Urodzona dwa miesiące po rozpoczęciu budowy muru berlińskiego Nadia Comăneci dwa tygodnie po jego upadku narodziła się na nowo.
Dał mu przykład Kim Ir Sen
– Jestem głęboko poruszona. Żaden medal ani żaden tytuł nie jest wart tyle ile uznanie we własnym kraju, zwłaszcza gdy nagrodę odbiera się z rąk najukochańszego syna Rumunii, ojca naszej ojczyzny, towarzysza Ceaușescu! – przemawiała Comăneci po wręczeniu najwyższego odznaczenia, orderu Bohaterki Pracy Socjalistycznej. Był sierpień 1976 r., 15-letnia sportsmenka wróciła właśnie z igrzysk olimpijskich w Montrealu, gdzie zdobyła sześć medali i została pierwszą gimnastyczką, której ćwiczenia sędziowie uznali za perfekcyjne. Gdy skończyła ewolucje na poręczach asymetrycznych, trener Béla Károlyi chciał wszcząć awanturę, bo tablica pokazała wynik 1.0. Po chwili okazało się, że ówczesna technika nie była przygotowana na wyczyn Comăneci. Sędziom chodziło o dziesiątkę.
Fot.: Bettmann/Getty Images / Getty Images
Była na okładkach „Time’a”, „Newsweeka” i „Sports Illustrated”, a w kraju bohaterką narodową. I to autentyczną, niewspomaganą przez partyjną propagandę. Rumuni naprawdę byli z niej dumni, wdzięczni za to, że dała im radość w bardzo smutnych czasach.
To już nie był ten sam kraj co w latach 60., to nie był ten sam Ceaușescu, który w 1968 r. potępił interwencję wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, czym na długo zyskał przychylność Zachodu. Na fali tej decyzji Bukareszt odwiedzili Charles de Gaulle i Richard Nixon, Elżbieta II przewiozła rumuńskiego satrapę karocą po ulicach Londynu.
Kilka lat później Ceaușescu odwiedził Azję. W Chinach zachwycił się przewodniczącym Mao, ale najbardziej spodobało mu się w rządzonej przez Kim Ir Sena Korei Północnej. Z tej fascynacji wzięły się ogłoszone w 1971 r. „Tezy lipcowe”, w których idee komunistyczne mieszały się z nacjonalistycznymi. Ceaușescu chciał komunistycznej utopii, którą zobaczył na ulicach Pjongjangu. Kultura miała służyć wyłącznie stworzeniu „nowego komunistycznego człowieka”, kult jednostki osiągał niespotykane w tej części świata rozmiary. A właściwie nie jednostki, tylko jednostki i jego małżonki, bo Elenę Ceaușescu rozsadzała ambicja. Skończyła trzy klasy podstawówki, ale uważała się za umysł wybitny. Jej kariera naukowa opierała się na podpisywaniu prac stworzonych przez fachowców, ale to wystarczyło, by dostała doktorat z chemii i miejsce w Akademii Nauk, a dzięki zabiegom dyplomacji zagraniczne uczelnie obdarowywały ją doktoratami honoris causa. Tylko Nobel z chemii zakończył się porażką (mąż celował w nagrodę pokojową). W latach 80. Elena była już nie tyle pierwszą damą, ile drugą najważniejszą osobą w państwie.
26 stycznia, urodziny Ceaușescu, stały się świętem narodowym, półki w bibliotekach wypełniły przemówienia przywódcy, wiersze i hymny pochwalne na jego cześć. Najpopularniejszy przydomek – Geniusz Karpat – absolutnie nie wyczerpywał kreatywności autorów tych dzieł. Wódz bywał Miodem Świata, Dębem Ziemi Pradawnej, Najsłodszym Pocałunkiem Ojczystej Ziemi oraz Niezłomnym Obrońcą Mocnej Jak Granit Jedności Partii. Portrety prezydenta – ogłosił się nim w 1974 r. – nie wisiały chyba tylko w lodówkach. Za to z dużym prawdopodobieństwem był w nich umieszczony podsłuch, bo Ceaușescu chciał kontrolować wszystko. U szczytu potęgi Securitate miało 500 tys. informatorów, zajmowało się również, a jakże, szpiegowaniem nomenklatury. W latach 80. Rumuni musieli rejestrować (a potem co roku odnawiać autoryzacje) maszyny do pisania i zostawiać próbki czcionek. Służby miały nadzieję ograniczyć liczbę paszkwili wysyłanych do Radia Wolna Europa.
