Lech Poznań wygrał na wyjeździe z Wisłą Płock 2:0 po bramkach Tymoteusza Puchacza i Christiana Gytkjaera, notując tym samym drugie zwycięstwo z rzędu w PKO Ekstraklasie, awansując na siódme miejsce w tabeli mając w tym momencie pięć punktów straty do lidera, Pogoni Szczecin, która swój mecz jeszcze w ten weekend rozegra.
– Strzelają mnóstwo bramek ze stałych fragmentów gry i musimy być bardzo uważni. Najlepsze rozwiązanie, to po prostu ich unikać. Bez wątpienia Furman to kluczowa postać zespołu, trener Sobolewski też zmienił jego pozycję, jest bardziej ofensywnym pomocnikiem, niż to miało miejsce podczas meczu w Poznaniu. Poza tym, stałe stałe fragmenty gry w jego wykonaniu są po prostu niesamowite. Sobolewski potrafił z tego elementu zrobić groźną broń – mówił przed samym meczem na konferencji prasowej trener Lecha, Dariusz Żuraw.
Lechici obawiali się stałych fragmentów gry i zawsze nieobliczalnego Dominika Furmana, który jednym uderzeniem z dystansu czy z rzutu wolnego może zmienić całkowicie obraz meczu. Wydawało się, że to gospodarze będą chcieli od pierwszych minut pokazać gościom miejsce w szeregu, ale to Lech wyglądał od pierwszych minut lepiej i bardziej zagrażał bramce Thomasa Dahne. Bardzo aktywny był Tymoteusz Puchacz, który popisywał się swoją szybkością i umiejętnością wdawania się w dryblingi. W 32. minucie błąd Damiana Rasaka wykorzystał Joao Amaral, który zgarnął piłkę i idealnie zagrał ją pod nogi Puchacza. Młodzieżowy reprezentant Polski mocnym strzałem, wprost w okienko bramki nie dał szans interweniującemu golkiperowi i lechici mogli cieszyć się z prowadzenia już w pierwszej połowie rywalizacji. Przypomnijmy, że “Kolejorz” wystąpił w tym meczu osłabiony, bo z powodu kontuzji pauzowali kluczowi gracze, tacy jak Robert Gumny i Kamil Jóźwiak.
Wisła Płock tak naprawdę w tym meczu nie istniała, nie stwarzała także specjalnego zagrożenia z rzutów rożnych czy rzutów wolnych. Ten mecz nawet nie przypominał poprzedniego spotkania tych drużyn, kiedy to zespół z Płocka miał kilka dogodnych okazji do zdobycia bramki. Dzisiaj tego nie było było. Podopieczni Dariusza Żurawia, nie chcemy pisać, że mieli pełną kontrolę, ale grali w bardzo spokojny i inteligentny sposób, nie dopuszczając rywali do swojego pola karnego. Groźny strzał i w sumie najgroźniejszy dla gospodarzy oddał Furman, ale pewnie interweniował Mickey van der Hart. Golkiper Lecha miał udział przy drugiej bramce poznaniaków, kiedy wybijając zmierzającą do niego piłkę, skierował ją wprost wybiegającego na puste pole Pedro Tibę, Portugalczyk zachował zimną krew i idealnie zagrał do wybiegającego Gytkjaera, a Duńczyk nie miał większych problemów, żeby pokonać Thomasa Dahne.
Trzy punkty jadą do Poznania całkowicie zasłużenie. Mamy nadzieję, że to początek niezłej, zwycięskiej passy.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS