A A+ A++

Pod notką o imigrantce, której udało się dotrzeć do Niemiec, poróżniłam się z paroma osobami na temat przestrzegania prawa. Według nich łamanie prawa zawsze jest złem. Tutaj stawiam weto: dla mnie błędem jest przestrzeganie złego prawa. Jako osoba, która może nie jest najlepszym i najmądrzejszym człowiekiem, lecz która jakoś tam dotarła na szósty poziom rozwoju moralności Kohlberga, za najwyższego sędziego i najbardziej trafny kierunkowskaz uznaję swoje własne sumienie.

Co to oznacza? Czy beztrosko łamię prawo, kiedy tylko mi się spodoba? Olewam wspólne zasady, mam gdzieś narzucone przez społeczeństwo reguły, odmawiam dostosowania się do przepisów, które po prostu mi się nie podobają? Cóż, zdarza mi się taka samowolka, czasami robię to z czysto egoistycznych przyczyn, wzruszając ramionami na myśl o opinii innych. Zawsze są to jednak niewinne przewinienia, drobne odstępstwa od wymaganej przez państwo, miasto czy społeczeństwo ścieżki postępowania, które nikogo nie krzywdzą. Przynajmniej nie bezpośrednio. Nie wynika to z mojej moralności, tylko mniej szlachetnych cech charakteru. Ot, chociażby nienoszenie maseczki za każdym razem, kiedy jeżdżę autobusem. Tutaj jednak powinnam wymóc na sobie pewną dyscyplinę i samą siebie strofuję.

Gdybym jednak zetknęła się z jakimś niemoralnym, głupim, czy szkodliwym (w moim mniemaniu) prawem, to bunt przeciw niemu nie byłby już wynikiem egoistycznego skupienia na sobie i machnięciu ręką na ogół. Byłby wynikiem ETYCZNEJ i/lub INTELEKTUALNEJ niezgody na coś, co w moim przekonaniu przynosi więcej zła niż dobra. Nie twierdzę, że moja osobista niezgoda na coś, co być może tylko ja uważam za niemoralne, głupie czy szkodliwe, musi być przez każdego akceptowana. Inni ludzie również mają swoje sumienie i mogą się ze mną nie zgodzić, mogą uważać, że praworządność stoi ponad indywidualnym widzimisię. Mogą też uważać dane prawo za całkiem słuszne i wartościowe. Samo państwo również nie musi pochylać się nad moim sumieniem i traktować mnie jak świętej krowy, która chce łamać prawo i pozostać bezkarna. Przeciwnie – konsekwencją łamania prawa, choćby podłego czy durnego, jest (w przypadku schwytania) jakaś kara. Czasami niewielka, czasami dotkliwa, ale jednak.

Nie zamierzam się tutaj wdawać w dyskusję, czy w ogóle wolno nam kierować się własnym sumieniem. Jasne, każdy morderca, gwałciciel, oszust, etc, etc – może łamać ustalony porządek rzeczy, albowiem jego własne sumienie jest/zostało „zamrożone”. Nie jest tu jednak moim celem rozstrzygać, które sumienie jest prawidłowo ukształtowane, a które zwyrodniałe czy wręcz nieme. Poruszam wyłącznie kwestię celowego, świadomego i upartego (a nie jednostkowego) łamania prawa, z którym się nie zgadzamy. Każdy człowiek posiada odrobinę (!) wolnej woli. Może robić, co chce, byle pamiętał o konsekwencjach – dla niego samego, innych ludzi, kraju, świata. Prawo nie jest samo z siebie dobrem, najwyższą wartością, czymś, co jest obiektywnie nieomylne. Prawo to coś, co grupa niespecjalnie mądrych i uczciwych ludzi tworzy pod wpływem rozmaitych lobby, grup nacisku, korporacji czy wreszcie na życzenie tępego motłochu. Państwo nie ma żadnej moralnej przewagi nad którymkolwiek ze swoich obywateli. Państwo ma jedynie przewagę SIŁY.