Fot.: Arhivele Nationale ale Romaniei si Institutul de Investigare a Crimelor Comunismului in Romania / NIEZAREJESTROWANY
Comăneci była Ceaușescu potrzebna. Udowadniała, że w neostalinowskim środowisku można wychować gwiazdę globalną, kogoś, kto w swojej specjalizacji będzie najlepszy na świecie, pokona nawet rywali z ZSRR.
Nie żeby Conducător (lider) był jakimś wielkim fanem sportu, przeciwnie, uważał go za niepotrzebny. Kiedyś rozgonił kadrę wioślarską, bo miała zgrupowanie w sąsiedztwie jego letniego pałacu i zachowywała się zbyt głośno. Po sukcesie Comăneci przełknął jednak nawet to, że za jej sukcesem stał – jak go określał – „węgierski brudas” Károlyi.
W komunizmie narodowym dla półtoramilionowej węgierskiej mniejszości nie było miejsca. Ceaușescu zamykał szkoły, w których uczono węgierskiego, zakazał sprowadzania tamtejszej literatury i prasy, przesiedlał Rumunów do miast zdominowanych przez Węgrów.
Można sobie wyobrazić, jak musiało go zaboleć, gdy po ucieczce media w Budapeszcie podały, że Comăneci ma węgierskie korzenie i tak naprawdę nazywa się Kemenes. To, że gimnastyczka zdementowała te rewelacje, nie miało wielkiego znaczenia.
Dyktator mówi, ile możesz zjeść
„Żyła jak gwiazda rocka. Mieszkała w ośmiopokojowej willi w Bukareszcie, miała daczę, jeździła dacią i nosiła drogą biżuterię” – pisał tuż po ucieczce Comăneci „Sports Illustrated”. Nie wiadomo, skąd Amerykanie wzięli te informacje, sportsmenka wspomina, że po igrzyskach w Montrealu wróciła autobusem na treningi do położonego we wschodniej części kraju niewielkiego Onești. Jej matka wciąż była gospodynią domową, a ojciec mechanikiem. Na samochód rodziny nie było stać.
Olimpijskie medale dały Comăneci status gwiazdy i popularność – tu cytat z anonimowego rumuńskiego imigranta, który uciekł do USA – „przebijającą Drakulę” (nawiasem mówiąc, Ceaușescu Włada Palownika podziwiał, w 1976 r. zorganizował huczne obchody 500. rocznicy jego śmierci), lecz nie przełożyły się na pieniądze. W 1981 roku – już po igrzyskach w Moskwie, na których zdobyła kolejne cztery medale – władze wysłały ją na tournée po USA. „Nadia tour”, składający się z pokazów gimnastycznych w 11 miastach, przyniósł 250 tys. dolarów działaczom partyjnym i tysiąc Comăneci. To był jej ostatni wyjazd, bo zza oceanu nie wrócił trener Károlyi. Gimnastyczka dostała absolutny zakaz opuszczania kraju, partii nie było stać na to, by ją stracić. Jeśli to w ogóle możliwe, Securitate zaczęło ją kontrolować jeszcze bardziej. Dziś wspomina, że była wtedy de facto więźniarką dyktatury.
Status celebrytki przełożył się za to na liczbę plotek. Podobno po zawodzie miłosnym próbowała popełnić samobójstwo, wypijając butelkę wybielacza, miała romans z piłkarzem Gheorghe Geolgău oraz z synem dyktatora Nicu Ceaușescu.
Fot.: Fot. UtCon Collection/Alamy/Be&w / Be&w
Comăneci większości plotek zaprzecza, twierdzi, że wymysły o związku z Nicu wzięły się z tego, że po zakończeniu kariery pracowali w jednym budynku. On jako minister młodzieży, ona jako trenerka. Funkcjonariusze Securitate do dziś powtarzają wersje o romansie, matka Comăneci twierdziła, że córka była niewolnicą Nicu. Jeśli nie spełniała jego seksualnych zachcianek, bił ją i zrywał paznokcie, pierwszy raz zgwałcił, gdy miała 17 lat.
Fakty są takie, że najmłodszy syn był szykowany przez ojca na następcę, ale wybrał życie hulaki i kobieciarza, korzystającego z majątku rodziców. Rozbijał się po Bukareszcie drogimi samochodami, organizował orgie, w czasie których napastował także partnerki partyjnych dygnitarzy.
Bezsporne jest też to, że Comăneci na co dzień zmagała się z uciążliwym systemem. Razem z milionami Rumunów wystawała w kolejkach, które nie wiadomo, dokąd prowadziły, i nie wiadomo, gdzie się kończyły. Na kartki sprzedawano olej, cukier i masło, mięsa nie reglamentowano, bo i tak go nie było. Ceaușescu za cel postawił sobie całkowitą samowystarczalność Rumunii, chciał produkować wszystko, więc za kolejne pożyczki uruchamiał zakłady przemysłowe. Długi spłacał, eksportując żywność. Bez umiaru. Gdy w latach 80. Rumuni głodowali, na rozkaz Ceaușescu powstał „Program racjonalnego żywienia”, który głosił, że obywatele i obywatelki jedzą za dużo, powinni przyjmować 15 procent kalorii mniej. Oprócz kolejek stałym elementem krajobrazu stały się przerwy w dostawie prądu i ogrzewania, pod koniec istnienia Socjalistycznej Republiki Rumunii telewizja nadawała już tylko dwie godziny dziennie.
Na własnej skórze Comăneci odczuła też bodaj najbardziej okrutny pomysł tyrana. – Jak każda kobieta w wieku od 25 do 45 lat, co trzy miesiące musiałam przejść badania ginekologiczne sprawdzające, czy byłam albo jestem w ciąży. Nie miałam dzieci, więc płaciłam dodatkowe podatki – wspominała gimnastyczka. Ceaușescu chciał rządzić wielkim narodem, wymyślił, że 19-milionowa Rumunia pod koniec wieku zamieni się w 25-milionową. Już 1966 r. wprowadził osławiony dekret 770. Aborcja, wcześniej powszechnie dostępna i tania, z dnia na dzień została zakazana. Chyba że ciąża zagrażała życiu matki, kobieta skończyła 45 lat, miała czwórkę dzieci albo była ofiarą gwałtu lub kazirodztwa. O edukacji seksualnej i antykoncepcji nie było mowy.
Kobietom, które doprowadziły do poronienia, i tym, którzy im pomagali, groziło więzienie. Ale i tak istniało podziemie aborcyjne, domorośli specjaliści przerywali ciąże, wpychając do macic gumowe rurki, druty do robótek ręcznych, wieszaki. Szacuje się, że w trakcie takich zabiegów zmarło 11 tys. kobiet. Na większą liczbę urodzeń kraj nie był przygotowany, „dzieci dekretu” nie mieściły się w żłobkach, szkołach i sierocińcach. Te ostatnie państwo uruchamiało nawet w barakach i opuszczonych domach. W 1989 r. w 700 placówkach tłoczyło się 170 tys. dzieci, często niedożywionych, brudnych i zaniedbanych. Gdy do Rumunii dotarli zagraniczni dziennikarze, porównywali te sierocińce do gułagów.
Gra do końca
Comăneci miała coś, co przyciągało apodyktyczne osobowości. Trener Károlyi był jednym z tych, którzy obiecują wyłącznie krew, pot i łzy. Sześcioletnia gimnastyczka trenowała siedem godzin dziennie, nigdy nie narzekała, ale inni zawodnicy twierdzą, że jeśli nie spełniali wymagań, szkoleniowiec bił po twarzy, wymuszał treningi, nawet gdy chorowali bądź leczyli kontuzje.
Ten, którego uważała za wybawiciela, też okazał się despotą. – Więził mnie, nie pozwalał do nikogo dzwonić ani z nikim się spotykać, a ja bałam się cokolwiek powiedzieć, bo byłam tu obca – mówiła Comăneci kilka miesięcy po przyjeździe do USA. Ucieczkę zorganizował Constantin Panait, który wyjechał z Rumunii w 1981 r. i wrócił po ośmiu latach już jako obywatel amerykański, by pomóc w opuszczeniu kraju znajomym. Na imprezie w Timișoarze zaproponował Comăneci, że jej pomoże. Zabrał ją z Szeged do amerykańskiej ambasady w Wiedniu, a potem do USA. Za wszystko wziął 5 tys. dolarów, ale po wylądowaniu w Nowym Jorku zażądał więcej, chciał, by sportsmenka zarabiała pokazami gimnastycznymi. Gdy w końcu zdecydowała się opowiedzieć o prześladowcy, ten zniknął ze 150 tys. dolarów i kupionym za jej pieniądze samochodem. Dopiero wtedy była naprawdę wolna.
Kiedy Nadia Comăneci uciekała z Rumunii, Ceaușescu nie miał już kontaktu z rzeczywistością. Kilka dni wcześniej został wybrany na kolejną pięcioletnią kadencję szefa Rumuńskiej Partii Komunistycznej. Choć wiatr zmian zmiatał kolejnych strażników żelaznej kurtyny, on w komunizm wierzył do końca. Jeszcze w lipcu namawiał Michaiła Gorbaczowa do interwencji w demokratyzującej się Polsce, miesiąc później próbował przekonać do tego pomysłu przywódców Układu Warszawskiego.
4 grudnia razem z premierem Constantinem Dăscălescu poprosili Gorbaczowa o jak najszybsze spotkanie, bo w Rumunii było już niespokojnie. Ten odparł, że są umówieni na 9 stycznia, gdy w Sofii zbierze się Rada Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Gdy Rumuni nalegali, Gorbaczow rzucił: – Dożyjecie do 9 stycznia!
Ceaușescu nie dożył. Władzę absolutną stracił w kilkanaście godzin. W południe 21 grudnia wyszedł na balkon Komitetu Centralnego, by uspokoić wrzący kraj. W 1968 r. w tym samym miejscu przeżywał chwile największej chwały, gdy sprzeciwiał się inwazji na Czechosłowację. Tym razem nastawienie tłumu było zupełnie inne. Gdy nazwał protestujących w Timișoarze – to tam zaczęła się rewolucja – faszystami chcącymi zniszczyć socjalizm, usłyszał buczenie i gwizdy. Obietnica podniesienia płacy minimalnej o 200 lei nic nie zmieniła. Zamiast ostudzić emocje, tylko je podgrzał.
Dzień później uciekł z żoną helikopterem z dachu Komitetu Centralnego. Do Bukaresztu wrócili już jako więźniowie. Zostali oskarżeni m.in. o ludobójstwo, w którym zginęło 60 tys. ludzi, oraz wyprowadzenie z kraju miliarda dolarów. Choć szacuje się, że reżim Ceaușescu był odpowiedzialny za śmierć dziesiątek tysięcy Rumunów, a pierwsza para faktycznie zgromadziła olbrzymi majątek, udowodnienie obu zarzutów byłoby trudne. A już na pewno nie dałoby się tego zrobić w 100 minut, a tyle trwało coś, co miało być procesem. 25 grudnia Nicolae i Elena Ceaușescu zostali skazani, a zaraz potem rozstrzelani na dziedzińcu garnizonu pod Bukaresztem. Żaden kraj bloku wschodniego nie obalił tak władzy.
Korzystałem z „Pięknej opowieści o historii Rumunów” Adriana Cioroianu, „Dlaczego Rumunia jest inna” Luciana Boii, „Ceaușescu. Piekło na ziemi” Thomasa Kunze.
Zgłoś naruszenie/Błąd
Oryginalne źródło ZOBACZ
Dodaj kanał RSS
Musisz być zalogowanym aby zaproponować nowy kanal RSS