego ją odprężało. – Taki spacer z wózkiem, wkładanie do koszyka rzeczy, na które mam ochotę i płacenie na koniec kwoty, która mnie nie dziwiła, był dla mnie formą relaksu. Kiedy zaczęła się pandemia, wizyty w sklepach stały się rzadsze, szłam tylko, kiedy musiałam, bo były obostrzenia, a poza tym zagrożenie koronawirusem. Ale już wtedy zaczęły mnie szokować kwoty, jakie za każdym razem zostawiałam przy kasie – opowiada właścicielka małej firmy. Jednej z tych, o których posłanka Lewicy Anna Maria Żukowska mówiła ostatnio jako „biedafirmach”.

Teraz Agnieszka o wiele rozważniej wkłada do koszyka inne produkty, a i tak za każdym razem płaci więcej. – Już nie robię zapasów, choć mam mentalność chomika, co to chciałby mieć w domu dużo jedzenia na wypadek wojny – ubolewa.

Warzywa i owoce będą luksusem

Zakupy Agnieszka najczęściej robi we francuskim supermarkecie, jednym z kilku w Miasteczku, po pieczywo idzie do dobrej piekarni, a po wędliny do delikatesów. Czasem jedzie na słynny wilanowski targ, który co sobotę odbywa się na placyku w pobliżu budynków Royal Wilanów. Po sprowadzane z całego świata sery i po oliwki.

Zauważyła, że z jednej strony wszyscy mówią, że na bazarku jest superdrogo, ale z drugiej – kolejki tam są zawsze gigantyczne. – Jest pani, która przyjeżdża z jajami od szczęśliwych kurek, ale za każdym razem, kiedy próbuję je kupić, to mi odpowiada, że wszystkie są już zamówione i tylko czekają na odbiór. Jest też pani, która sprzedaje chleb po 50 złotych, podobno superzdrowy. I pani z ekologicznymi warzywami, do której kolejka jest tak długa, że nigdy mi nie starczyło cierpliwości, by w niej stać – śmieje się.

Ostatnio przeczytała na Instagramie post Jagny Niedzielskiej, instagramerki, która zajmuje się zdrowym żywieniem. Poruszył ją. „Zastanawiam się, czy niebawem stracę pracę. Ceny żywności tak rosną, że nie będę musiała mówić o tym, że trzeba szanować pracę ludzką i nie marnować wody, czy że trzeba dbać o planetę. Nie będę musiała mówić, że wyrzucanie jedzenia się nie opłaca, bo i tak nie będzie nas stać na wyrzucanie” – napisała Niedzielska.

A potem podała konkretne liczby, powołując się na dane GUS-u: w listopadzie 2021 r. żywność była droższa o 6,4 proc. niż przed rokiem. Zdrożały zboża i mąka, a w związku z tym wzrosły ceny pieczywa. W porównaniu do 2020 r. mleko krowie w skupie zdrożało o 11 procent. Droższe jest też masło. I jedyne, co staniało, to wieprzowina i drób.

– Drożyzna zmusi nas do jedzenia mniej zdrowych, za to tańszych rzeczy. Bo kupienie warzyw i owoców będzie luksusem – przewiduje Agnieszka.

Dzielnica dla bogaczy?

Na platformie sąsiedzkiej Hlonda Wilanów wrzucam ogłoszenie: „Czy macie wrażenie, że w Wilanowie jest gorzej niż gdzie indziej? Drożej? I jakie macie strategie oszczędzania?”

Odpowiedzi przychodzą niemal natychmiast.

– Tak, jest u nas drożej, szczególnie w małych sklepach i na straganach. Mam wrażenie, że Wilanów cały czas jest ofiarą opinii, że to dzielnica dla bogaczy. Jest tu na pewno sporo ludzi zamożnych, ale są też normalni zjadacze chleba, jak na przykład ja – pisze Nala.

– Oczywiście, że jest drożej i coraz częściej się to słyszy. Ceny mieszkań, lokali, usług czy ceny w sklepach są zupełnie nieadekwatne do tego miejsca. Właśnie dlatego wiele osób, które mieszkają tu od 10-15 lat, ucieka z Miasteczka, czyli z miejsca drogiego i ciasnego.

