„Zatrzymałem się z przymusu”
Pandemia wywróciła jego tryb życia do góry nogami. Na pytanie, co skłoniło go do ograniczenia picia, Grzegorz mówi wprost: – To, że napierdalałem strasznie dużo wódy.
– Nagle stanęliśmy przed sytuacją, gdzie nie wiedzieliśmy, co się wydarzy – relacjonuje. –Ja wpadłem trochę w panikę, że mogę zejść z tego świata, gospodarka się zawali, stracę oszczędności. Wszystkie te scenariusze były na stole. Wtedy człowiek sobie myśli, co jest naprawdę ważne.
Grzegorz przyznaje, że zatrzymał się z przymusu. Zaczął się zastanawiać, czego oczekuje od życia, myśleć o zdrowiu. Dopiero pandemia skłoniła go do tego, by pierwszy raz od dziesięciu lat zrobił badanie krwi. Zaczął się lepiej odżywiać, chodzić na spacery. Efekty go zaskoczyły: schudł osiem kilo.
W ramach „planu naprawczego” zapisał się też prywatnie na terapię uzależnień, na którą uczęszczał kilka miesięcy. Dziś wciąż pije, ale dużo mniej.
– Jak sobie chodziłem co tydzień do tej pani, to sobie rozmawialiśmy o tym, z czego to moje picie wynika, jak nad tym pracować – wspomina. – Dopiero ona mi uświadomiła, że mogę pić mniej, że nie mam się czego bać, że nie muszę się bać kumpli, że będą się ze mnie śmiali. Oczywiście się śmiali, że co ty, dlaczego kurwa nie pijesz. Ale ja to zawsze jakoś obracałem w żart, co cię to obchodzi, co ty jesteś, komendantem picia? To był proces, ale od paru miesięcy po raz pierwszy w życiu mam poczucie, że kontroluję picie.
Czytaj też: „Nastąpiło nieznane dotychczas umasowienie picia”. Jak dziś piją Polacy?
„Picie wina przez kamerkę”
W dorosłym życiu Magdy, 30-letniej dziennikarki z Warszawy, alkohol był od zawsze.
– Obracałam się w takim środowisku, że picie alkoholu było naturalne – mówi. – Tak po prostu było, nie zastanawialiśmy się nad tym za bardzo w grupie znajomych.
Gdy wybuchła pandemia, Magda – jak wielu jej przyjaciół z pracy i ze studiów – była przerażona. Stres zapijała.
– W pierwszym miesiącu pandemii tak jak wszyscy, nie do końca wiedziałam, jak ta sytuacja się rozwinie. Więc śmiechy, chichy, picie wina przez kamerkę. Bardzo niezdrowo jadłam, piłam dużo alkoholu, pracowałam zdalnie i nie wychodziłam z domu. I właśnie ta samotność, bo mieszkam sama z psem, sprawiła, że wpadłam w taki dół. Po miesiącu się ogarnęłam, że jest mi mega ciężko, psychicznie i fizycznie.
Magda już wcześniej podejrzewała, że jej relacja z alkoholem jest nie do końca zdrowa.
– Nawet nie tyle, że piję za dużo, ale raczej, że każda dawka alkoholu wpływa na mnie negatywnie. Potrafiłam okresami nie pić w ogóle, ale jak już się napiłam, to zawsze zdarzało się coś, co sprawiało, że czułam się niefajnie. Kace były nie tylko fizyczne, ale i psychiczne – tłumaczy.
Zamknięta w czterech ścianach własnego mieszkania, bez zaproszeń na imprezy, premiery filmów czy spektakli, Magda musiała się zatrzymać i skonfrontować sama ze sobą.
– Zaczęły mi się pojawiać w głowie nowe pytania, refleksje. I te wieczory w samotności, w odcięciu od wszystkich zewnętrznych bodźców sprawiły, że w końcu powiedziałam sobie: dobra, nadszedł ten czas, żeby zmienić to, co chciałam zmienić.
W kwietniu 2020 r. Magda kupiła sobie steper, zmieniła dietę i zrezygnowała z alkoholu. Wciąż okazyjnie piła na wyjściach ze znajomymi, ale – jak deklaruje – wraz z Nowym Rokiem rzuciła alkohol definitywnie.