Jakie prawo łamałabym z czystym sumieniem? Cóż, pierwsze, co mi przychodzi na myśl, to prawo nadmiernie wtrącające się w życie jednostki, nawet jeśli przyświeca temu chronienie zarówno jej, jak i całej populacji. Takie prawo ZAWSZE będzie przeze mnie lekceważone, jeśli tylko nie będę się bała złapania i postawienia w stan oskarżenia. Najprostszą rzeczą, by złamać prawo, jest zaniechanie poinformowania policji o łamaniu przepisów przez kogoś innego. Milczenie na temat przestępstwa to też przestępstwo! Przykład: ktoś hoduje w swoim domu marihuanę. Doniosę? Jeśli robi to na własny użytek, to raczej nie. Inny przykład, kompletnie od czapy i raczej niespotykany, niemniej teoretycznie możliwy: znam DOROSŁE rodzeństwo, które uprawia ze sobą seks i mogłabym to udowodnić. Doniosę? Nie. Tylko omijam. Albo wiem, że ktoś nagminnie oszukuje fiskusa czy w ogóle pracuje w szarej strefie. Albo wyjeżdżam do kraju arabskiego, gdzie spotykam parę „cudzołożników”. Albo do kraju afrykańskiego, gdzie homoseksualizm jest karany więzieniem/śmiercią i poznaję grupę homosi. Nie, w żadnym z tych wypadków nie doniosę.

Tyle przemilczenia. A aktywne, samodzielne łamanie prawa? Nie mogę tutaj służyć żadnym konkretnym przykładem, a nawet gdyby, to głupotą byłoby chwalenie się tym publicznie. A zatem czysto teoretycznie: Gdyby jakiś lek został w Polsce zakazany, a ja miałabym pewność, że działa i pomaga, to bez cienia wyrzutów sumienia uczestniczyłabym w jego kolportacji. Gdybym zobaczyła, że ktoś znęca się nad zwierzęciem i mogła bezkarnie go pobić, zrobiłabym to. To samo, gdybym wiedziała, że ktoś bije innych ludzi, diluje dragami pod szkołą, wyłudza od innych pieniądze czy sprzedaje zatrutą żywność. Jakby prawo nakazywało ograniczenie liczby dzieci czy odwrotnie, rozmnażanie się dla dobra ojczyzny, jakby zmuszało kobiety do odbycia służby wojskowej, jakby wymagało uczestniczenia w praktykach religijnych, zabraniało jedzenia, czytania, pisania, posiadania czegoś – robiłabym wszystko, by się od tego wywinąć. Jeśli do władzy – choćby całkowicie legalnie – dojdą nacjonaliści, faszyści, fanatycy, etc, będę robić co w mojej mocy, żeby im zaszkodzić. Nie przychodzi mi obecnie nic więcej do głowy, ale chyba macie obraz mojej „socjopatycznej” osobowości. Nie oczekuję, że ktokolwiek się ze mną zgodzi, poprze mnie czy powie, że „mam prawo” olewać zasady. Ja w ogóle takich dziecinnych zwrotów jak „mieć prawo” nie używam, rezerwuję to dla Pana Boga. Każdy może mnie osądzić, donieść na mnie, straszyć mną dzieci.

Tym samym nie mogę potępić imigrantki, która po prostu… złamała prawo. Moim zdaniem nikogo nie skrzywdziła, przedzierając się przez granicę. Mylę się? Jeśli prawo traktujemy jak bożka, coś, czego należy bezwzględnie przestrzegać, to jej wina jest bezsprzeczna. Ja myślę inaczej. Czuję inaczej. Z dwojga złego lepiej nawet zgnić w więzieniu niż utracić szacunek do samego siebie. Pomogłabym niejednemu imigrantowi dotrzeć do miejsca, gdzie chce się znaleźć. Nikomu by przez to nic nie ubyło. A przepraszam, jednak nie mam racji: jakiś podatnik (polski, niemiecki, eskimoski…) musiałby dawać na takiego „pasożyta” pieniądze. No tragedia. Już teraz dajemy na bezrobotnych, ubogich, chorych, niedołężnych, upośledzonych, samotnych, a mielibyśmy jeszcze dzielić się z „nachodźcami”? 🙂

Życzę każdemu odwagi, rozumu i wiary w to, że nie musimy godzić się na zło tylko dlatego, że jest usankcjonowane prawem.

Oryginalne źródło: ZOBACZ
0
Udostępnij na fb
Udostępnij na twitter
Udostępnij na WhatsApp

Oryginalne źródło ZOBACZ

Subskrybuj
Powiadom o

Dodaj kanał RSS

Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS

Dodaj kanał RSS
0 komentarzy
Informacje zwrotne w treści
Wyświetl wszystkie komentarze
Poprzedni artykułMateusz Sochowicz: Czas dla rodziny się znajdzie, ale tylko między siłownią a rehabilitacją
Następny artykułWielkopolska: IMiGW ostrzega przed oblodzeniem