Przy okazji tematu tych zamożnych mieszkańców warto dodać, że Wilanów i Miasteczko przodują w Warszawie, jeśli chodzi o zajęcia komornicze mieszkań. Ceny wynikają również z czynszów za lokale, które są tutaj bardzo często o 20-30 procent wyższe niż u sąsiadów na Ursynowie czy Sadybie, z tą różnicą, że u sąsiadów jest gdzie zaparkować ­­– tłumaczy Michał.

– Najlepszy jest warzywniak na ulicy Hlonda. Nazywamy go „ekskluzywnym butikiem z warzywami”. Ostatnio za 2 ogórki zielone, 5 ziemniaków i koperek mąż zapłacił tam 19 złotych. Myślałam, że go zabiję – mówi Monika.

– Sklepiki warzywne w Wilanowie mają szalone ceny. Wydaje mi się, że je specjalnie windują, bo uważa się, że Wilanów jest w stanie zapłacić więcej – dodaje Małgorzata.

Wojtek też ma wrażenie, że ceny są tu z kosmosu. – Wystarczy podjechać trochę dalej, na Sadybę czy Ursynów i zobaczyć różnicę. Choinki, truskawki, warzywa, fryzjerzy, knajpy, nawet supermarket Auchan jest tańszy – wylicza. ­Uważa, że to niestety specyfika dzielnicy. – Większość myśli, że na Wilanowie sprzedawcy mogą dać zaporowe ceny, a i tak ludzie kupią ­– mówi.

– Bo tutaj mieszkają „młodzi, wykształceni, z wielkiego miasta” – ironizuje Artur.

– Ja mam wrażenie, że słowo Wilanów brzmi jak „królowie z workami pieniędzy” – dodaje Maja. Kiedy jakiś czas temu zamawiała hydraulika, za wymianę jakiejś części chciał 100 złotych, ale jak usłyszał, że adres jest w Wilanowie, natychmiast podniósł cenę usługi do 180. Powiedział, że to za dojazd.

Bartek uważa, że w Miasteczku zawsze było drogo. – Trudno nawet powiedzieć, czemu tak jest, ponieważ Wilanów sam w sobie nie ma nic ciekawego. Jeżeli ktoś chce trochę przyoszczędzić, to pozostają Biedronki i Lidle, ale trochę głupio mieszkając w Wilanowie chodzić do takich sklepów – mówi.

Przeżyłam szok

Ewa, która do niedawna szerokim omijała sklepy Biedronki (bo brzydkie, chaotyczne, wybór towarów niewielki, no i jakoś nieelegancko), teraz chodzi tylko tam. Może i alejki między półkami węższe, a sery głównie polskie, ale już mrożone krewetki i inne owoce morza można kupić tanio, za niecałe trzy dychy. Kiedy ostatnio zaprosiła do domu gości, prawie całe zakupy zrobiła w „biedrze”.

Do swojego ulubionego „ekskluzywnego butiku z warzywami” na Hlonda poszła tylko po winogrona bezpestkowe. Za dużą kiść zapłaciła 30 złotych. – Ręka sięgająca po kartę mi zadrżała, ale pani sprzedawczyni dorzuciła mi za darmo kiwi i słoiczek fasolki po bretońsku, bo właśnie kończył się termin przydatności do spożycia. Więc w sumie mi się opłaciło, bo fasolka normalnie jest po 15 złotych – wzdycha dyrektorka ds. sprzedaży w wydawnictwie.

Kiedy pięć lat temu kupiła mieszkanie w miasteczku Wilanów, miała poczucie, że dzielnica niby stosunkowo nowa i aspirująca, ale jednak dość tania. Na Mokotowie czy Kabatach cena metra kwadratowego wynosiła wtedy co najmniej 10 tysięcy złotych, a tutaj zapłaciła 7,2 tys. Stan deweloperski, więc trzeba było na wykończenie dorzucić 100 tysięcy, ale i tak stać ją było na całe 70 metrów. W pobliżu kanałki i jeziorka z rechoczącymi żabkami, a świątynia Opatrzności Bożej wystarczająco daleko, by nie irytować dźwiękiem dzwonów. Do tego zadbane trawniki, a na balkonach i tarasach mnóstwo kwiatów, jakby mieszkańcy brali udział w zawodach, kto ma ich więcej.