– Czuję, że dla mnie pandemia zarówno w kontekście alkoholu, jak i zmian w swoim życiu była kluczowa – przyznaje. – Może to zabrzmi paradoksalnie, ale bardzo się cieszę, że ta pandemia przyszła. Bo być może potrzebowałabym kilku kolejnych lat albo mocnego kopa, żeby coś w swoim życiu zmienić. Wydaje mi się, że byłam na granicy skłonności do uzależnienia, ale w dobrym momencie zrobiłam krok do tyłu.
Podleśna: „Szybciej doszliśmy do ściany”
Liczby nie kłamią: pandemia była czasem przełomu, który zmusił wielu z nas do lepszego przyjrzenia się sobie i zrezygnowania z niezdrowych nawyków. To, jak pijemy w czasie pandemii, zbadało w połowie czerwca na reprezentatywnej grupie Polaków Centrum Badawczo-Rozwojowe BioStat.
Jak wynika z badania, o ile zdecydowana większość z nas – niemal połowa – pije alkohol w takich samych ilościach, co przed pandemią, to jednak co piąty ograniczył spożycie wyskokowych trunków, a jedna na dwadzieścia osób zrezygnowała z picia w ogóle. Nieco ponad 10 proc. pije więcej, niż wcześniej.
– Rzeczywiście, to, co się stało w pandemii, to zwiększenie dynamiki – komentuje Elżbieta Podleśna, terapeutka uzależnień, która prowadzi prywatną praktykę. – Osoby, które piły w sposób problemowy, szybciej osiągały status osób uzależnionych. Pandemia temu sprzyjała, bo wiele osób na pracy zdalnej zyskało poczucie, że są dla otoczenia niewidoczni. Wcześniej wychodziliśmy z domu, musieliśmy jakoś trzymać się w ryzach. W lockdownie to wszystko legło w gruzach – tłumaczy.
Czytaj też: Jakub Żulczyk: Potrafiłem składnie mówić nawet po wypiciu litra wódki. Jak na standardy alkoholika, byłem bardzo młody
Zdaniem Podleśnej „przyspieszenie” miało jednak również swoją dobrą stronę – więcej osób zrozumiało, że ma problem.
– Może właśnie dlatego, że picie w pandemii było bardziej intensywne, częstsze, wobec czego stało się dla osoby uzależnionej czy pijącej w sposób szkodliwy widoczne, np. ciągi. Bo kiedy pacjenci przerywają picie jakimiś innymi aktywnościami, to mają trudność, żeby powiedzieć, że piją kilka dni pod rząd. No bo przecież oprócz tego robią setki innych rzeczy. A kiedy się siedzi cały dzień w domu, nagle okazuje się, że pod koniec dnia czy tygodnia tych butelek jest zatrzęsienie. I nie da się tego wytłumaczyć w jakiś inny sposób, niż po prostu przyznać się przed sobą: kurczę, to ja tyle wypiłem, wypiłam.
– Tak więc pandemia dostarcza nam coraz więcej dowodów na to, jak żyjemy – podsumowuje terapeutka. – Wiele osób stwierdza, że szybciej doszło do ściany. Na tej ścianie wisiało lustro i trzeba się było w nim przejrzeć. Nie spodobało się im to, co zobaczyły.
„Dobrze, że teraz, a nie za dziesięć lat”
„Ruch w interesie” odnotowała także Aleksandra Gierek, psycholożka i terapeutka uzależnień z publicznego ośrodka terapii uzależnień w Szczecinie. Jak podkreśla, placówka jest refundowana, przez co z jej usług może skorzystać każdy, nawet jeśli nie płaci ubezpieczenia. Na wizytę można zapisać się „z ulicy”, o ile ma się przy sobie dowód osobisty.
– Więc jeśli chodzi o dostępność, to jesteśmy dobrym punktem odniesienia. Nie występuje tutaj czynnik, że ktoś się nie zgłosił po pomoc, bo nie miał pieniędzy albo czasu – przekonuje.
Psycholożka przyznaje, że od samego początku pandemii utrzymuje się „ogromny wzrost” zainteresowania świadczonymi przez placówkę usługami.
– Tylko wczoraj założyliśmy dziewięć nowych kart, gdy przed pandemią były z reguły to dwie-trzy nowe osoby dziennie – wyjaśnia. – Obecnie ciężko się nawet do nas dodzwonić, bo non stop dzwonią nowe osoby. Żeby rejestracja mogła jakoś normalnie funkcjonować, musieliśmy ograniczyć godziny odbierania telefonów. Obecnie mamy grafiki zapełnione na dwa miesiące do przodu i żadnego okienka.
Czytaj też: Życie po wódce. „Musisz tylko przestać pić i wszystko się ułoży” – mówili. „Nieprawda”
Gierek przyznaje, że osoby, które się do nich zgłaszają, często zintensyfikowały swoje picie ze względu na rozregulowanie dotychczas uporządkowanego trybu życia i pracę zdalną, która dawała poczucie bezkarności. Zgłaszały się też takie, które piły, aby rozładować związany z pandemią stres.
– Bo pojawił się znak zapytania: czy mój zakład pracy się utrzyma, czy moje stanowisko pracy nie zostanie zlikwidowane. Wśród tych ludzi pojawił się ogromny lęk o przyszłość. Lęk budzi napięcie, a napięcie budzi potrzebę ulgi. Dla osób uzależnionych ulga w pierwszych kolejności kojarzy z napiciem się, bo daje błyskawiczny efekt. Joga czy bieganie wymagają większego wysiłku.
Terapeutka przyznaje, że dla wielu osób pandemia była momentem zwrotnym.
– Często padały takie słowa: „Dobrze, że teraz, a nie za dziesięć lat”. Bo jeszcze nie stracili pracy, rodziny, zdrowia. Bo pamiętajmy, że wszelkie uzależnienia to choroba rozwijająca się i postępująca. Więc to, w jakim momencie się zatrzymamy, jest bardzo istotne dla naszego zdrowia i dla tego, czy będzie nam łatwiej, czy trudniej przestać.
Jak zorientować się, czy pijemy za dużo?
Aleksandra Gierek zwraca uwagę, że samemu bardzo trudno wyczuć tę granicę, czy nasze picie jest w normie, jest już piciem ryzykownym, a może wpisuje się w schemat uzależnienia. Jeśli mamy problemy z ograniczeniem picia, warto skontaktować się ze specjalistami, którzy zdiagnozują nas zgodnie z kryteriami Światowej Organizacji Zdrowia.
Tabelka WHO pokazuje, jaki poziom spożywania alkoholu związany jest z „przeciętnie najmniejszym ryzykiem szkód zdrowotnych”. Wartości różnią się w zależności od płci i tego, czy pijemy okazjonalnie, czy codziennie. Dla przykładu, przy piciu okazjonalnym mężczyźni nie powinni spożywać jednorazowo więcej niż 60 g czystego alkoholu (trzy butelki piwa, trzy kieliszki wina 200 ml lub 180 g wódki). Dla kobiet ta wartość wynosi 40 g (dwa piwa itd.).
– Druga rzecz to zadanie sobie pytania, czy alkohol pełni dla mnie jakąś funkcję – tłumaczy terapeutka. – W sytuacji uzależnienia alkohol daje nam wytchnienie, tłumi emocje, dodaje odwagi. Piję, aby poczuć ulgę, oderwać się od problemów i przestać czuć. To jest kolejna istotna sprawa: czy alkohol stanowi dla mnie ucieczkę do nieprzyjemnych emocji. Czy powoduje, że łatwiej mi ze swoim stresem, złością, niezadowoleniem z życia, konfliktami z małżonkiem itd.
Sygnałem ostrzegawczym jest też zaniedbywanie innych pasji lub obowiązków na rzecz picia.
– Czy jest tak, że kiedyś lubiłem chodzić na basen, a teraz wybieram wizytę w barze? Czy kiedyś lubiłem czytać książki, a teraz do czytania książki potrzebuję kieliszka wina? Może się okazać, że np. w jakiś sposób wybieram znajomych pod kątem tego, z kim będzie okazja się napić. W psychologii nazywa się to „zaniedbywaniem alternatywnych źródeł przyjemności”.
Gierek przyznaje, że kultura, w jakiej się obracamy, nie sprzyja trzeźwości.
