A A+ A++

Tusk może skończyć z Elbą, choć bez Św. Heleny, ale pewnie z podobnym skutkiem, jak w wypadku Napoleona Bonaparte.

Rok 2022 w polskiej polityce będzie czasem upadania Donalda Tuska. Dalszego upadania. Choćby z tego powodu, że wrócił on do polskiej polityki w lipcu 2021 r. już jako polityk upadły. Mimo że z lukratywnych posad w Brukseli. Po siedmiu latach epizodycznej, choć w zamyśle możliwie najbardziej toksycznej obecności, czyli jednak nieobecności wyparowała większość mitów na temat byłego premiera, a ocena jego rządów mogła być tylko jednoznacznie negatywna. On musiał to wiedzieć, dlatego jego ingerencje w polską politykę, szczególnie od grudnia 2016 r., były tak desperackie i toksyczne właśnie.

Kiedy Tusk stchórzył w wyborach parlamentarnych w 2019 r. i prezydenckich w 2020 r., bo nie odważył się na konfrontację z Jarosławem Kaczyńskim i Andrzejem Dudą, było jasne, że pozostaje mu tylko jątrzenie. A ponieważ nie należy do pracowitych, to jątrzenie miało przede wszystkim formę internetowego trollingu (na Twitterze). Bo tam mógł wrzucać równoważniki zdań, odczytywane przez wyznawców jako słowo objawione, choć była to prymitywna forma słownej agresji i żenujących aluzji.

Gdy Tusk występował w TVN24, radiu Tok FM, „Gazecie Wyborczej” lub „Polityce”, już nie mógł się chować za dwuznacznościami półsłówek czy literackich cytatów (widać tu wyraźny kompleks wobec Jarosława Kaczyńskiego, czasem odwołującego się do literatury) i wychodziła spora siermiężność oraz trud i znój formułowania złotych myśli. Tym bardziej w wywiadach, gdzie można było wszystko obserwować na ekranie. Wtedy wypracowany z marketingowcami i specjalistami od NLP styl przerośniętego dzieciaka, który się zacina, odwołuje do psychologii i mówi strumieniem świadomości, wydawał się po prostu infantylny. Najlepiej Donald Tusk czuł się w krótkich formach Twittera, bo one pozwalały na najdalej idące insynuacje i nie trzeba było tego rozwijać czy tłumaczyć. Można było udawać aforystę, choć taki Stanisław Jerzy Lec przy aforyzmach Tuska musiał się w grobie przewracać. Z żenady. Sam Tusk bardzo swój insynuacyjny styl polubił, a nawet próbował go doskonalić – głównie odniesieniami do tekstów kultury, choć erudycyjnie wypadało to blado. Tyle o przeszłości.

Przyszłość Donalda Tuska w polskiej polityce wydaje się znacznie gorsza niż przeszłość. Przede wszystkim dlatego, że nie pokazał żadnej nowej jakości, a raczej zdecydowany spadek formy, jaką demonstrował w latach 2007-2014. Nieprzypadkowo w czasie demonstracji spod znaku Strajku Kobiet został zaliczony do dziadersów, choć z międzynarodowym obyciem.

Tusk wrócił w najbezpieczniejszym dla siebie momencie: dwa lata przed wyborami parlamentarnymi i cztery lata przed prezydenckimi. Z nadzieją, że może uda się przepchnąć przedterminowe wybory. I prawie od razu zrozumiał, że czas działa na jego niekorzyść. Po 3 lipca 2021 r. nie nastąpił przecież żaden Blitzkrieg. Zaczęła się raczej „dziwna wojna” przypominająca tę z września 1939 r. na froncie francuskim.

Tusk dość łatwo wyrolował Borysa Budkę i Rafała Trzaskowskiego, ale przy ich kwalifikacjach i marnym doświadczeniu w pokonywaniu prawdziwych kłopotów, to była łatwizna. A potem zaczęły się schody. Na początku 2022 r. stan jest taki, że poza grupą „starych komuchów” (pod wodzą Leszka Millera), jak pieszczotliwie nazywają ich w Partii Razem, nikt na opozycji nie chce z Donaldem Tuskiem tworzyć jakiegoś jednego bloku na wybory. Dobrze znają jego samego i jego metody.

Wciąż w badaniach wychodzi, że doraźnie PO na powrocie Tuska zyskała, ale strategicznie traci. A więcej zyskiwałaby pod przywództwem Rafała Trzaskowskiego. I partia będzie tracić jeszcze więcej, im bliżej będzie do wyborów. Już przecież widać, że koncepcyjnie staro-nowy Tusk jest jałowy bardziej niż Pustynia Błędowska. Na razie w partii jest tylko szeptanka, po co sobie fundowaliśmy tę żabę, tym bardziej że ona wciąż rośnie i będzie coraz trudniejsza do przełknięcia.

Tacy doświadczeni politycy jak Grzegorz Schetyna tylko zacierają ręce. Nic bowiem bardziej nie mogłoby skompromitować Tuska niż praktyczna bezradność w politycznej walce. A realne zmienianie polskiej polityki na czele partii jest znacznie trudniejsze niż pouczanie z Brukseli albo trolling na Twitterze. I poza przeciągnięciem tych, którzy z czasów Budki uciekli do Hołowni, Tusk nie ma żadnych innych osiągnięć. Dla innych opozycyjnych partii jest tylko kłopotem. Tym bardziej że boją się, iż przy pierwszej okazji ich wyroluje.

Im bliżej będzie wyborów parlamentarnych (w konstytucyjnym terminie), tym Tusk będzie w większym stopniu gorącym kartoflem. Dlatego pod koniec 2021 r. usilnie kombinował, jak wybory przyspieszyć. Stąd brutalna, a wręcz podła „jazda po trupach” w związku z pandemią. I wcielanie się w rolę największej ofiary drożyzny, co musiało wywoływać w najlepszym wypadku politowanie. Na razie Tusk w sprawie wyborów nie osiągnął nic.

W 2022 r. zacznie się rozliczanie Donalda Tuska z jego osiągnięć po powrocie. I tu nawet tchórzliwie zachowujący się Rafał Trzaskowski może upomnieć się o swoje. W styczniu skończy 50 lat i ani nie został premierem, ani prezydentem Polski (nawet Lech Wałęsa miał „tylko” 47 lat, gdy został głową państwa). Musi coś zrobić, bo ostatecznie straci szansę na osiągnięcie czegoś więcej niż prezydentura Warszawy. A na drodze stoi mu Donald Tusk.

Tusk może się doczołgać do wyborów w konstytucyjnym terminie, ale w ich przededniu będzie już tylko cieniem samego siebie, nawet tego z lipca 2021 r. Jeśli nie zorganizuje żadnej wielkiej opozycyjnej koalicji, co jest właściwie pewne i opozycja wyborów nie wygra, Tusk będzie pierwszym winnym. I wtedy spotka go taka „jazda”, o jakiej mu się nie śniło. „Jazda” za wszystkie czasy i wszystkie grzechy.

Po agresji, z jaką Tusk uprawia politykę po powrocie widać, że on wie, jakie skutki będzie miała dlań klęska. Jeśli przegra, a wszystko na to wskazuje, gorzko pożałuje decyzji o powrocie. Bo kończyć aktywność polityczną Waterloo, to najgorsze wyjście z możliwych. Wszystko wskazuje więc na to, że rok 2022 przebiegnie pod znakiem oczekiwania na Waterloo Tuska. Także w jego własnym obozie. I to może być prawdziwy, gorzki koniec politycznej kariery niegdysiejszego cesarza Europy. Z Elbą, choć bez Św. Heleny, ale pewnie z podobnym skutkiem, jak w wypadku Napoleona Bonaparte.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułKielce. Pijany mężczyzna zabarykadował się w szpitalu, pobił lekarza
Następny artykułŻaryn: Emil C. wykorzystywany przez Białoruś. Coraz absurdalniejsze pomówienia wobec Polski