Do centrum Warszawy wprawdzie daleko, a obiecanej w planach szybkiej linii tramwajowej wciąż nie ma, za to coraz więcej jest restauracji, kawiarni, barów i najróżniejszych sklepów: sieciowych supermarketów, eleganckich delikatesów i warzywniaków, w których nigdy nie brakuje owoców mango, batatów czy awokado, a truskawki i maliny są przez cały rok.

– Do niedawna nie zastanawiałam się nad cenami, raczej cieszyłam się, że wszystko jest pod ręką. I dopiero kilka tygodni temu przeżyłam szok. Poszłam do supermarketu, kupiłam kilka pomidorów, dwa ogórki, dwa banany, litr mleka, jajka, mrożoną brukselkę, mrożone warzywa na patelnię, papier toaletowy i duży filet z dorsza. Przy kasie prawie zemdlałam, gdy okazało się, że mam zapłacić ponad 170 złotych. Po raz pierwszy od dawna obejrzałam rachunek i okazało się, że sam dorsz kosztuje 33 złote – opowiada Ewa.

Chwilę się wahała, czy zostawić super drogą rybę, ale wstyd zwyciężył: powinna była przecież wcześniej sprawdzić cenę. Nie przyszło jej to do głowy, sądziła, że stać ją na dorsza. Tani jest. – No i właśnie się okazało, że to szalenie droga ryba. A na pewno w Miasteczku Wilanów – wzdycha Ewa.

Warzywa jedzenie żywność


Warzywa jedzenie żywność

Fot.: Forum

Ceny są zaporowe

Tymczasem na platformie sąsiedzkiej Hlonda Wilanów trwa dyskusja o strategiach oszczędzania.

Łukasz radzi, by unikać weekendowego bazarku. Tego samego, na którym Agnieszka kupuje sery i oliwki. – Ceny są zaporowe, myślę, że wyższe co najmniej o 50 procent niż na tzw. dołku na Ursynowie – pisze.

Piotr potwierdza: owoce i warzywa na ursynowskim bazarku w sezonie letnim były połowę tańsze niż w Miasteczku.

Przemek wyznaje, że kiedyś co weekend jeździł na bazarek do Konstancina. – I za 200 złotych miałem tyle warzyw, że u nas to lekką ręką trzeba by 500 złotych szykować – mówi.

Anuszka do dziś tam jeździ i bardzo poleca, ceny są wciąż znacznie niższe niż w Wilanowie.

– Polecam stragan przy Soczi u chłopaków. Od wtorku do piątku od godziny 7 do 14 tam stoją. Za 100 zł mam dwie wielkie torby z Ikea warzyw i owoców. Jakość i smak bardzo dobre. Brudne marchewki, a ceny jabłek od półtora do trzech złotych za kilogram – dodaje Katarzyna.

Sława pisze, że przed świętami Bożego Narodzenia zaoszczędziła 90 złotych na choince. – U nas kosztowała od 150 złotych za półtora metra, a za wyższą nawet ponad 200 złotych. W Leroy Merlin ceny odpowiednio niższe: o 50 zł i 60 zł. Pomidory w sezonie na Mokotowie tańsze o 4 zł, szparagi o ponad 10 – wylicza.

Mieszka tu od 13 lat i pamięta, jak w tym czasie kilka drogich restauracji padło. W tygodniu ziało w nich pustkami, a w weekendy też szału nie było. Podobnie zniknęło też kilka sklepów, np. z drogą garmażerką. – A np. bar mleczny Wilanowski, garkuchnia albo jadłodajnia na ulicy Branickiego mają się świetnie – mówi.

Izabela zakupy robi na Sadybie lub Ursynowie.

Natalia często jeździ na drugą stronie Wisły. – Carrefour na Pradze czy Auchan na Targówku są średnio 20-30 procent tańsze niż te w Wilanowie. Przykładowo ten sam sok dla dzieci tam kosztuje 1,90 zł a u nas 2,50. Mięso z indyka – w tej samej sieci, tego samego dnia – 14 złotych versus 18 – wylicza.

Małgorzata uważa, że małe sklepiki w Wilanowie mają ceny z kosmosu, więc już dawno omija je szerokim łukiem. Warzywa i owoce kupuje w supermarketach.

– Zdarza nam się jeździć na bazarki na Pradze lub na Moczydle i tam kupować warzywa i owoce, ale to jednak wyprawa. Na jedzeniu nie oszczędzamy. Kupujemy produkty eko, wolimy zapłacić więcej za coś lepszego, ale kupujemy mniej, rozsądniej, nie robimy ogromnych zapasów, tylko na bieżąco. Staramy się nie wyrzucać i nie boimy się produktów, które przeterminowały się dzień czy nawet trzy. Po prostu sprawdzamy, czy nadal smakują i zjadamy. Niestety nie chodzimy już często do restauracji, bo zdecydowanie taniej wychodzi jedzenie przygotowane w domu. Ale to też nie tak, że unikamy wychodzenia z domu, zdarza się, ale rzadziej – opowiada.

W domu za to oszczędzają prąd: pilnują, by odłączać ładowarki, starają się unikać zostawiania sprzętów w funkcji „stand by”, wyłączają światło, jak wychodzą na dłużej, mają żarówki energooszczędne.

Dorota jest porażona cenami usług fryzjerskich w Miasteczku. – 100 procent drożej niż na niedalekiej Sadybie – twierdzi.

Artur podsumowuje dyskusję: – Moi drodzy (sic!) sąsiedzi, to początek, to dopiero rozgrzewka. Drożyznę to dopiero zobaczymy, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej niewyobrażalną, ale brutalnie realną.

Tylko ponosimy ciężary

– O Jezusie – wzdycha Agnieszka, gdy pytam, jak na jej życie wpłynie rządowy Nowy Ład. Jeszcze nie zadzwoniła do swojej księgowej, by sprawdzić, jak nowe regulacje podatkowe odbiją się na firmie i jej odbiorcach, ale irytuje ją, że w ogóle musi to robić. Bo system podatkowy – uważa – powinien być tak skonstruowany, żeby przedsiębiorca go rozumiał i żeby wiedział, że jest mu przyjazny. A teraz jest wręcz przeciwnie: chaos, niejasności i utrudnienia.

– Na pewno muszę przemyśleć kwestię swojego zatrudnienia. Bo teraz mam firmę i pobieram wynagrodzenie za to, że nią zarządzam. A zgodnie z nowymi przepisami, bardziej mi się opłaca zatrudnić na umowę o pracę we własnej firmie – tłumaczy.

Uważa, że Nowy Ład odbije się nie na tych, którzy zarabiają miliony, tylko na tych, którzy wiele nie mają. – I nikt z nas dokładnie nie wie, co go spotka, bo został wprowadzony na wariackich papierach. A jak czytam, że gaz zdrożał o sześćset procent, to się zastanawiam, kto ma płacić te rachunki? Zwiększają ci się koszty prowadzenia firmy, płacisz większe podatki i naprawdę się wszystkiego odechciewa.

Trochę się boi o przyszłość, bo uważa, że w obecnej sytuacji przedsiębiorcom nie opłaca się rozwijać firmy. – Bo rozwój i wzrost przychodów oznacza jeszcze mniej w kieszeni. Co z tego, że zarobię więcej, skoro jeszcze więcej będę musiała oddać państwu. Nie mam nic przeciwko płaceniu podatków, ale chciałabym, że z moimi pieniędzmi działo się coś konstruktywnego. A tego nie widzę, bo edukacja jest niedofinansowana, podobnie jak służba zdrowia i wiele innych sektorów. Za to dużo jest socjalu rozdawanego na prawo i lewo – narzeka Agnieszka.

Sama dostaje 500 plus na dwójkę dzieci i raz w roku, we wrześniu, 300 złotych na wyprawkę szkolną dla starszego syna. Dzieci uczą się prywatnie, a oni z mężem mają abonament w prywatnej służbie zdrowia. – Nie obciążamy budżetu państwa. My tylko ponosimy ciężary – znowu wzdycha.

I nawet na zakupy nie chce jej się chodzić, bo tam – zamiast relaksu – tylko jeszcze większy stres.

Czytaj też: „Sytuacja jest trudna, przed nami ciężki czas”. Jak chronić pieniądze w czasie inflacji?

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułVI Powiatowy Konkurs „Sudoku Lubię TO”
Następny artykułTarnobrzescy strażacy zachęcają do wstąpienia w ich szeregi [wideo]