Czytaj też: „Nie zdawałam sobie sprawy, jak często dorastanie w rodzinie alkoholowej to polska norma”
– Czasami jestem tym przerażona, bo jak sobie pomyślimy o jakimkolwiek filmie, komedii czy dramacie, to tam zawsze bohaterka po powrocie z pracy siada do kolacji i nalewa sobie kieliszek wina. Koledzy na spotkaniach piją wódkę albo piwo. Ten alkohol jest wszechobecny, zwłaszcza w polskim kinie, gdzie wódka leje się strumieniami – mówi Gierek.
– Jesteśmy kulturalnie przesiąknięci alkoholem i takim modelem, że alkohol jest formą nagradzania siebie. Bohaterzy nagradzają się alkoholem. Miałam ciężki dzień, dobry dzień, oni wracają do domu i piją. Niestety nie jest to dobry model – stwierdza Gierek.
Ten model jest obecny nie tylko w kinie i serialach – jego korzenie sięgają głęboko polskiej kultury.
– Wiele osób mówi mi, że dorastało w domach, gdzie alkohol był pity bardzo regularnie z byle jakiej okazji. Osoby, które decydują się na imprezy rodzinne bez alkoholu, spotykają się z ogromnym brakiem zrozumienia. Jak to, chrzciny bez wódki? Ale tak naprawdę po co ta wódka? Kulturowo jesteśmy tym przesiąknięci i nie jest łatwo z tego wyjść – załamuje ręce terapeutka.
Rząd udaje, że problemu nie ma
Tymczasem polityka państwa zapobiegająca uzależnieniom leży i kwiczy. Choć Polska ma świetne programy pomagające osobom uzależnionym, niewiele robi się, by zapobiec wpadnięciu w nałóg.
– Jeszcze przed pandemią panowało ogólne przyzwolenie na spożywanie alkoholu – nie ma wątpliwości Krzysztof Brzózka, były wieloletni szef Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
Brzózka został zdymisjonowany w 2019 r. przez Ministra Zdrowia, który tłumaczył to „utratą zaufania”. Były szef PARPA znany jest ze swoich bezkompromisowych wypowiedzi. Od lat postuluje drastyczne ograniczenie sprzedaży alkoholu i krytykuje kolejne rządy za brak działań w tej kwestii.
Jak twierdzi, w czasie pandemii nic się nie zmieniło.
– Osobiście bardzo zadziwia mnie niewyciąganie wniosków z badań i niewykorzystanie okresu pandemii do tego, żeby przykręcić śrubę z dostępem i ceną alkoholu – mówi. – Bo przecież od początku pandemii mówiono, że alkohol jest jednym z czynników ryzyka, który prowadzi do rozprzestrzeniania się COVID-19. Były kraje, które wprost zakazały sprzedaży alkoholu lub znacznie ograniczyły do niego dostęp.
Brzózka nie wierzy też, by cokolwiek dała grudniowa podwyżka akcyzy (piwa o 6 gr za butelkę, wina o 16 gr, wódki o 1,50 zł). Jego zdaniem jedynym rozwiązaniem jest powiązanie ceny napoju z zawartością alkoholu w opakowaniu. Takie rozwiązanie wprowadziło już w życie wiele krajów, m.in. Szkocja, Kanada, Australia czy Stany Zjednoczone.
– Prosty przykład: piwo o zawartości alkoholu 3 proc. byłoby wtedy o połowę tańsze od piwa, które ma zawartość alkoholu 6 proc. Dla jego organizmu człowieka, który ma chęć napić się piwa, ma to kolosalne znaczenie, że wleje w siebie o połowę mniej alkoholu etylowego za te same pieniądze. Takie rozwiązanie premiuje też napoje niskoprocentowe – tłumaczy.
Czytaj też: Niepijący musi mieć alibi. Dlaczego abstynenci z wyboru są traktowani jak małpka w zoo?
Zdaniem eksperta kolejnym rakiem na polskim społeczeństwie są wszechobecne reklamy alkoholu, które – jak twierdzi – w przeważającej większości łamią ustawę o wychowaniu w trzeźwości i „hodują przyszłych użytkowników alkoholu”.
– Umówmy się, reklama, w której żubr ratuje jeżyka, to nie jest reklama skierowana do nas, dorosłych – ironizuje. – Także ostatnia seria reklam ze znakomitym skądinąd aktorem, która pokazuje alkohol jako świetny sposób na wypoczynek, dobrostan i źródło ogromnej przyjemności, stoi w sprzeczności z obowiązującym prawem. Tak więc zakazów jest wiele, ale nikt się nimi nie przejmuje.
Ostatnim ważnym krokiem, jaki postuluje Brzózka, jest drastyczne ograniczenie wszechobecnych sklepów monopolowych. Jak tłumaczył obrazowo w jednym z wywiadów, „wieczorem musi pan zjeździć pół miasta, żeby kupić leki dla dziecka, ale flaszkę kupi pan bez problemu”.
– Mam świadomość, że nie zamkniemy dwóch trzecich czy jednej trzeciej całodobowych na stałe, ale ograniczenie sprzedaży alkoholu pomiędzy godziną 22 a 6 rano ma swój głęboki sens – twierdzi. – Po wypiciu alkoholu puszczają hamulce, chce się więcej. Tak to działa. To nie tylko kwestia spokoju mieszkańców, ale i redukcji szkód samych pijących. Alkohol nie jest towarem pierwszej potrzeby.
Nieoczekiwane skutki eksperymentu Jacka
Dla Jacka, 45-letniego informatyka z Gdańska, alkohol nigdy nie był towarem pierwszej potrzeby. Jak sam się przyznaje, przestał pić trochę przez przypadek.
– Jak zaczęła się pandemia, to moja dziewczyna była w ciąży – wspomina. – Nie wiedzieliśmy jeszcze, jak groźny jest koronawirus, więc żeby nie narażać Moniki, zabunkrowaliśmy się konkretnie i bardzo rzadko wychodziliśmy. I tak po kilku miesiącach siedzenia w domu, picia piwa przed telewizorem i kładzenia się potem spać stwierdziłem: no nie, jak tak moje życie ma wyglądać, to przecież totalnie bez sensu. Przecież to mi do niczego niepotrzebne.
Jacek zdecydował się na „krótką przerwę, żeby zobaczyć, ile wytrzyma”.
– Przy czym miałem już doświadczenia z rzucaniem palenia, które mi zupełnie nie wychodziło, dopóki nie przyjąłem strategii „zero tolerancji”. No i podobnie stwierdziłem już tutaj: że jak już robię sobie przerwę, to nie piję nic, że nie ma sensu tak bujać się trochę w jedną, trochę w drugą stronę.
Po trzech miesiącach „eksperymentu” Jacek był w szoku – nigdy jeszcze nie miał tak długiej przerwy od alkoholu. Dziś nie pije już półtora roku.
Czytaj też: Droga do nałogu. Dlaczego jedni ludzie łatwo wpadają w uzależnienia, a inni są bezpieczni?
– Mijały kolejne miesiące, lockdowny trochę się rozluźniły, ale stwierdziłem że dobra, to na razie jeszcze nie. Czasem mam jakąś pokusę, ale mam wrażenie, że ona jest coraz mniejsza i jakoś bardzo dobrze mi się funkcjonuje bez. A wszystkie te obawy, jakie miałem z życiem towarzyskim – że co to w ogóle będzie, jak wyjdę, wszyscy będą pili, a ja z tym Miłosławem bezalkoholowym – w ogóle się nie potwierdziły.
Kilka dni temu do Jacka przyjechał dawno niewidziany kolega z zagranicy. Posiedzieli do pierwszej – Jacek przy swojej bezalkoholowej ipie, kolega przy normalnych piwach.
– I świetnie spędziliśmy czas. Więc to zupełnie nic strasznego, jak się okazało. Zakładam, że w którymś momencie ten eksperyment zakończę, ale nie mam ciśnienia, by było to dzisiaj. Myślę, że skoro przyjechał ten mój przyjaciel z Danii i nie wykorzystałem tego jako pretekstu do nawalenia się, to chyba jeszcze trochę poczekam.
Personalia niektórych bohaterów zostały zmienione.
Czytaj też: Życie po wódce. „Musisz tylko przestać pić i wszystko się ułoży” – mówili. „Nieprawda”
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS